Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

czwartek, 2 czerwca 2016

Nauczyciel VII

     Wpatrywałem się dłuższą chwilę w ekran komórki, który zresztą zdążył wygasnąć. Nie do końca pojmowałem zaistniałą wtedy sytuację. Wydawała się tak bardzo absurdalna, że nic dziwnego, że nie wpadłem na to wcześniej. Nie żebym poświęcał temu masę uwagi, po prostu... myślałem, że to tylko chwilowe.
    Odwiesiłem trzymany w lewej ręce płaszcz na wieszak i powoli schowałem niewielkie urządzenie do kieszeni. Poprawiłem nerwowo włosy i wziąłem głęboki oddech, siląc się na to, żeby przyswoić całe zdarzenie.
     Jakim cudem mogłem nie wziąć Ciela pod uwagę? Przecież Rafael zadzwonił na numer jego ciotki, kiedy nawalił się jak szpadel! Wszystko przez niego jak zwykle. Brawo dla mnie, nie zauważyłem, że przez cały czas wymieniałem wiadomości z nastolatkiem, którego dodatkowo uczę. 
     Zakląłem. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu i mogłem sobie na to pozwolić.
     Dobra. Trzeba to zakończyć. Jest na korytarzu na dole, więc to nie będzie problem. 
     Zostawiłem swoje rzeczy i wyszedłem, nie fatygując się, by zamknąć drzwi od pokoju nauczycielskiego. Zszedłem na parter budynku i rozejrzałem się po nim. Ciel siedział na ławce pod oknem, przy którym stał przed chwilą. Z konsternacją wpatrywał się we własną komórkę. Skierował wzrok na mnie, gdy zauważył moją obecność. Skinął głową, wyglądając na zbitego z pantałyku.
     Tak właściwie co powinienem mu powiedzieć? Nie gniewam się na niego ani nic, jestem po prostu zaskoczony. Może nie muszę tego komentować? Teraz już trochę za późno na tę opcję. Poza tym nie byłoby właściwym pozwalanie na tego typu spoufalania.
      Podszedłem do niego nieśpiesznie, dając sobie jeszcze trochę czasu na zastanowienie. Wstał z ławki, gdy stanąłem przy nim. Wziąłem głęboki oddech i zapytałem, skąd mam mój numer. Na początku wyglądał, jakby nie rozumiał pytania, ale po dłuższej chwili udzielił mi odpowiedzi, której się spodziewałem. Spuścił nos na kwintę, nim zdążyłem zadać następne pytanie.
      - Po co to zrobiłeś? - zapytałem.
      Miałem co do tego chłopaka mieszane uczucia. Niby nie był nikim specjalnym, nie irytował mnie, a zwykle denerwowało mnie to, że nie potrafiłem domyśleć się, co nim kieruje. Pewnie nikt tak naprawdę tego nie potrafił, ale mniejsza z tym.
      - Nie wiem - odpowiedział i spuścił głowę.
     Nie do końca tego się spodziewałem. Miałem wrażenie, że zacznie się wypierać albo coś podobnego, ale po prostu się przyznał. Choć i to zrobił w taki dziwny sposób. Jakby był na to przygotowany, ale nie do końca.
      - Przepraszam pana. To się już więcej nie powtórzy - zapewnił mnie.
      - W takim razie w porządku.

     Odszedł. Cichy stukot jego kroków był nienaturalnie głośny w pustym korytarzu.
     Chciałem powiedzieć cokolwiek, ale okazało się, że nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystkie inne rzeczy, które cisnęły mi się na usta, nie powinny ich nigdy opuścić. Zabawa się skończyła. Pewnie to nawet lepiej.
     Myślałem, że na to przyzwala, ale po prostu nie wiedział, z kim pisze. Nie pytał, więc myślałem, że to w porządku. W sumie to dobrze, że nie robiłem sobie zbyt wielkich nadziei. Dzięki temu mniej boli.
     To była nieprawda. Bolało. Nawet bardziej, niż bym się spodziewał. I dużo bardziej, niż bym chciał. Dodatkowo zrobiło mi się okropnie smutno i najchętniej zapadłbym się pod ziemię. Z powodu braku takiej możliwości wróciłem do szatni. Ubrałem szalik, czapkę i znienawidzoną kurtkę.
     Wyszedłem z budynku. Moja obecność nie robiła w sumie nikomu większej różnicy, dlatego wolałem po prostu zejść profesorowi Michaelisowi z oczu i pójść do domu. I najlepiej w nim już zostać.
     Po drodze poślizgnąłem się i uderzyłem w chodnik. Nie uszkodziłem się zbyt mocno, ale dość niefortunnie zdarłem skórę na policzku. Pewnie miałem chusteczki w torbie, ale postanowiłem to ignorować, dopóki nie dojdę do domu. Pieczenie, które odczuwałem wydawało się być niczym w porównaniu do... do czego? Czy ja miałem jakiekolwiek prawo do tego, żeby się smucić, bo zostałem odrzucony? Nawet nie zostałem odrzucony. W sumie nie docierało do mnie to, co się stało, ale na pewno krótka, utrzymująca mój dobry humor, relacja się skończyła. Skończyła się, zanim dobrze się zaczęła.
     Powstrzymywałem się od płakania, ponieważ płacz na mrozie wydawał się złym pomysłem. Osobiście nie traktowałem tego jako słabość. Dla mnie była to forma rozładowania napięcia. Niektórzy rzucają talerzami, inni drą papier, a ja płaczę. Starałem się robić to tak, żeby nikomu nie zawadzać i żeby te bardziej empatyczne osoby nie próbowały mnie pocieszać.
     Otworzyłem drzwi swoim kluczem. Ciocia już pojechała do szpitala, dlatego miałem cały dom dla siebie. Zrzuciłem z ramienia torbę i znów się rozebrałem. Powlokłem się do kuchni, żeby zrobić herbatę, która rozgrzałaby mnie choć odrobinę. Nalałem wody do czajnika elektrycznego, a potem poszedłem obejrzeć się w lustrze.
     Wyglądałem trochę gorzej, niż przewidywałem. Zadrapanie nie krwawiło mocno, ale było ubrudzone chodnikową mazią. Wytarłem je mokrym ręcznikiem, który wrzuciłem potem do prania.
      Nastawiłem się na niemyślenie. Niemyślenie czasem pomagało w opadnięciu emocji. Nie roztrząsało się bezsensownie pewnych kwestii, tylko dawało się im przeminąć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepsza metoda radzenia sobie z życiowymi problemami, ale u mnie się sprawdzała, a chyba nie miałem siły próbować innych. Na pewno nie w tym momencie.
      Zamelinowałem się w swoim pokoju, zaciągając do niego torbę z książkami. Usiadłem na łóżku i oparłem plecy o ścianę. Trzymałem kubek z gorącą herbatą w dłoniach schowanych w rękawy niebieskiej bluzy, dzięki czemu unikałem oparzenia.
     Pomyślałem o tym, że powinienem się cieszyć z tego, że katecheta nie zrobił z tego afery i podejrzewam, że nie będzie mi tego wypominać w przyszłości. Ominą mnie problemy, jednak już nigdy nie spojrzę mu w twarz, tego mogłem być pewien. Wiedziałem, że to, co robiłem, było bezsensowne i nie powinno mieć miejsca, ale... czułem się wtedy, jakbym bym dla kogoś ważny. Dla kogoś innego niż ciocia Ann... Być może dlatego upiekła mi się kara. Przecież nie chciałem źle.
     Kiedy wypiłem do końca napar z kubka, położyłem się na wznak. Wyciągnąłem z kieszeni bluzy komórkę. Przejrzałem wiadomości, które zdążyłem z nim wymienić. Nie zamierzałem ich usuwać. Tworzyły w końcu dobre wspomnienia, które skończyły się dość smutno, ale to nie zmieniało faktu, że były dobre.
     Przekręciłem się na bok tak, że twarz miałem przy ścianie. Czułem się dziwnie z tym, że podchodziłem do tego tak spokojnie. Oczywiście byłem przygnębiony, ale nie histeryzowałem, co mnie zdziwiło.
     Przyłożyłem lekko grzbiet dłoni do skaleczonego policzka, a potem go obejrzałem. Nie krwawiłem, ale mogłem spodziewać się okazałego strupa. Przeraziła mnie myśl, że grozi mi nowa blizna na twarzy, dlatego zerwałem się z łóżka i szybko znalazłem się w łazience. Szperałem chwilę w szafce obok prysznica, aż w końcu znalazłem apteczkę. Wyciągnąłem wodę utlenioną. Strasznie piekło, gdy przemywałem zadrapanie. Zakleiłem je potem największym plastrem jaki znalazłem.
     Spojrzałem w lustro. Ostrożnie uniosłem grzywkę w górę. Blizna na moim prawym oku zdążyła już zblednąć, więc może gdyby nałożyć na nią trochę tapety, to nie byłaby taka widoczna. Jednak sztuczne oko utkwione w miejscu naturalnej gałki ocznej nie sprawiało według mnie przyjemnego wrażenia.
     Puściłem włosy, które opadły z powrotem na swoje miejsce. Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy wyglądam szpetnie. Nikt nie mówił mi, że jestem ładny. Nawet ciocia Ann. Nie miało to wielkiego znaczenia, pewnie i tak bym nie uwierzył.
     Wróciłem do pokoju. Zrobiło się w nim ciemniej, bo na zewnątrz się zachmurzyło. Ułożyłem się znów na łóżku i starałem się myśleć o przyjemnych rzeczach, które odciągnęłyby moją uwagę od wydarzeń z poranka.
   
     Ciepła, duża dłoń przeczesywała z czułością moje włosy. Moja głowa leżała na czyichś kolanach. Słyszałem spokojny, głęboki oddech, któremu towarzyszyły przyjemne dla ucha pomruki przywołujące na myśl kocie mruczenie. Zwinne palce pociągnęły mnie zaczepnie za odsłonięty płatek ucha, a potem pogładziły po policzku.
     Czyja to ręka? 
     Otworzyłem oczy, ale bałem się spojrzeć w górę. Przed sobą widziałem tylko bezkresną ciemność.
     Wyciągnąłem rękę w przestrzeń nade mną z nadzieją, że będę miał okazję dotknąć tej dłoni. Nie poczułem jednak skóry, ale śliski, chłodny materiał. Próbowałem zacisnąć na nim palce, ale za każdym razem mi się wymykał.
     Odwróciłem głowę zirytowany, żeby zobaczyć kto się tak ze mną przekomarza, ale nie zobaczyłem nic poza pustą przestrzenią. Rozglądałem się spanikowany, ale nie dostrzegłem nic poza ciemnością.
      - Proszę pana? - rzuciłem w pustkę. - Proszę pana?

     Otworzyłem szeroko oczy i wbiłem wzrok w sufit. Oddychałem płytko i szybko. Na czole zebrało się kilka kropel potu.
     Musiałem zasnąć, uświadomiłem sobie.
     Przymknąłem z powrotem oczy, już spokojniejszy. Na ślepo odszukałem komórkę i sprawdziłem na niej godzinę. Nie spałem długo. Powiedziałbym nawet, że zbyt krótko, by zdążyło mi się cokolwiek przyśnić.

      Do domu wróciłem później niż zazwyczaj. Głównie dlatego że rozmawiałem z Rafaelem o Phantomhive'ie. Raczej nie wziął na poważnie mojej sugestii, że powinien z nim porozmawiać. Cała sytuacja wydawała się go bawić. Stwierdził też, że można się tego było spodziewać. Nie rozumiałem, co dokładnie przez to rozumiał, ale kiedy zobaczyłem jego sugestywny uśmieszek, uznałem, że wolę nie wiedzieć. 
     Ledwo zdążyłem zjeść szybki obiad, a znów musiałem wychodzić. Miałem mówioną z wizytę z Lacroix. Przez pół dnia zastanawiałem się, czy nie poprosić Arcadiusa o podwiezienie. Teoretycznie miał po drodze i nie byłby to dla niego duży problem. Stwierdziłem jednak, że nie mogę tak do końca życia i zdecydowałem się w końcu wsiąść do auta. 
     Kilkanaście miesięcy unikałem siadania za kółkiem. Prawie zderzyłem się z pociągiem, bo jakiś idiota we mnie wjechał. Na przejeździe kolejowym!  
     Ściągnąłem kluczyki z półki wiszącej przy wejściu do garażu. Podrzuciłem je w dłoni parę razy, wsłuchując się brzdęk metalu, a następnie otworzyłem znajdujące się po mojej prawej drzwi. 
      W garażu czuć było głównie olej i benzynę. Nigdy nie przeszkadzał mi taki zapach, nawet go lubiłem. Ciężko dbać o samochód, kiedy się nim nie jeździ, ale starałem się utrzymać go w dobrym stanie. Odszukałem włącznik na ścianie. Pomieszczenie zalało mdławe światło. Zapatrzyłem się w połyskujący subtelnie platynowy lakier. Nie pamiętam, jak dokładnie nazywał się ten kolor, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. 
      Odetchnąłem głęboko i usiadłem na miejscu kierowcy. Dłuższą chwilę się z nim oswajałem... Pogładziłem z czułością, z jaką traktuje się samochód, kierownicę. Ustawiłem lusterko, z którego zwisała bordowa dziesiątka różańca.

      Ciocia nic nie powiedziała, gdy zobaczyła mnie w domu przed telewizorem. Z jakichś powodów wróciła wcześniej niż zwykle, ale nie miałem ochoty pytać, a ona nie powiedziała nic sama. Wydawała się być przygnębiona, więc, żeby nie smucić jej jeszcze bardziej, zszedłem jej z oczu i znów zaszyłem się w pokoju. I tak nie puszczali nic ciekawego. 
     Usiadłem przy biurku. Krzesło zaskrzypiało lekko pod moim ciężarem. Otworzyłem laptopa. Pojawił się przede mną ekran logowania, wpisałem hasło. Nie miałem pomysłu na to, czym powinienem się zająć. Pewnie pobłądzę w jakiejś otchłani internetu przez resztę dnia. 
     Martha próbowała się do mnie dodzwonić. Po którymś razie z kolei, napisałem jej, że jestem chory i w najbliższym czasie na pewno mnie nie będzie. Życzyła mi zdrowia i stwierdziła, że już nie będzie przeszkadzać. 
     Zajrzałem na stronę o filmach, na którą wchodziłem, kiedy chciałem znaleźć coś ciekawego do obejrzenia. Obejrzałem już chyba całą najlepszą setkę, więc ciężko było mi znaleźć coś, co by mnie zadowalało. Przejrzałem aktualności. Trochę nowości weszło do kin. Może ciocia chciałaby się ze mną wybrać. Mogę się poświęcić i iść z nią na jakiś film akcji. Ciocia Ann uwielbiała filmy akcji...
      Po kilkunastu minutach poszukiwań westchnąłem zrezygnowany. Nie mogłem znaleźć nic ciekawego dla siebie. Horrorów nie oglądałem, dlatego nawet te najlepsze mnie nie interesowały. Wyprostowałem plecy i podrapałem się po głowie. 
      Pomyślałem, że zapytam się Marthy, czy zna coś godnego polecenia. Pojęła to, że mi się nudzi. Z ekranu komórki odczytałem jednak, że się na kinematografii europejskiej oraz amerykańskiej w ogóle nie zna. Skrzywiłem się na tą wieść. 
      "A na jakiej się znasz?'
      "Na azjatyckiej oczywiście. No ale na anime to najlepiej, tylko nie jestem pewna, czy to się pod kinematografię łapie"
      W gruncie rzeczy sam nie wiedziałem. Anime pozostawało dla mnie innym, niezrozumiałym światem i nie wiedziałem o nim zupełnie nic. 
      Może tam znalazłbym coś nowego... tam też są chyba jakieś interesujące gatunki, więc... 
     Porównałem sobie to w myślach do filmu animowanego, chociaż byłem świadom tego, że to nie jest to samo.
     
      - Wydaje mi się, że jest coraz lepiej. 
     Skinąłem głową z wolna. Nadal nie czułem się w pełni swobodnie, wygadując się przed kimś ze swoich problemów, obaw i tym podobnych, ale zawsze wszyscy mówili, że to normalne. Sam tłumaczyłem sobie, że to wystrój gabinetu mojego psychiatry tak mnie przytłacza. 
     Było tu biało. Bardzo biało, gdzieniegdzie odrobinę szaro. Na szczęście kolory te nie raziły w oczy, ale mimo to sprawiały tak sterylne wrażenie, że po przekroczeniu drzwi miało się wrażenie natychmiastowego wylądowania w psychiatryku. Sam Lacroix wpasowywałby się w ten wystrój idealnie, gdyby nie brązowy sweter i czarne spodnie. Osiwiał już dawno, mimo że nie był wcale stary. Usłyszałem, że to z powodu syna narkomana i wywoływanych przez niego zmartwień, ale nikogo nigdy nie zapytałem, czy to prawda. 
     Przestał analizować jakieś zapiski w notatniku i spojrzał na mnie znad swoich szkieł. Jego jasnoniebieskie spojrzenie wywoływało ciarki nawet u jego stałych "bywalców". Mimo dość... chłodnego wyglądu miał całkiem sympatyczne usposobienie. Wydawało mi się, że to jego żona, która była psychologiem dziecięcym, zaraziła go odrobinę swoją aurą. 
      Mruknął z nieznanych mi przyczyn. 
       - Jest jeszcze coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć? - Francis Lacroix, tak brzmiało jego pełne imię i nazwisko, należał do osób, które potrafią zadawać pytania, które brzmiały jak stwierdzenia. 
      Spojrzałem na swoje dłonie. Lubiłem wpatrywać się w coś znajomego, kiedy się zastanawiałem nad czymś potencjalnie ważnym. Rękawiczki stanowiły tutaj chyba najbliższy mi obiekt.
       - Właściwie... jest pewien chłopiec... - nadal musiałem się silić na to, żeby zwracać się do mężczyzny "doktorze" czy "profesorze". Z pewnych przyczyn znałem go od czasów szkolnych, mimo że nalegał, bym tak do niego nie mówił, uparcie trzymałem się tego do końca studiów.
      Przeniosłem na niego wzrok, żeby obserwować jego reakcje. Rzadko otwarcie wyrażał emocje, raczej nic go już nie dziwiło. Dostrzegłem jednak, że lekko uniósł brwi. Speszyłem się trochę. Przecież mógł pomyśleć o czymś niestosownym. Powinienem zacząć inaczej.
      - Chodzi o to, że on pisze do mnie smsy - powiedziałem, choć pewnie nie rozwiało to wszystkich podejrzeń lekarza. 
      - Jakie? - zapytał.
      Dość długo zastanawiałem się nad odpowiedzią. SMSy mają jakieś swoje rodzaje? Nie było mi o tym nic wiadomo. Po namyśle odpowiedziałem, że po prostu pyta się, co robię, czasem życzy mi miłego dnia albo dobrej nocy. 
      Lacroix potarł się po rzadkim zaroście. Zwykle tak robił, gdy nie do końca wiedział, co odpowiedzieć.
       - Mam rozumieć, że znasz tego chłopca? - skinąłem głową. - Krępuje cię to, że do ciebie pisuje?
       - Jest moim uczniem, więc chyba powinno. 
       - Rozumiem... - mruknął. - Rozmawiałeś z nim o tym? Czy poza tym, że wysyła do ciebie wiadomości próbuje nawiązać jakiś inny kontakt?
       - Rozmawiałem z nim dzisiaj rano. Zaraz po tym, jak zorientowałem się, kto do mnie pisze. Wcześniej nie wziąłem go pod uwagę. Przeprosił i powiedział, że już więcej tego nie zrobi - odpowiedziałem. - I nie próbował nawiązywać żadnego kontaktu. On raczej nie nawiązuje go z nikim - dodałem, bo mogło to mieć jakieś znaczenie. 
       - Myślę, że to nic groźnego. Młodzieńcze zagubienie, po prostu padło na ciebie. Jeśli zrobi to znowu po prostu porozmawiaj z rodzicami. Z tym na pewno sobie poradzisz. - Uśmiechnął się pokrzepiająco.
      On nie ma rodziców, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos. 
 ---------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał być wcześniej, ale mój laptop stwierdził, że to doskonała okazja, do strzelenia focha, dlatego jest opóźnienie. Wybaczcie.

1 komentarz:

  1. Kiedy będzie następny rozdział "Nauczyciela"?
    Wkręciłam się :3

    OdpowiedzUsuń