Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

piątek, 29 lipca 2016

Nauczyciel IX

     Powrót do szkoły przywitałem z niespotykanym wręcz entuzjazmem. W sumie do przerwy świątecznej zostały dwa tygodnie, więc raczej nie zdążę się zbytnio zmęczyć, a zdążyłem już uknuć niecne plany w stosunku do pewnego nauczyciela...
     Żart. Nie wymyśliłem zupełnie nic, więc będę czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
     Za to mam przepisane notatki, odrobione zadania domowe i sześć sprawdzianów do nadrobienia.
     Kocham życie...
     Wyraziłem swoje niezadowolenie z powodu niewystarczającego przydziału godzin do przespania, gderając niewyraźnie i narzekając, na czym to świat stoi, jak się nawet człowiek porządnie wyspać nie może. Ogólnie zachowywałem się jak zombie, ale nikt nie miał do mnie żalu, bo w gruncie rzeczy nadal wyglądałem jak trup. Kilka nauczycielek uparcie twierdziło, że nie do końca się wychorowałem i powinienem wrócić do domu. To w takim razie po co się tutaj było fatygować...?
     Dwa tygodnie wolnego od matematyki nie wpłynęło dobrze na prędkość wykonywania obliczeń, ale na szczęście na lekcjach nadal było praktycznie to samo, co w drugiej klasie, więc nie musiałem martwić się o to, że czegoś nie zrozumiem. Na fizyce było już gorzej. Zawsze miałem problem, żeby ogarnąć te durne wzory, które nic mi nie mówią, a akurat trafiłem na lekcje z zadaniami tekstowymi... Dowiedziałem się jak wygląda przedsionek piekieł.
     Na angielskim było całkiem w porządku, bo przerabialiśmy fragment jakiegoś opowiadania. Typowe "odpowiedz na pytania do tekstu", czyli coś, co nie wymagało jakiegoś wielkiego wysiłku umysłowego. W wolnych chwilach gadałem z Marthą, która chyba zaliczała jakiś nocny maraton lub coś w tym stylu, bo wyglądała równie źle co ja.
     Z wychowania fizycznego uciekłem do biblioteki, bo pewnie od panującego na sali gimnastycznej hałasu pękłaby mi głowa, a skoro nie musiałem tam być, to skorzystałem z okazji. Siedziałem pomiędzy regałem z lekturami i regałem z powieściami obyczajowymi. Przynajmniej tak wyglądały według mnie. Zaczynałem się trochę stresować przed katechezą, ale zdecydowanie mniej niż przedtem. Nawet sam do końca nie rozumiałem dlaczego. Jednocześnie wydawało mi się, że powinienem unikać konfrontacji z profesorem Michaelisem, a z drugiej strony chciałem ją sprowokować. Jak zwykle zupełny uczuciowy nieogar.
     Przesiedziałem ze słuchawkami w uszach godzinę lekcyjną. Ledwie usłyszałem dzwonek, który ogłaszał przerwę.
     Podniosłem się leniwie z drewnianego, okropnie niewygodnego krzesełka i wypełzłem spomiędzy regałów. Pożegnałem się z bibliotekarką, nim do pomieszczenia wparowała grupka czwartoklasistów. Gimnazjum i podstawówka dzieliły ze sobą bibliotekę, co stosunkowo często prowadziło do zamieszek.
     Powlokłem się korytarzem w kierunku sali z numerem trzynaście. Musiałem minąć też szatnie, które po wfie trzecioklasistów nie pachniały stokrotkami. Czasem szło się udusić. Na szczęście nigdy nie byłem zmuszony tego przeżywać. W takich chwilach naprawdę uwielbiam swoją astmę.
     Zerknąłem za siebie na drzwi szatni dziewczyn, którą zdążyłem już minąć. Martha jeszcze nie wyszła, a przebierała się stosunkowo szybko jak na nastolatkę. Postanowiłem na nią nie czekać, na pewno się za to nie obrazi.
     Korytarz zdążył wypełnić się uczniami. Chyba nie tylko ja się rozchorowałem, bo coś mniejszy tłok niż zwykle. Nawet jakoś ciszej się zrobiło. Podejrzane...
     Usiadłem na ławce pod salą od geografii, korzystając z okazji, że wszyscy próbowali doprowadzić się do stanu względnie higienicznego. Profesor Sebastian zawsze denerwował się, kiedy w klasie czuć było zapachem potu. Wiadomo, kiedy dwunastu chłopaków wejdzie do klasy, chwile potem jak skończy ganiać się za piłką, to powstaje coś na kształt komory gazowej. Wtedy nawet otwarte okna nie pomagają, dlatego wyegzekwowano żeby koniecznie brano prysznice. Oczywiście nie zawsze było to takie proste, ale akurat podczas długiej przerwy wszyscy musieli się zastosować do tego przykazania.
     Zanim zdążyłem ponownie zastanowić się nad tym, jak powinienem się zachować na lekcji, profesor Sebastian przeszedł przede mną, najwyraźniej kierując się w stronę pokoju nauczycielskiego. Zgapiłem się i nie zdążyłem powiedzieć mu "dzień dobry". Nadrobię to. Miałem za to doskonałą okazję, by przyjrzeć się mu odrobinę.
     Dawno go nie widziałem, ale nie wiele się zmieniło. Profesor, odkąd tylko pojawił się w szkole, zwykł ubierać się dość oficjalnie, nawet jak na nauczyciela. Zwykle miał na sobie wyjściowe buty oraz spodnie, elegancką koszulę i kamizelkę. Jeśli chodzi o tą ostatnią, dziś miał na sobie taką brązową bez pleców, w której wyglądał...mraśnie... po prostu mraśnie...
     Starałem się utrzymać znudzony wyraz twarzy, żeby nikt nie pomyślał, że akurat fantazjuję sobie o tym, jak plecy, w które się wpatruję, mogły by wyglądać bez ubrania.

     Zanim zdążyłem dobrze wejść do pokoju nauczycielskiego, jakieś małe łapki zacisnęły się na moim rękawie, a potem pociągnęły błyskawicznie w głąb pomieszczenia i posadziły na krześle pod oknem. Niemalże uderzyłem potylicą w parapet.
      - Mam dla ciebie zadanie specjalne! - damski głos wydarł mi się do ucha.
     Zanim zdążyłem wyrazić cokolwiek (a miałem kilka opcji, począwszy od zdziwienia, skończywszy na zdenerwowaniu), Eve zdążyła i wyłożyć czego tak właściwie ode mnie oczekuje, ekscytując się przy tym jak pięciolatka nową lalką.
      - Nie.
      - Coooo?!
     Jak widać odmówiłem niewystarczająco dobitnie. Na dodatek wyglądała, jakby spodziewała się z mojej strony czegoś zgoła innego.
      - Ale przecież umiesz grać na keyboardzie, nie? Fortepian to prawie to samo!
      - Dla ścisłości - odetchnąłem głęboko, żeby się tylko nie zdenerwować. - grałem na fortepianie, kiedy chodziłem do liceum. Nie jest mi miło, że przypominasz mi jaki jestem stary, prosząc mnie o przygrywanie twojemu zespołowi. Na dodatek zdążyłem już pewnie wszystkiego zapomnieć, więc raczej taka opcja nie wchodzi w ogóle w grę.
     Eve przeklęła mnie po niemiecku. Energia z niej uciekła, więc sama usiadła na krześle. Żeby podkreślić swoje rozczarowanie zrobiła smutną minkę.
      - A miało być tak fajnie~. Arcadiusa podobno nie będzie, dlatego na bożonarodzeniowym przedstawieniu nie będzie przygrywać na gitarze moim dziewczynom~...
     Próbowała jeszcze mnie wziąć na biedactwo, ale jej nie wyszło.
     Naprawdę nie grałem od liceum. Nie wydawało mi się, że gra na instrumencie jest jak jazda na rowerze, czyli nie do zapomnienia. Nuty bym przeczytał, ale czy coś poza tym? Nie tęskniłem za biało-czarnymi klawiszami i nie rozważałem ponownego zaprzyjaźnienia się z nimi.
     Większość nauczycieli, którym akurat nie wlepiono dyżuru na długiej przerwie, poszło na obiad, dlatego w pomieszczeniu zostaliśmy sami.
      - Nie miałaś kilku grających chłopaków w zespole? Martines nie grał ostatnio na keyboardzie?
      - Myślałam, że zrobisz to lepiej - wymruczała bardziej do stołu niż do mnie.
      - Przykro mi, że się przeliczyłaś.
     Nie chciałem być niemiły. Po prostu nie podejmowałem się niczego, czego nie byłbym w stanie wykonać, a w połączeniu z dość oschłym stylem bycia oraz chłodnymi odmowami najczęściej wyglądało to tak, jakbym robił komuś pod górę. Jestem katechetą, nie cudotwórcą, niech nikt nie wymaga ode mnie niemożliwego.
   
     Westchnąłem, wyglądając za okno. Deszcz, padający niesłychanie intensywnie, zatrzymał mnie w szkole. Nie chciałem zmoknąć w drodze do domu, w końcu byłem świeżo po chorobie, dlatego postanowiłem przeczekać. Chociaż miałem wrażenie, że z każdą chwilą pada coraz mocniej.
     W opustoszałym budynku było w pewnym sensie trochę strasznie. Cisza w szkole nie była czymś normalnym dla ucznia niestety. Nawet ja czułem się bardziej swobodnie w zwykłym hałasie niż w przerywanej rozbijającymi się o okna kroplami deszczu ciszy.
     Gdyby ciocia była w domu, napisałbym jej, że próbuję przeczekać ulewę, żeby się nie martwiła. Tylko ona oczywiście była w pracy. Nie miałem o to do niej pretensji, nic z tych rzeczy, ale chciałbym żeby w takich chwilach mogła mnie odebrać. Byłoby to miłe.
     Mruknąłem. Odszedłem od okna, żeby przejść się bez konkretnego celu kilka razy wzdłuż korytarza. Posprzątane klasy już dawno pozamykano. Sekretariatu jeszcze co prawda nie zamknięto, ale nauczyciele pojechali już do swoich domów. Parking, pokryty teraz powiększającymi się kałużami, opustoszał.
    Westchnąłem znudzony. Nie lubiłem nie mieć zajęcia. To było takie męczące. Zwłaszcza w taką pogodę. Stanąłem przed wejściem sali od informatyki i zerknąłem na drugi koniec korytarza. Zastanawiałem się, czy przejść się po nim jeszcze raz, ale nim zdążyłem się zdecydować rozproszył mnie jakiś dźwięk, a potem kolejny. Wyróżniały się one wśród bębnienia deszczu.
    Podążyłem za nimi schodami w dół. Zdążyłem je zidentyfikować - pianino albo fortepian. Gdy zszedłem na parter wiedziałem już jaka to piosenka. Znałem ją. Chyba każdy ją znał. Hallelujah.
    Przystanąłem. Musiałem się upewnić, że na pewno nie mam omamów słuchowych. Chyba powinienem się o siebie martwić, gdybym zaczął słyszeć muzykę, której nie ma, a na razie wydawało mi się, że ktoś mi dodał do życia depresyjną ścieżkę dźwiękową. Nie umniejszając urokowi piosenki, oczywiście.
     Byłem lekko zdziwiony. Próby chóru dzisiaj nie było, a poza tym już dawno bym go usłyszał, gdyby dziewczyny ćwiczyły nieplanowo. Dodatkowo śpiewu nie było słychać, a o ile dobrze pamiętałem, wstęp już przeminął.
     Kierowany następującymi po sobie nutami wszedłem na łącznik, a zaraz potem podkradałem się pod drzwi klasy od plastyki oraz muzyki. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ okazało się, że wszystko ze mną w porządku i omamów nie mam.
     Zajrzałem do pomieszczenia. Ciekawość wzięła nade mną górę i zapomniałem o środkach ostrożności. Na szczęście postać pieszcząca delikatnie klawisze keyboardu, z którego często korzystaliśmy na lekcjach, odwrócona była do mnie plecami. Więcej nie potrzeba mi było do jej zidentyfikowania, plecy zdecydowanie wystarczyły.
     Zachłysnąłem się powietrzem ze zdziwienia. Właściwie nie wiedziałem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie pomyślałbym o tym, że zastanę profesora Sebastiana grającego na tym gracie. Już halucynacje z niedożywienia wydawały się bardziej prawdopodobne.
     Wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w zgrabne, odziane w białe rękawiczki dłonie sunące płynnie po klawiszach. Grany utwór dobiegł końca zdecydowanie za szybko, ale na szczęście zdążył mi się uruchomić mechanizm przygotowujący ciało do natychmiastowej ucieczki, który uruchomił się, gdy tylko nauczyciel podniósł się z krzesła.
     Bezgłośnie przemknąłem z powrotem do głównej części budynku. Przestraszyłem się. W końcu nie wypadało nikogo podglądać, a już katechety chyba w szczególności. Wizja zostania nakrytym nie podobała mi się szczególnie, dlatego wróciłem do swojej poprzedniej czynności, czyli krążenia wzdłuż korytarzy. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy wracałem na piętro, gdzie zostawiłem swój plecak.
     Nie wiedziałem, co powinienem o tym myśleć, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że obraz zobaczony przed momentem na długo pozostanie w mojej pamięci.
     Nasłuchiwałem uważnie, ale słodkich, wyrafinowanych dźwięków już nie usłyszałem. Znów tylko deszcz uderzał o okno, a wszystko inne zamarło.
     Westchnąłem, gdy już na dobre się uspokoiłem. Wydawało mi się, że profesor Michaelis już wyszedł, ale okazało się, że najwyraźniej nie zabrał swoich rzeczy z pokoju nauczycielskiego, ponieważ się do niego wrócił. Starałem się go ignorować i nawet mi to wychodziło. Oczywiście dopóki nie zapytał:
      - Nie wracasz do domu?
     Speszyłem się. Pomyślałem, że jeśli będę zwrócony do niego placami, to będę bezpieczny. Nie zdążyłem się opanować, usta wyprzedziły mózg i skrzeczącym głosem odpowiedziałem mu, że pada, a ja nie mam parasola ani nic. 
      - Odprowadzić cię do domu? - zapytał. 
     Odwróciłem głowę w jego stronę, żeby upewnić się, że propozycję tę powinienem rozważyć na poważnie. Wskazał wymownie na trzymany w ręku parasol. 
      - Prędko nie przestanie padać - dodał, dostrzegając moje wahanie. 
     Ciężko było nie przyznać mu racji. Nic nie wskazywało na to, że niedługo deszcz ustanie. 
      - Będzie mi bardzo miło - odpowiedziałem po chwili. Próbowałem brzmieć jak najbardziej obojętnie. Wyszło mi to średnio, ale przynajmniej udało mi się nie mówić tak wysokim głosem. - Tylko muszę jeszcze iść do szatni po kurtkę. - Podniosłem plecak z ławki lekko drżącą ręką. Dobra, bardzo drżącą ręką, ale chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego nie mogłem nad nią zapanować. 
     Zerknąłem na nauczyciela, który sam trzymał w ręku nieubrany jeszcze płaszcz. 
     Zeszliśmy razem na dół. Pośpiesznie zniknąłem za drzwiami prowadzącymi do szatni, gdzie ubrałem kurtkę i wymierzyłem sobie mentalny cios w twarz, żeby się ogarnąć. Nakryłem głowę kapturem. Nie wiało zbyt mocno, ale było trochę zimno, przy okazji mogłem zakryć sobie twarz. 
      Kiedy wyszedłem z niewielkiego pomieszczenia, profesor Sebastian był już ubrany. Miałem wrażenie, że czarny płaszcz go wyszczupla lub podkreśla jego figurę. Nie wiedziałem, jak to ująć, po prostu wyglądał zniewalająco. Dobra, może trochę przesadzam, ale w przypadku tego mężczyzny skala zaczynała się od "bardzo dobrze".
      Powinienem odmówić, pomyślałem, ale było już za późno na zmianę decyzji. 
     Ciężko było iść po jednym parasolem, stosując się do zasady przyzwoitej odległości. Dodatkową przeszkodą stanowiły kałuże zapełniające nierówności chodnika. Musiałem prowadzić, ponieważ katecheta nie wiedział, gdzie mieszkam. Gdyby wiedział, byłoby to dziwne i podejrzane. 
      - Teraz w prawo - mruknąłem. 
     Zmokło mi prawe ramie, którego nie chronił parasol, oraz spodnie. To i tak lepiej, niż miałbym moknąć cały. Gorzej, że odczuwałem potrzebę wysmarkania się. Pociąganie nosem uważałem za mało kulturalne, dlatego się powstrzymywałem. Kiedy jednak kichnąłem, uznałem, że nie ma to sensu. 
     Nauczyciel przystanął i zerknął na mnie. Wykorzystałem okazje i wyciągnąłem z kieszeni paczkę chusteczek. 
      - Powinieneś zostać w domu. - Usłyszałem, a zaraz potem poczułem uścisk na ramieniu. - Trzymaj się bliżej. 
     Spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem było niezręczne, ale spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem, trzymając go za rękę było strasznie niezręczne. Nawet jeśli wymuszała to pogoda i w ten sposób mniej mokłem, czułem się beznadziejnie. Powinienem być choć trochę zadowolony, w końcu mam okazję dotknąć go, załamać barierę nauczycielsko-uczniowską, jednak dwa tygodnie temu sam dał mi do zrozumienia, że coś takiego jest niemożliwe. Nic więc dziwnego, że przez całą drogę towarzyszył mi dyskomfort. 
      - Może wejdzie pan na kawę? - Właśnie zatrzymaliśmy się przed furtką, przez którą wchodziło się na podjazd. Całą drogę zbierałem odwagę, żeby to wydukać. Nigdy nikogo nie gościłem sam, ale pomyślałem, że wypadałoby wyjść z taką inicjatywą. 
      - Nie, dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony, ale powinienem szybko wrócić do domu. 
      - Rozumiem. - Złapałem się na wysuwaniu dziwnych wniosków. Pewnie ktoś na niego czeka, nie zdziwiłbym się. - Dziękuję, że mnie pan odprowadził. - Chwyciłem za klamkę i otworzyłem furtkę. - Do widzenia. - Pożegnałem się i prędko przemaszerowałem po śliskich od wody kamykach. Obejrzałem się za siebie, kiedy już stanąłem pod dachem werandy, ale brunet już zniknął wraz ze swoim czarnym parasolem. 
     Zastanawiałem się, dlaczego ludzie tak odlegli przyciągają najbardziej.

     Z koszmaru wybudził mnie przeszywający ból żołądka. Uwielbiałem takie pobudki. Łudziłem się, że udało mi się ich pozbyć, ale jak widać powróciły. Przynajmniej to nie nerwobóle. 
     Syknąłem, kiedy wstałem. Prawie zgiąłem się w pół, ale nie zwaliło mnie z nóg. Absurd, którego musiałem przypadkiem obudzić, zeskoczył z pościeli. Chwilę potem podążał za mną do kuchni. Zawsze tak za mną chodził, jakby chciał się upewnić, czy wszystko na pewno w porządku. Musiałem przytrzymywać się ścian a potem szafek, żeby się nie przewrócić.
     Wygrzebałem z pudełka z medykamentami leki przeciwbólowe. Wziąłem jedną tabletkę, chociaż wątpiłem żeby podziała bez wsparcia dwóch innych, i popiłem ją wodą. Prawie od razu poczułem nudności.  
     Usiadłem na krześle, licząc na to, że zaraz mi przejdzie. Kotek pałętał się pomiędzy moimi nogami a nogami krzesła. Ze snem dzisiaj prawdopodobnie mogłem się już pożegnać. 
     Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Oparłem ręce na blacie stołu, uparcie ignorując ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Ściągnąłem z parapetu długopis i sudoku. Nie żeby to była najlepsza pora na rozwiązywanie łamigłówek, ale potrzebowałem jakiegoś zajęcia mogącego odciągnąć mnie od tego, co zdążyło mi się przyśnić. Własna podświadomość szczuła mnie wydarzeniami, którym nie mogłem zapobiec. 
     Nie zaznaczę w kalendarzu dobrze przespanej nocy. 
--------------------------------------------------------
No i jest. Chyba nie muszę wspominać, jak bardzo cieszyłbym się z komentarza zarówno pod tym jak i każdym innym postem? Nawet "jestem, czytam" potrafi być motywujące, a ostatnio motywacji u mnie jak kot napłakał. Poza tym przypominam, że gdzieś tam w górze majaczy mój numer GG, więc gdyby komuś doskwierały samotne noce, to niech nie boi się pisać. Nie gryzę ;-;

9 komentarzy:

  1. Genialny rozdział! Wprowadzasz coraz to nowe wątki, ale szkoda,że Cieluś nie pokazał się Sebusiowi, kirdy ten grał... Ale pewnie jeszcze zdarzy się niejedna okazja ;) Życzę weny i czekam na następny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wedle życzenia:
    Jestem, czytam!
    A tak na serio, świetny rozdział (tak jak wszystkie) i nie mogę doczekać się kontynuacji. Masz genialny styl pisania. Szczerze mówiąc, liczyłam na fragment z lekcji religii, ale tak też jest super!
    I przy takie pytanko przy okazji: Zamierzasz zrobić jakieś fragmenty 18+?
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sceny +18 są kwestią dość sporną w tym opowiadaniu, jednak najprawdopodobniej jakieś się pojawią. Spokojne, niezahaczające o hardcore... jeśli będą, to po prostu wpasują się w klimat opowiadania. O ile ja ogarnę jak się je pisze, bo zawsze mam wrażenie, że nie wychodzi mi dostatecznie dobrze.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  3. Dobrze wiedzieć czego się spodziewać. Szczerze mówiąc nie miałabym nic przeciwko (chyba nie tylko ja) takim scenom. Ale to wszystko zależy od Ciebie, więc pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Komentarz? Mówisz masz☺ Czyżby Cieluś tracił nadzieję? Niby czegoś oczekuje, ale jak już do tego "czegoś" dojdzie, to próbuje to od siebie oddalić.
    A, i co się stało z "Emil czy Emilka"? Od dłuższego czasu wyskakuje mi, że blog nie istnieje 😞
    Pozdrawiam i życzę dużej fali weny 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tyle nie istnieje, co nie jest upubliczniony. Co do samego opowiadania, to tymczasowo jest zawieszone, ale prawdopodobnie wrócę do niego we wrześniu.

      Usuń
  5. Jestem, czytam ^^ c:
    Wcześniej terroryzowałam cię w komach, a ostatnio nic nie napisałam :( Skoro ja jestem za leniwa na napisanie komentarza od teraz nie wymagam wcześniekszych rozdziałów .-. Bardzo miło mi się czyta o zakłopotanou Ciela :) Taki mój mały fetysz ;> Coś czuję, że na ostrzejsze scenki jeszcze poczekam, bo ich obecne relację nie zapowiadają się na wielką miłość :/ Brakuję mi tu tylko myśli Sebka w czasie przychadzki pod parasolem, ale tak to świetnie mi się czytało :>
    Życze weny c:
    Do zo pod następnym rozdziałem!

    OdpowiedzUsuń