Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 13 lutego 2016

Spektrum czerni I

Z urodzinową dedykacją dla Rhii, która nie ma dla mnie czasu -3-
  -----------------------------------------------------------------
     Nosiło mnie dzisiaj. Byłem w trakcie rzucania palenia, a mój nałóg należał do jakże niewielkiej grupy odstresowujących moją osobę rzeczy, więc nikogo nie powinno dziwić to, że jestem cholernie rozdrażniony. W dodatku praca, którą musiałem sumiennie wykonywać, nie zaliczała się do lekkich i przyjemnych. Zwłaszcza, gdy przychodziło robić transakcje z półmózgami...
     Westchnąłem, wyglądając przez przeszkloną ścianę. Większość apartamentów miała właśnie takie ściany. Cóż poradzić na wciąż zmieniającą się modę? Moje mieszkanie nie odbiegało pod tym względem od innych. Mnie osobiście to nie przeszkadzało. Lubiłem patrzeć na miasto. Na moje miasto. Jednak nie lubiłem go słuchać. Od hałasu bolała mnie głowa. Na szczęście wszystko było idealnie wyciszone. Nieciekawie robiło się wtedy, gdy musiałem wyjść z mego azylu na dłużej. Ale w końcu taka praca.
     Los Angeles wyglądało w nocy zachwycająco, mimo że lata jego świetności dawno już przeminęły, a tutejszy smog można kroić nożem. Nie uważałem się za osobę o godnym podziwu zmyśle artystycznym, ale starałem się doceniać takie rzeczy. W końcu nie wybrałbym tego miasta na swoje leże, gdyby mi się nie podobało. Choć czasem ciągnęło mnie na jakieś odludzie w północnej części kraju, nie mogłem zostawić interesu samego sobie. Dotychczas nie znalazłem sobie kompetentnego podwładnego, który zająłby się robotą pod moją nieobecność. Poza tym walki okolicznych gangów były całkiem niezłym interesem.
     Jednak domek przy granicy z Kanadą byłby dla mnie istnym rajem...
     Wszedłem do kuchni. Wyciągnąłem z lodówki puszkę Coca Coli, ale nabierałem ochoty na coś mocniejszego. Nieczęsto sięgałem po alkohol. Wolałem pozostawać w stanie pozwalającym na szybką reakcję, dlatego dawałem się skusić co najwyżej na kieliszek wina lub szampana.
     Powinienem położyć się do łóżka, ale czekałem na ważny telefon z Portugalii. Musiałem przystać na postawione przez Portugalczyków warunki, dlatego czekałem aż się ze mną skontaktują w środku nocy w mojej strefie czasowej.
     Przed chwilą dzwonił Claude. Chciał przyjść. Zdenerwował się, kiedy usłyszał odmowę. Nie miałem czasu ani ochoty na jego zabawy. Zwyzywał mnie, a potem się rozłączył. Zawsze tak było, gdy z jakiegokolwiek powodu nie mogłem spędzić z nim nocy. Złość mu przejdzie, jak tylko libido podskoczy. A ja po prostu pozwolę mu wrócić.
     To było głupie nawet dla mnie, a jednak zgadzałem się na takie traktowanie od ponad roku. Wysłuchiwałem jak miesza mnie z błotem, a potem witałem z otwartymi ramionami i rozłożonymi nogami. W gruncie rzeczy nasza znajomość nie znaczyła dla mnie zbyt wiele. Wstąpiłem kiedyś do klubu, w którym był barmanem. Ja byłem napalony, a on chętny. W sumie to tyle. Nie łączyło nas nic poza seksem.
     Upiłem łyk gazowanego napoju. Przyjemne zimno rozjaśniło mój umysł. Pozbyłem się wszystkich paczek papierosów z mieszkania, więc nie mogłem złamać swojego postanowienia, a po wyrzutach Claude'a miałem na to cholernie wielką ochotę.
     Zerknąłem na zegarek. Pół godziny spóźnienia. Nie cierpiałem spóźnień, zwłaszcza w transakcjach. Ale można się tego było spodziewać po Portugalczykach...
     Zadzwonili dwie godziny po umówionym czasie. Tłumaczyli się problemami z policją i spowodowanym nimi zamieszaniem, jednak nie odczuwałem potrzeby przysłuchiwania się tym bzdurom.
     Umówiliśmy się, co do ceny towaru, daty i miejsca odebrania. Przy transporcie nie powinny wyniknąć żadne komplikacje. Mogłem się już bez przeszkód położyć spać.
     Sen jednak jak na złość nie przychodził. Noc naigrywała się ze mnie, odmawiając ukojenia. Tabletki nasenne mi nie służyły. Robiło mi się po nich niedobrze, a nie dawały efektu.
     Pomyślałem, że to przez zbyt niską temperaturę w sypialni mam problemy z zaśnięciem. Natychmiast porzuciłem ten pomysł. Uwielbiałem chłód.
     Leżałem na plecach. Wpatrywałem się w idealnie gładki, ciemnoszary sufit. W ciszy słychać było tylko mój lekko rzężący oddech.
     Zrezygnowałem z wypoczynku. Przeciągnąłem się, po czym wstałem. Przeczesałem włosy palcami. Podszedłem do okna i podciągnąłem żaluzje do góry. Jeszcze nie świtało, ale miasto jaśniało cudownie na tle czarnego nieba. Tęskniłem za widokiem gwiazd, których nie oglądałem już od dawna.
     Oparłem się czołem o zimną szybę. Niekiedy zastanawiałem się, ile siły potrzeba, by ją rozbić. Była kuloodporna, jednak po zyskanych doświadczeniach nie brałem takich rzeczy za pewnik.
     Zerknąłem w dół na przejeżdżające samochody oraz przechodzących ludzi. Z szesnastego piętra byli tacy maleńcy. Jak przyjemna mogła wydawać się wizja pastwienia się nad nimi niczym nad mrówkami.
     Zostawiłem w spokoju ludzi za oknem i poszedłem do przylegającej do sypialni łazienki. Tu również nie było zbyt ciepło. Lubiłem chłód, zwłaszcza ten, bijący od czarnych oraz białych płytek.
     Przystanąłem przed sporym lustrem, aby się w nim przejrzeć. Mogłem spokojnie powiedzieć, że wyglądałem młodziej, niż powinienem. Jakieś cztery lata młodziej. Chociaż dwadzieścia dziewięć lat to wcale nie tak dużo, czułem się staro. Pewnie dlatego, że dorosłem zbyt wcześnie. Nie do końca z mojej inicjatywy, ale już tego nie zmienię.
     Chciałbym jeszcze znaleźć sposób na nacieszenie się życiem. Bez potrzeby wzbudzania endorfin bólem. Tylko sporty ekstremalne sprawiały mi jeszcze przyjemność. Zakochałem się w skokach spadochronowych. Gdy byłem nastolatkiem, pasjonowała mnie wspinaczka górska. Zdobyłem szczyt Robsona i Logana. Marzyłby mi się jeszcze McKinleya.
     Rzucić wszystko i wyjechać na Alaskę. Jaka piękna wizja. Zająłbym się połowem krewetek albo homarów.
     Ale nie. Przecież ja od tego już nie ucieknę. Na pewno nie teraz, jeśli w ogóle kiedykolwiek.
     Podejrzewałem, że mam Skandynawskie korzenie i dlatego tak kocham zimno. Choć moje ciemne włosy i oczy przeczyły temu, to kolor skóry przypominał ten należący do Norwegów. Do wyglądu wikinga było mi daleko. Nie należałem do słabeuszy, jednak brakowało mi muskulatury. Stres mi ją zżerał, ale taką moja praca.
      - Zawsze mogło być gorzej, prawda? - zapytałem własnego odbicia.
     Zdjąłem z siebie bieliznę, która pełniła funkcję piżamy. Rzuciłem ją do kosza na brudne rzeczy. Nie wiedziałem, jak długo pozwalałem ciepłej wodzie spływać po moim ciele. Godzinę może. Westchnąłem. Zupełnie się wyłączałem, kiedy wchodziłem pod prysznic. W wannie praktycznie zasypiałem. 
     Wytarłem się pośpiesznie. Nie wysuszyłem włosów. Lubiłem, gdy mokre kosmyki łaskotały mnie po karku.
     Narzuciłem na siebie szlafrok w szarym kolorze. Przeszedłem do salonu i rozłożyłem się na kanapie. Ponownie zacząłem wpatrywać się w widok za oknem. Mieszkałem w jednym z najwyższych apartamentowców w mieście. Panorama widoczna z moich okien naprawdę zniewalała.
     Położyłem się na plecach, gdy poczułem narastające podniecenie. Przywykłem do tego, zaraz przejdzie.
     Zaczynało świtać. Trzeba by było się ruszyć i przygotować śniadanie. Nie korzystałem z usług obsługi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś dotyka moich rzeczy. Już w ogóle dokumentów i innych nagromadzonych w gabinecie papierów.
     Przeszukałem kuchenne szafki. W sumie nie miałem na nic ochoty, ale coś zjeść musiałem. Zdecydowałem się na musli z jogurtem brzoskwiniowym. Jadłem powoli, jak zwykle w domu.  Na mieście stołowałem się rzadko. Jeśli już to najczęściej zaciągnięty do restauracji przez Claude'a. Choć on i tak "zasugerował mi", żebym nauczył się gotować. Perwersje są różne, a ja przynajmniej radzę sobie z gotowaniem. 
     Ciekawe, czy jeszcze dziś skończy się fochać, pomyślałem, gdy spojrzałem na leżącą na kuchennym blacie komórkę. Wziąłem ją do ręki. Nikt do mnie nie pisał, ani nie dzwonił. Skrzynka mailowa również była pusta. 
     Wszystko wskazywało na to, że zapowiadał się dzień wolny. Może w końcu udałoby mi się zdrzemnąć?
     Rozejrzałem się po mieszkaniu. Urzędowałem tu od kilku lat, jednak wszystko wyglądało tak samo surowo jak w dniu, w którym się tu wprowadziłem. Tylko niektóre z kolorowych grzbietów książek przełamywały czarno-białą monotonię. Może jednak zmiana lokum coś by pomogła. Chociaż trochę.
     Od razu po posiłku umyłem ubrudzoną miskę. Ze zmywarki korzystałem nieczęsto, nie chcąc rozleniwiać się zbyt bardzo. 
     Poszedłem się ubrać. Garderoba przylegała do mojej sypialni. Przejrzałem wiszące na wieszakach po mojej prawej stronie ubrania, szukając czegoś w sam raz na dziś. Wybór padł w końcu na czarną koszulę i szare jeansy. Najczęściej nie chodziłem po domu w butach, jednak miałem zamiar wyjść za chwilę do miasta. Nie widziałem potrzeby zakładania eleganckiego obuwia, więc ubrałem zwykłe trampki. To zabawne, że pewnie nikt z kim robię interesy nie poznałby mnie w takim stroju z włosami nie zaczesanymi na żel.
     Zapiąłem swój srebrny zegarek, prezent od Claude'a, i wróciłem do kuchni. Chciałem zaparzyć sobie porządną kawę. Kawa zwykle poprawiała mi humor. Zdążyłem nastawić ekspres, gdy w apartamencie rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zdziwiłem się. Poza Claudem raczej nikt mnie nie odwiedzał. Akwizytorzy zwykle nie zaglądali do budynków takich jak ten, więc nawet nie rozważałem, że może to być któryś z nich. 
     Podszedłem do drzwi. Dzwonienie powtórzyło się. Na wszelki wypadek wyciągnąłem broń z szafki stojącej przy drzwiach wejściowych. Odetchnąłem i otworzyłem drzwi, spodziewając się pistoletu wycelowanego w moją głowę.
     Ku niemałemu zaskoczeniu za progiem nie czekał na mnie nikt wrogo nastawiony. Nawet nikt dorosły.
     Ujrzałem przed  sobą drobnego, lekko poobijanego nastolatka.
----------------------------------------------------------------- 
Obiecany pierwszy rozdział (chociaż może bardziej prolog...)!
Mam nadzieję, że się spodobało i dacie mi o tym znać. Komentarze jednakowoż bardzo podnoszą marale i chęć do pisania ^ ^" ...
A tak w ogóle to życzę wszystkim przyjemnie spędzonych Walentynek!

niedziela, 7 lutego 2016

Nauczyciel IV

     Cichutko wkradłem się do domu. Miałem zamiar zakraść się do własnego pokoju tak, żeby uniknąć konfrontacji z ciocią Ann. Nadal nie miałem pewności, że profesor Michaelis do niej nie zatelefonował.
     Ciocia może i sprawiała wrażenie pobłażliwej, ale tak naprawdę była naprawdę konsekwentna i surowa, jeśli przychodziło co do czego. Dodatkowo robiła się straszna, gdy się wściekała.
     Nie to co mama...
     Wślizgnąłem się do pokoju. Jakimś cudem niezauważony i nieusłyszany. Odetchnąłem z ulgą i przysiadłem na łóżku. Czułem się pusto, jednak nie do końca wiedziałem dlaczego. Często dopadało mnie niesprecyzowane uczucie pustki. Na co dzień błądziło gdzieś nad głową, nie dając o sobie zapomnieć, ale w chwilach takiej jak ta wręcz przytłaczało.
     Jęknąłem ze zrezygnowania.
     Już chyba bym wolał, żeby ciocia mnie skrzyczała. Chociaż coś by się działo...
     Przyczesałem palcami zmierzwione przez czapkę włosy. Chciałem dziś szybko uporać się z lekcjami i iść spać. Wycieńczyłem się psychicznie w szkole.
     Od razu wyjąłem z torby zeszyty i ćwiczenia na następny dzień i usiadłem z nimi do biurka. Zaczynało mnie dopadać przedurodzinowe zrezygnowanie. Westchnąłem. Długopis, który trzymałem między palcami, upadł na podłogę.
     W zeszłym roku zawaliłem praktycznie cały grudzień. Miałem masę problemów za wagary (dwumiesięczna sesja u psychologa, yay!). Najbardziej szkoda mi było cioci, która przejęła się tym bardziej ode mnie. Nadal chciała zapewnić mi jak najlepszą przyszłość i w ogóle. Problem polegał na tym, że ja nawet nie wiedziałem, co chciałem robić, a tym bardziej do jakiego liceum mam pójść. Nie miałem, żadnego pomysłu na swoją przyszłość. Zresztą ojciec zostawił mi w spadku dobrze prosperującą firmę, więc w sumie musiałbym się tylko nauczyć nią zarządzać, a wszystko inne byłoby mi zbędne. Nigdy nie chciałem uchodzić za jednego z tych bogatych dzieciaków, które są ustawione do końca życia, jednak przeczuwałem, że jestem taki sam jak one. Nie rozpowiadałem o fortunie, która na mnie czekała, więc chociaż nikt się do mnie nie przyczepiał, ani nie próbował wkupić się w moje łaski. 
     Ogromny wysiłek stanowiło dla mnie odrobienie matematyki tego popołudnia. Oczywiście historii nie udało się pobić. Nad nią to już w ogóle nie mogłem się skupić. Zamknąłem opasły podręcznik. Najwyżej przeczytam to przed lekcją i tyle. 
     Wstałem z obrotowego krzesła i podszedłem do drzwi. Uchyliłem je lekko. 
     Czysto.
     Zakradłem się do kuchni. Zaczynałem już trochę głodnieć, więc chciałem się zapchać czymś słodkim, jak to zwykle bywało. Zacząłem szperać po szafkach w poszukiwaniu czegoś smakowo atrakcyjnego. Miałem chrapkę na dobre ciastka, ale musiałem zadowolić się biszkoptami. 
     Wyjąłem kilka (kilkanaście, ale cii) i nalałem sobie soku z czarnej porzeczki do szklanki. Właśnie miałem się zbierać z powrotem do pokoju, kiedy usłyszałem dość charakterystyczne dźwięki. 
     Ciocia zwlekła się z łóżka! No to po mnie! 
     Zamarłem na środku kuchni. Przez głowę przeleciały mi możliwe wybory i powiązane z nimi scenariusze. Najlepszym wyjściem wydało się udawanie, że nic nie słyszałem. Skierowałem się do swojego pokoju, starając się przykuwać sobą minimalną uwagę. 
     Już naciskałem klamkę łokciem, kiedy stojąca w drzwiach swojego pokoju wydała bliżej nieokreślony dźwięk. Mnie osobiście wachlarz wykazywanych przez nią po drzemce zachowań, kojarzył się z żywym trupem.
     Obróciłem się, by na nią spojrzeć. Machnęła na mnie ręką i podeszła w szlafroku do wysepki kuchennej. Krzyknąłem w myślach. Odłożyłem ciastka i sok na najbliższą półkę i wróciłem do kuchni spięty, jakby mi ktoś włożył kij. 
      - Ciel... - mruknęła, przecierając swoje okulary. - Musimy porozmawiać.
     "Musimy porozmawiać", czyli "już nie żyjesz"?
     Stanąłem przed nią w pozycji pokutnej. 
      - Martwię się o ciebie. Nic mi ostatnio nie mówisz - przerwała, kładąc mi rękę na ramieniu. -  Nie żebyś kiedykolwiek był nazbyt wylewny, ale wiesz przecież, że możesz na mnie liczyć..
     Pokiwałem głową w odpowiedzi, oczekując na jakąś kontynuację po takim wstępie. 
      - Więc czemu mi nie powiedziałeś? - zapytała, zabierając rękę. 
     Uniosłem lekko wzrok w poszukiwaniu jakieś wskazówki. Wydałem z siebie bliżej nieokreślone stęknięcie. Czekałem, aż to ona podejmie temat. Nie chciałbym wygadać się z czegoś, o czym na szczęście jeszcze nie wiedziała. 
      - Czemu mi się nie pochwaliłeś, że zrobiłeś dobry uczynek? - Spojrzałem na nią jeszcze bardziej pytająco. - Przecież specjalnie się fatygowałeś z tymi okularami, prawda? - Pewnie wyglądałem w tej chwili masakrycznie głupio z wymalowanym zdziwieniem na twarzy, ale to przemilczała. - Zasłużyłeś chyba na nagrodę, nie uważasz? 
     Emmm... nie? Ale nie będę oponował...
      - Naprawdę nie rozumiem, czemu mi nie powiedziałeś. 
      - Zapomniałem? 
     Zmarszczyła brwi na moją odpowiedź. Wydusiłem z siebie nerwowy śmiech.
      - No nic. Rób tak dalej, to może pozwolę ci przekłuć uczy, jak już będziesz szedł do liceum. 
     Już miałem nadzieję, że nie poczochra mnie po głowie, ale to zrobiła.
      - Czemu tak późno?
      - Przepisy to przepisy. Chyba nie chcesz się narazić swojemu profesorowi? 
     To zależy któremu.

     Przejrzałem szafę. Ciężko mi było znaleźć coś mało oficjalnego. W końcu czasy, gdy uczęszczałem do nocnych klubów, miałem już za sobą. Dobrze, że lustro nie pękło, skoro musiało się tyle dzisiaj na mnie napatrzeć. Niby szedłem tylko po to, żeby się odhaczyć, ale wolałem wyglądać przyzwoicie.
     Efekt finalny był taki, że zrobiłem się na szaro. Akurat jedynie jasnoszara marynarka wpisywała się w kanon mało oficjalnych rzeczy. Założyłem do tego jeszcze ciemnoszare jeansy i czarną koszulkę z rękawem trzy czwarte. Oczywiście nie zrezygnowałbym z rękawiczek pod żadnym pozorem.
     Sprawdziłem godzinę na telefonie. Rafael zaoferował się po mnie przyjechać i ewentualnie przenocować, gdyby nie był w stanie mnie odwieźć. Niedługo powinien tu być. Zapełniłem papierośnice zanim przyjechał.
      - Co? Stresik? - zapytał mnie prowadzący auto blondyn. 
      - Weź się zamknij - uprzejmiej nie byłem w stanie poprosić. 
     Opuściłem szybę, żeby wydmuchać za nią dym. Rafaelowi on w sumie nie przeszkadzał, w końcu sam palił, ale tak wypadało. 
      - Oj, będzie fajnie. Tylko nie pluj jadem. - Zerknąłem na niego, strzepując popiół za okno. - Przecież ty się powoli robisz podobny do żmiji. No co? 
      - Nic... 
     Westchnąłem ciężko. Powoli zaczynałem żałować, że dałem się wyciągnąć z domu. Pewnie jutro będę leczył kaca do południa. Nie żebym miał jakieś plany, ale zawsze znalazłoby się coś lepszego do robienia. 
      - Wiesz, że mam dla ciebie specjalnie piżamki z Hello Kitty, co nie? 
      - Czyli już postanowiłeś nawalić się jak szpadel? - zapytałem, pozbywając się filtra i podnosząc szybę. 
      - Nieee~, no skąd! - Puścił migacz. - Poza tym od czasu do czasu nawet nauczyciel może zaszaleć, co nie? 
     Wywróciłem wymownie oczami, choć nie byłem pewien czy może to dostrzec. 
      - Na pewno dam radę dojść sam do domu. 
      - Tylko nie zapodziej gdzieś kluczy, jak ostatnio - odpowiedziałem kąśliwie.
      - To się mogło każdemu zdarzyć, no! 
  
     Więc jednak zadzwonił z podziękowaniami... to miło... 
     Uśmiechnąłem się. Objąłem ramionami leżącą pode mną poduszkę.
     Czasem nauczyciele są tacy... nieporadni... przecież mógł podziękować mnie, nie musiał dzwonić do cioci Ann...
     Nadal trzymając poduchę, przewróciłem się na plecy. Od poniedziałku miałem całkiem dobry humor. Jeszcze dziś profesor Michaelis postawił mi dobrą ocenę za zadanie domowe. I udało mi się jakoś napisać sprawdzian z matematyki, o którym zapomniałem. 
     Ziewnąłem. Zdążyłem się już wykąpać i zastanawiałem się, co porobić przed spaniem. W sumie to od około dwudziestu minut ekscytuję się z powodu mojego katechety, ale to zaraz przejdzie.
     Wstałem z łóżka i na boso podreptałem do kuchni (od kiedy używam "podreptałem" w stosunku do siebie?) Ciocia kupiła na moje życzenie Oreo, więc chwilowo miała status mojej osobistej bogini. Nalewałem sobie mleka do szklanki, kiedy akurat okropnie wkurzający dzwonek mojej opiekunki przyprawił mnie o zawał. Wylałem trochę mleka na kredens, a ciocia straciła miano bogini. Wkurzony wytarłem plamę przy akompaniamencie "Hot & Cold" Katy Perry. 
     Zmień ten dzwonek albo zabieraj oba telefony do pracy!
     Zerknąłem na ekranik. 
     Da się to jakoś wyciszyć?
     Ujrzałem jakiś nieznany numer. 
     Może to coś ważnego i lepiej byłoby, gdybym odebrał..?
      - Halo?

      - Oddaj mi to, idioto! 
      - Zaraz!  
      - Jak cię już dorwę, to wypatroszę! 
      - Dzióbuś, musisz biegać szybciej!

     Usłyszałem czyjś śmiech i jakieś niezbyt wyraźne krzyki. 
     Pomyłka? 
      - Halo? - powtórzyłem.
     Miałem się rozłączyć, kiedy ktoś zasapany odezwał się po drugiej stronie.
      - Halo?
      - Emm... - wydukałem. - Kto mówi? 
     Zapowiada się ambitna rozmowa...
      - Michaelis. - Dotarł do mnie jeszcze jakiś głuchy dźwięk, niby uderzenie. - Z kim mam przyjemność?
     Mózg się wyłączył, a język odmówił posłuszeństwa.
      - Ciel - wydukałem, przełykając głośno ślinę. - Phantomhive.
     Przez dłuższą chwilę nie było reakcji. 
      - Przepraszam, to pomyłka. 
     Gdzieś w tle odezwało się najpierw "nieprawda!" zastąpione po chwili "ałaaaaa!".
      - Wybacz, że cię niepokoję o tej porze, to się więcej nie powtórzy. Dobranoc. 
     Rozłączył się, zanim zdążyłem odpowiedzieć cokolwiek. 
   
      - Rafael, idioto! Wydoroślej! 
     Właśnie tak kończyło się wychodzenie na papierosa z lekko wstawionym Rafaelem. A to dopiero początek, potem robi się jeszcze ciekawiej... 
      - Mówisz tak, jakbyś się nie przyzwyczaił. 
      - Mówisz tak, bo specjalnie zostawiłeś telefon w domu! 
      - Już raz mi ukradli, wolałem nie ryzykować.
     Uszło ze mnie napięcie, które zastąpił stres. Phantomhive nie należał do osób nadto towarzyskich, tym bardziej nie do plotkarzy, więc mogę żywić nadzieję, że przemilczy tą sytuację. 
     Odpaliłem drugiego papierosa, opierając się o ścianę budynku.
      - Złotko, czy ty masz napisane na czole, że jesteś gejem, bo ja tego nie łapię? 
      - A czy ty masz na czole napisane, że jesteś rudy? - Białogłowy wtrącił swoje trzy grosze. 
      - Przecież widać, że jestem rudy. Poza tym nie jestem rudy! To kasztanowy. 
      - Nazywaj to, jak chcesz. W każdym razie to działa dokładnie tak samo.
     Arcadius otaksował mnie uważnie od góry do dołu. Zmrużył oczy.
      - Czy ja wiem... Raczej wygląda jakby dość długo z kija nie spuszczał. 
      - Też was lubię. 
     Westchnąłem, kiedy zobaczyłem jak Rafael przymierza się do zrobienia gwiazdy, czy może raczej wyrżnięcia orła. 
      - Kończymy? 
   
     Zaniosłem ciastka i mleko do pokoju. Nawet nie wiedziałem, co myśleć o tym co się zdarzyło przed chwilą. No bo...przed chwilą zadzwonił do mnie mój nauczyciel... Znaczy nie do mnie, do mojej ciotki, ale odebrałem ja. Tylko co się tam stało do cholery?
     Wróciłem do kuchni. Spojrzałem na telefon podejrzliwie. Numer nadal królował na szczycie zarejestrowanych połączeń. Emm...
     Kusiło mnie. Nie powiem, kusiło jak cholera! 
     Ale przecież posiadanie numeru swojego katechety samo w sobie nie jest niczym złym...!
     Jak ostatni oszołom połączony z zakochaną nastolatką przepisałem numer do swojego telefonu, tytułując go po prostu "Sebastian". Podekscytowany wróciłem do wylegiwania się na łóżku. 
     Czy ja jestem jakiś dziwny? Czy ja jestem po prostu oryginalny? Teraz, gdy wgapiam się w ten numer, to już w ogóle nie wiem...
     Przewróciłem się na plecy. To chyba była najwygodniejsza pozycja do myślenia o własnej egzystencji według mnie. Więc...
     Jeśli do niego napiszę, czy coś się stanie? Może mnie spławić, co najprędzej zrobi, ale poza tym? Co mi szkodzi, go zaczepić, skoro już przypadkiem dostałem w łapki jego numer? Poza tym, że pisanie do kogokolwiek prawie nieznajomego jest okropnie zawstydzające? Ale zawsze prościej napisać, niż odezwać się normalnie...
     Potrząsnąłem sobą zdenerwowany.
     Ogarnij się, niezdecydowana buło!
     Przekręciłem się znów na brzuch. Złapałem za ciastko i szklankę, które przed momentem postawiłem na biurko. Pochłonąłem jedno, potem drugie. Następnie skarciłem się, że zjadłem ciastko bez namaszczenia. 
     Zrobię to! Ciasteczko dodało mi sił.
     Chociaż... Sebastiana - znaczy profesora Sebastiana - nie ma chyba w domu, więc może lepiej się nie wychylać. Ale jak nie dziś to kiedy? W końcu miałem jakiś marny pretekst, nie odpowiedziałem mu "dobranoc". 
     Wziąłem do ręki swoją komórkę, która pełniła raczej funkcję odtwarzacza muzyki. Otworzyłem dość rzadko używany edytor wiadomości. Wahałem się. No bo w końcu robiąc to się narażam...
     Nie zastanawiając się dłużej, wklepałem tekst. Przygryzłem sobie ciastko. Bojąc się ze zrezygnuję, po prostu wysłałem. 
     ...
     Że niby co ja zrobiłem?! 

     Przeciągnąłem się na materacu. Po krótkiej drzemce, którą się uraczyłem, nie byłem już w stanie zasnąć, a nie mogłem się zająć niczym sensownym. Nie byłem u siebie i nie chciałem budzić znajomych, którzy przejawiali większą chęć do alkoholu niż ja. 
     Wyciągnąłem rękę w kierunku swoich złożonych ubrań. Arcadius stwierdził, że jestem dziwny, bo nie chcę przy nich zdejmować rękawiczek choć na chwilę. Już i tak cud, że pozbyłem się przyspawanych do mnie długich rękawów. Nieważne 
     Podparłem się na łokciu i wydobyłem z kieszeni komórkę. Chciałem sprawdzić godzinę. Pewnie coś około trzeciej nad ranem. 
     Trzecia dwadzieścia dwie, czyli dużo się nie pomyliłem.
     Poza godziną uwagę przykuł sms od niezapisanego numeru. Nie miałem dobrej pamięci do liczb, ale chyba skojarzyłbym numery z którymi miałem wcześniej styczność. 
     Ziewnąłem niedyskretnie, przeciągając się ponownie.
     Przeczytałem wiadomość, która wyświetliła się na ekranie. Jej treść zbiła mnie lekko z tropu. 
     Nie dałem nikomu swojego numeru, prawda? Miałem nadzieję, że Rafael też tego nie zrobił, ale kto go tam wie... 
     Teraz i tak nie było sensu odpisywać.
----------------------------------------------------------------
Hejcia! 
W tej części danielkowej "twórczości" był mały zastój, ale jakoś go nadrobię!
Mam za to małe ogłoszenie. Chyba wszyscy ogarnęli, jakie zbliża się święto, co nie? Walentynek osobiście nie lubię i jak dla mnie mogłyby przestać istnieć (c:), ale jak już są, to wypadało by napisać jakiś okazjonalny one-shot. To Daniel starał się coś napisać, ale w pisaniu takich rzeczy posysa, więc... postanowił opublikować, to co napisał jakiś czas temu. Jest to opowiadanie z perspektywy Sebastiana (pisanie tego będzie męką, ale może kogoś to zainteresuje) i będzie się pojawiało na tym blogu, jeśli się przyjmie oczywiście.  Pierwszego rozdzialiku można się spodziewać w sobotę, więc jeśli kogoś ciekawi, jak Danielek napisałby "50 twarzy" po swojemu, to zapraszam xD!