Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 30 grudnia 2015

Nauczyciel II

     Pogoda popsuła się na dobre. Gdy rano wychodziłem do szkoły padało, a na dodatek wiało. Cieszyłem się, że nie miałem daleko do szkoły. Przynajmniej mnie nie zmoczyło za bardzo. Wstałem dziś wyjątkowo szybko, ale to dlatego że nie mogłem zasnąć ponownie. Coś wyczuwam, że znów będę przysypiał na ostatnich lekcjach. Przynajmniej nie na religii.
     Pierwsza w planie była matematyka z profesorem Andersem. Z matematyką nie miewałem problemów.  Mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że byłem z nią za pan brat. Nawet geometria jakoś mi szła, choć zawsze, gdy dochodziło do narysowania czegoś bardzo dokładnie na ocenę, okropnie trzęsły mi się ręce. 
     Matematyka nigdy mi się nie dłużyła, bo profesor Nicolas nieczęsto przynudzał lub tłumaczył coś po raz wtóry jak pozostali matematycy. Bardzo lubiłem jego sposób prowadzenia lekcji, ale zapowiedź pracy klasowej mnie nie ucieszyła. Zapisałem na marginesie, że za tydzień klasówka i wyszedłem z sali razem z resztą swojej klasy. 
     Nie byliśmy ze sobą zbyt zżyci. Raczej klasa, do której należałem, podzielona była na grupki przyjaciół, ale gdy zachodziła potrzeba przygotowania czegoś lub zorganizowania, potrafiliśmy się zgrać. Nasz wychowawca założył, że integrowanie nas na siłę byłoby bez sensu.
     Planowo powinniśmy mieć muzykę, ale pani się rozchorowała. Przyszedł do nas pan ze świetlicy, ale nie robiliśmy nic godnego uwagi. Dwie godziny angielskiego minęły, jak z bicza strzelił. Po nich mieliśmy religię w sali od niemieckiego. Niemiecki mieliśmy mieć środę. Większość uczniów lubiła panią od niemieckiego za jej poczucie humoru i dystans do siebie. Zaliczałem się do tej grupy i bardzo chętnie uczęszczałem na jej lekcje.
     W sumie katecheza była swoistą rutyną. Jak zwykle najpierw modlitwa, następnie sprawdzenie obecności, a szybkie sprawdzenie zadania domowego, jeśli profesor Michaelis coś zadał i wyraził chęć skontrolowania przygotowania uczniów do lekcji. Dziś sobie to odpuścił i po prostu zaczęliśmy omawiać kolejny temat. 
     W wychowaniu fizycznym nie uczestniczyłem przez moją astmę. Dziś zajęcia przebiegały dość spokojnie, ponieważ chłopacy grali w siatkówkę. Wyjątkowo wyszedłem z hali sportowej bez bolącej od hałasu głowy. Na szóstej godzinie odezwało się już moje niewyspanie, ale na szczęście ani na niej, ani na następnej nie przysnąłem. Zresztą przyśnięcie na geografii mogłoby się skończyć dla mnie prawdziwym piekłem, więc lepiej było nie ryzykować.
    Dzień minął mi zwyczajnie, bez żadnych ekscesów. Tak samo następny, następny i następny. Dopiero piątek wniósł do mojego życia coś nowego. Trudno powiedzieć, czy dobrego.
    Ostatni dzień szkolny kończył się jak zwykle lekcją z profesorem Michaelisem. Temat, który przerabialiśmy brzmiał "Kościół prowadzi do zbawienia". Z tej lekcji zapamiętałem głównie słowa "oczekiwanie na szczęście jest motorem ludzkiego życia". Może jak jeszcze trochę poczekam, to w końcu mój motor się uruchomi, zobaczy się. Poza tym podczas omawiania tego krótkiego tematu wgapiałem się praktycznie cały czas w obraz umieszczony w podręczniku. Starałem się też wsłuchiwać w to, co mówi profesor Sebastian, jednak sens słów uciekał z głowy tak szybko, jak się do niej dostawał. Za to ton i barwa głosu jakby odbijały się echem po całym moim ciele, wprawiając je w drżenie. Musiałem się bardzo postarać, żeby przestać wyobrażać sobie, jak przyjemnie brzmiałyby czułe słówka szeptane do ucha takim głosem. Resztki nadziei na bycie hetero zniknęły wraz z pojawieniem się tego mężczyzny w moim życiu. Naprawdę wątpiłem, czy kiedykolwiek uda mi się znaleźć osobę, która choć w połowie wyda mi się tak idealna, jak uczący w naszej szkole katecheta. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że ciągoty do jakiegokolwiek nauczyciela są chore. Większość uczniów lubiła swoich wychowawców oraz pozostałych profesorów jednak bez przesady. Na początku próbowałem uświadomić sobie, że to tylko chwilowe zauroczenie. Problem polegał na tym, że mijały miesiące, a ono nie przechodziło. Wizja pójścia do szkoły średniej wydała się przerażająca, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo będzie mi w niej brakowało profesora Michaelisa. Powiedziałbym nawet, że bez niego usechłbym niczym kwiat bez wody, ale zabrzmiałoby to, jakbym cytował tekst z taniego romansidła dla kobiet po menopauzie. 
     Lekcja odbyła się bez przeszkód i nawet nie dostaliśmy zadania domowego na weekend. Pozostało tylko wrócić do domu tą samą,  codzienną trasą, a potem omijać się zamiast robić coś pożytecznego. Typowy piątek Ciela...
     Spakowałem poręcznik, zeszyt oraz odrobinę wysłużony piórnik do torby. Nie śpieszyłem się, chcąc jak zawsze nacieszyć się choć trochę obecnością niedostępnego dla mnie mężczyzny. Chociaż napawałem się jego osobą i dyskretnie nacieszałem nim wzrok, to i tak nie będę w stanie rozkoszować się jego dotykiem i zapachem. Nie marząc nawet o tym, by wpatrywać się w jego spokojną twarz oraz przysłuchiwać miarowemu oddechowi, gdy śpi w chłodny, jesienny poranek.
     Westchnąłem ciężko, podnosząc się z krzesła. Opuściłem klasę na szarym końcu. Własne myśli mnie zgasiły. Nie pierwszy raz zresztą, ale mogłyby sobie wziąć na wstrzymaie i mnie nie dobijać.
     Niewielkie pomalowane na zielono i żółto korytarze zdążyły opustoszeć, gdy dochodziłem do szatni. Należąca do mnie szara kurtka wisiała na wieszaku w towarzystwie kilku pozostawionych worków ze strojem sportowym oraz osieroconych bluz. Ściągnąłem ją, a zarknąwszy na białą bluzę z psimi uszkami, zorientowałem się, że moja własna została w sali od geografii. Musiałem po nią wrócić...
     Nie miałem pewności, czy byłbym w stanie przeżyć w tym momencie konfrontację z katechetą, który jeszcze nie opuścił piętra szkoły. Zapewne mielibyśmy się, a ja zrobiłbym coś głupiego, bo najczęściej, kiedy byłem sam z profesorem Sebastianem, popełniłem jakąś gafę. Wyszedłem jednak z szatni, zostawiając w niej na razie swoje rzeczy. Pokonałem szybko schody i miałem pokój nauczycielski. Usłyszałem głos swojego wychowawcy, katechety oraz matematyka. Drzwi do znajdującej  się na końcu korytarza klasy były nadal otwarte, więc ominie mnie pytanie o klucz.
     Zajrzałem do wnętrza piętnastki. W środku królowała już zbliżająca się do emerytury, zrzędliwa sprzątaczka. Musiała mnie wyczuć swym tajemniczym szóstym zmysłem, bo energicznie obróciła się i spróbowała przepędzić wzrokiem bazyliszka. Nie po raz pierwszy byłem zmuszony stanąć oko w oko z kobietą o twarzy mopsa. Dla ścisłości mało urodziwego mopsa.
     Warknęła coś niezadowolona z mojej obecności, po czym z prędkością torpedy znalazła się przy mnie i wcisnęła w ręce moją granatową bluzę. Podziękowałem szybko. Nie chciałem narazić się na uderzenie mopem, więc czym prędzej czmychnąłem na parter do szatni.
     Przystanąłem przy swojej torbie. Rozłożyłem zmiętą bluzę, chcąc ją bezzwłocznie założyć, jednak rozproszył mnie dźwięk przedmiotu upadającego na podłogę. Rozejrzałem się w poszukiwaniu źródła owego dźwięku.
     Na ziemi leżało niewielkich rozmiarów pudełeczko. Podniosłem je oraz otarłem z kurzu, który się do niego przyczepił. Przyglądałem się przez moment etui, a potem otworzyłem je. Jak mogłem się domyślić, w środku znajdowały się okulary. Okay, tylko czemu to znalazło się w moich rękach, skoro nie należy do mnie? W klasie kilka osób nosiło okulary, ale, o ile dobrze pamiętam, nie w takich oprawkach.
     Zamyśliłem się. Wyciągnąłem okulary z oprawionego w ciemną skórkę puzderka, by móc przyjrzeć im się lepiej. Coś jakby mi świtało.
     Przymierzyłem znalezisko. Prawowity właściciel nie miał znacznej wady wzroku, gdyż nie dostrzegłem dużej różnicy w ostrości obrazu. Zerknąłem na swoje odbicie w szybie.
     Ciel, jakim ty jesteś wolno myślącym ćwokiem! Przecież to własność profesora Sebastiana!
     Spanikowałem i prawie upuściłem okulary na podłogę.
     Musiałem coś z nimi zrobić. Najlepiej oddać je natychmiast, pomyślałem i kolejny raz wbiegłem po schodach na piętro. Minąłem przeszklone drzwi sekretariatu. Zatrzymałem się przed zamkniętym wejściem do pokoju nauczycielskiego. Zapukałem, jednak nikt nie odpowiedział. Ponowiłem czynność, ale i tym razem nie było odzewu.
     Panika pogłębiła się, kiedy dotarło do mnie, że nauczyciele rozeszli się już do domów.
     Nie mogłem tak po prostu ich zostawić na parapecie. Zabranie ich do domu też nie wydawało się dobrym pomysłem. Kurde!
     Miejscowość, w której przyszło mi mieszkać, nie była zbyt wielka. Wiedziałem w jakim mniej więcej miejscu znajduje się dom profesora Sebastiana, ale nigdy się tam nie zapuszczałem. Chyba powinienem oddać mu okulary do ręki, ale jakby pomyślał, że je celowo zabrałem, byłoby słabo. Chociaż wydaję mi się, że by tak nie pomyślał. Dobra! Do dzieła!
    Już ubrany i z torbą na ramieniu wyszedłem ze szkoły. Mój zapał trochę osłabł po spotkaniu z zimnym powietrzem, jednak trzymałem się swojego postanowienia.
    Przeszedłem kilka kroków nierównym chodnikiem i zatrzymałem się na światłach. W oczekiwaniu na zielone światło, zacząłem obracać w dłoniach brązowe etui. Myśl o tym, że nosił je zwykle w wewnętrznej kieszeni marynarki lub kamizelki, była lekko pobudzająca, jeśli można to tak nazwać. Zapewne przesiąkło jego zapachem...
    Dobra opanuj się, ofermo! Masz zadanie do wykonania!
    Minąłem kilka okazałych iglaków, a potem skręciłem w prawo. Czasami chodziłem tu na spacery, gdy pogoda bardziej sprzyjała. Lubiłem tę ulicę za mnóstwo rosnących na poboczu drzew. Jesienią wyglądały naprawdę wspaniale. Teraz jednak, kiedy liście zupełnie już opadły, a wokół panowała mgła, wyglądały trochę przerażająco.
    Przyglądając się ogrodom, zapomniałem o tym, że powinienem się zastanawiać, gdzie teraz się skierować.
    Na lekcji plastyki w drugiej klasie profesor Amadeus uczył nas rysowania architektury. Dostaliśmy wtedy do przeniesienia na kartki zdjęcia domów nauczycieli mieszkających w okolicy. Mnie przypadł akurat dom należący do profesora Michaelisa. Na fotografii ukazującej front niewielkiego budynku wyglądał na zadbany. Nie wiem, jak było w rzeczywistości, ale katecheta wyglądał na osobę, która utrzymuje w dobrym stanie to, co posiada.
     Wywnioskowałem to z wyglądu. Może to nie najlepsza rzecz, do której można się odnieść, ale zawsze jakaś.
     Profesor Sebastian zawsze ubrany był schludnie i elegancko. Może jak na pracę nauczyciela nawet za bardzo elegancko, ale pewnie po prostu tak lubił. Zresztą w marynarkach, kamizelkach i koszulach wyglądał tak niesamowicie, że aż zapierało dech w piersiach. Lub piersi w moim przypadku. Chyba jestem jedynym gejem w szkole, jak się nad tym zastanowię... Mniejsza z tym.
     Kluczyłem z godzinę pomiędzy krótszymi i dłuższymi uliczkami, aż udało mi się odnaleźć właściwy dom. Właśnie wtedy się zawahałem. Nie wiedziałem, jak nauczyciel zareaguje na moją obecność. Pewnie nie bez powodu mieszkał w miejscu, gdzie teoretycznie nikt nieproszony nie powinien go nachodzić. Miałem nadzieję, że nie zaliczałem się do grupy nieproszonych gości.
    Westchnąłem, poprawiłem pasek od torby na ramieniu i dziarskim krokiem przeszedłem przez bramkę. Dookoła było bardzo cicho, więc słyszałem postukiwanie swoich butów o kamienie, po których szedłem.
    Wydawało mi się, że dojście na werandę zajęło mi wieczność. Trochę jakbym przeprawiał się do Hadesu przez Styks. Jakbym szedł na spotkanie z losem w jakimś innym świecie. Ale głupie skojarzenia...
     Nacisnąłem dzwonek, wstrzymując oddech. Szykowałem się na masę niewygodnych pytań, układając w głowie odpowiedzi. Nie wiedziałem nawet, co powinienem powiedzieć najpierw. Przeszło mi przez myśl, że mógłbym zostawić pudełko pod drzwiami, ale chyba teraz było na to za późno. Poza tym taki pomysł, wydał mi się lekko dzieciny.

    Syknąłem niezadowolony na dźwięk dzwonka. Pewnie to jakiś akwizytor albo roznosiciel ulotek, z pewnością nikt zbyt ważny. Zignorowałem ponowne dzwonienie i kontynuowałem rozbieranie się. Chciałem ubrać się w coś mniej oficjalnego. Po co się stroić do chodzenia po domu?
    Ściągnąłem z siebie kamizelkę i rzuciłem ją niedbale na łóżko obok marynarki. Byłem w połowie rozpinania guzików koszuli, gdy po raz kolejny ktoś zadzwonił do drzwi. Ponownie zignorowałem i po prostu ściągnąłem spokojnie resztę ubrania.
    Pomiędzy kilkoma kolejnymi dzwonkami założyłem brązową koszulkę z krótkim rękawem i wysłużone jeansy. Przyczesałem pośpiesznie kilka odstających kosmyków czarnych włosów, które zresztą zamierzałem wieczorem umyć.
    Przekonany niespotykaną wytrzymałością osoby pod drzwiami, postanowiłem jednak sprawdzić, o co jej chodzi. Zarzuciłem na siebie czarną bluzę i rękawiczki, po czym otworzyłem drzwi.
    Wbrew wszystkiemu nie byłem zirytowany. Pamiętałem o tym, że nie wolno było mi się denerwować, bo to się zwykle nie kończyło za dobrze.
     Gdy łapałem za klamkę, usłyszałem odgłos towarzyszący rozsypywaniu po podłodze suchej karmy. Zawsze zapomnę jej schować do szafki, a potem Absurd ją zrzuca. Cholera!
     Wziąłem głęboki wdech i uchyliłem drzwi. Nawyku nie otwierania drzwi na oścież nie udało mi się pozbyć, ale w gruncie rzeczy zawsze było z niego więcej pożytku niż szkody. Nabrałem lekkich podejrzeń, gdy przez uchyloną szparę nikogo nie zobaczyłem. Wychyliłem się ostrożnie za próg. Dobra, moja ostrożność z minionych lat jest trochę przesadna.
      - Dzień dobry! - spanikowany, znajomy głos odezwał się z przeciwnej strony.
     Obróciłem głowę. Nie trzeba mówić, że zdziwiłem się, widząc Phantomhive'a pod moimi drzwiami. Nim zdążyłem się odezwać w odpowiedzi na powitanie, zaczął wyjaśniać, dlaczego pojawił się w tym miejscu. Robił to tak szybko, że ledwo mogłem go zrozumieć. Z potoku słów wyłapałem, że chce mi oddać okulary, bo ponoć zostawiłem je w szkole.
     Wysunął drżące dłonie w moją stronę. Faktycznie trzymał moje etui do okularów. Wziąłem je od niego i otworzyłem dla pewności. 
     Nie zdarzało mi się zapominać o tak ważnych rzeczach, więc nie wiedziałem jak doszło do tej sytuacji.
     Byłem trochę zbity z tropu. Starałem się przeanalizować sytuacje i to, co powinienem zrobić w tej chwili.
      - To ten... ja już się będę zbierać - usłyszałem, gdy chłopiec odwrócił się, żegnając
      - Dziękuję - wydusiłem wreszcie. - Przepraszam, ale nie mogę ci się odwdzięczyć w tej chwili. - Gdybym Absurd nie nabałaganił, pewnie bym mógł. 
      - Co? A nie szkodzi. Nie potrzeba.
     Phantomhive speszył się wyraźnie, a na jego twarz wstąpiły rumieńce. To chyba od zimna. W końcu nieubłaganie zbliżała się zima.
      - Do widzenia - powtórzył i znów skierował swoje kroki w stronę furtki.
     Oszołomiony stałem w progu. Patrzyłem, jak odchodzi.
     To było dziwne. W końcu nigdy nie zdarzyło mi się zostawić czegoś w szkole. Ani żaden z uczniów nie wiedział gdzie mieszkam. A tym bardziej nie spodziewałem się, że Phantomhive postanowi oddać mi moją własność. Bo przecież nie miał ku temu żadnych powodów, prawa? Mógłbym nawet stwierdzić, że celowo unika mnie w trakcie przerw, a na lekcji nigdy na mnie nie patrzy. Więc czemu?
     Nie rozumiem. W gruncie rzeczy nigdy nie rozumiałem ludzi. 

     Wróciłem do domu. Ciocia przyjechała z pracy chwile po moim powrocie. Zjedliśmy razem żeberka w sosie kawowym i rozeszliśmy się do swoich zajęć.
     Po raz kolejny myśli dotyczące profesora Michaelisa przeszkadzały mi w odrabianiu zadań domowych. Kurde, żeby to się nie przerodziło w jakąś obsesję! Chociaż może to już jest obsesja? 
     Nie potrafiłem odegnać od siebie powracającego wciąż widoku, gdy oddawałem mu okulary. Był ubrany inaczej niż zwykle, ale miałem wrażenie, że nie tylko to było w nim inne. Jeszcze nie wiedziałem co dokładnie, ale pewnie niedługo do tego dojdę. 
     W każdym razie w bluzie i jeansach też wyglądał niezwykle pociągająco. I tak jakby odrobinę bardziej hmm... osiągalnie? Minimalnie bardziej osiągalny dla mnie. Bo i tak wielkość jego niedostępności w moim przypadku wychodziła poza skalę. Ehhh... 
     Szukałem w internecie niedawno różnych rzeczy o sytuacjach podobnych do mojej. I zrobiło mi jeszcze gorzej. Przeczytałem, że nastolatki (no cóż zawsze w domyśle był rodzaj żeński) wchodzą w związki z dojrzałymi mężczyznami, ponieważ szukają w nich oparcia, którego nie mają w rodzicach. Jakby nie patrzeć, ja nie posiadam oparcia w rodzicach. Od cioci Ann nigdy wsparcia nie przyjmowałem. 
     Jednak zawsze mi się wydawało, że nie szukam ojca w profesorze Sebastianie. Nie miałem pojęcia czego właściwie w nim szukałem, ale miałem wrażenie, że nie znajdę tego u nikogo innego. Ciężko stwierdzić, czy to miłość. Miłość to mocne słowo, a ja starałem się go nie używać. Choć pewnie właśnie to czułem. Z lekcji religii wyniosłem, że gdy się kogoś kocha, jest się gotowym do największych poświęceń. W tym wypadku byłem prawie stuprocentowo pewien, że zrobiłbym dla swojego katechety wszystko. 
     Tylko nie miałem pojęcia, jak mam się do niego zbliżyć, żeby cokolwiek zacząć. Pomijając fakt, że w ogóle nie powinienem robić czegoś takiego. Przecież obiegowa opinia twierdzi, że jestem niepełnoletni, więc nie mogę decydować za siebie. A nawet jeśli udałoby mi się zbliżyć w jakikolwiek sposób do swojego nauczyciela, to i tak wisiałby nad nim kryminał. A nie chciałem sprawiać kłopotów i być ciężarem.
     Co powinienem zrobić?

piątek, 18 grudnia 2015

Nauczyciel I

      Post dedykowany Vanilii. Pewnie wie dlaczego xD

  Z trudem utrzymywałem się w pozycji siedzącej, przechylając się co chwilę w stronę ławki i odsuwając od niej. Jak nigdy wcześniej wydawała mi się idealnym miejscem na drzemkę. Okoliczności jednak nie były zbyt sprzyjające.
     Sprzedałem sobie mentalnego liścia w twarz na rozbudzenie. Nie pomogło za bardzo, ale przynajmniej znów byłem w stanie zrozumieć, co mówi nauczyciel. Chociaż religia nie była zbyt porywającym przedmiotem szkolnym, to mimo wszystko starałem się uważać. Zwłaszcza że z tego materiału będziemy mieć sprawdzian...
     Przeciągnąłem się dyskretnie, zerkając na zegarek, który wisiał na ścianie. Jeszcze tylko pięć minut i koniec lekcji.
     Obok mnie przeszedł katecheta. Nie zwróciłem na niego wcześniej uwagi, dlatego wzdrygnąłem się lekko. Ciche postukiwanie obcasów rozchodziło się po klasie. Poza tym w pewnym sensie hipnotyzującym dźwiękiem słychać było też spokojny głos Mary, czytającej tekst z podręcznika. Zerknąłem do swojej książki, żeby móc śledzić tekst, gdyby profesor zechciał zmienić osobę czytającą. Nic dobrego nie spotykało osoby, która nie skupiała się na jego lekcji.
     Mery doczytała ostatni akapit do końca, tym samym mogliśmy uznać temat za zakończony. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, że już w sumie weekend. Miałem zamiar spakować przynajmniej piórnik do torby, zanim zadzwoni dzwonek, jednak katecheta zerknął na mnie podejrzliwie, więc porzuciłem ten pomysł.
     Mężczyzna potrafił przeszywać spojrzeniem na wskroś. I nie była to jego jedyna wada. Często zachowywał się na swój sposób wrednie i miał skłonności do nadużywania sarkazmu. A ja jednak na swój sposób go lubiłem.
      - Jeszcze zadanie domowe na koniec - oznajmił.
     Przeważnie w takiej sytuacji wszyscy uczniowie jęczeli z niezadowolenia, jednak na lekcji u profesora Michaelisa coś takiego było nie do pomyślenia.
     Sięgnąłem po pióro, którym zwykle pisałem i przygotowałem się do zapisania pracy domowej.
      - Opisz, co to jest cywilizacja życia i cywilizacja śmierci - podyktował. - I bez przepisywania z internetu - dodał po chwili.
     Akurat gdy wszyscy zapisali zabrzmiał dzwonek. Na początku od jego dzwonienia bolała mnie głowa, ale zdążyłem się już przyzwyczaić.
      - Możecie iść. - Przetarł okulary ściereczką, po czym włożył je do ciemnobrązowego pudełka.
     Wszyscy spakowali się dopiero, gdy na to przyzwolił, po czym spokojnym krokiem opuścili klasę od geografii, w której mieliśmy lekcję.
     Jak zwykle wychodziłem na szarym końcu. Nie lubiłem się przepychać i w dodatku miałem okazję przyjrzeć się jeszcze swojemu nauczycielowi pod koniec dnia. Lubiłem się na niego patrzeć, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Powiedzmy, że po prostu jego wygląd wpasował się w moje poczucie estetyki.
     Mężczyzna zaczesał długi kosmyk czarnej grzywki za ucho, więc kątem oka dostrzegł, że mało elegancko się w niego wgapiam. Speszony wydukałem pożegnanie i niemalże wybiegłem z klasy.

     Czasami zastanawiałem się na szczególnym przypadkiem, jakim był Ciel Phantomhive, jednak moje rozmyślania nad nim nie były owocne. Nie wiedziałem czemu reaguje na mnie niczym spłoszone zwierzę.
      Zerknąłem za okno. Pogoda zaczęła się psuć. Wiało dość mocno i zapowiadało się na deszcz. Przyjrzałem się przez chwilę swojemu odbiciu w oknie. Może chłopakowi wydawałem się przerażający? Rafael często mi mówił, że wyglądam strasznie. Oceniłem prawy, potem lewy profil. Hmmm... co najwyżej bezlitośnie...
     Porzuciłem swoje odbicie i chwyciłem w prawą dłoń aktówkę, w lewą natomiast klucz od klasy. Zaczęła mnie boleć głowa, a jak na złość tabletki mi się skończyły. Zamknąłem drzwi od trzynastki i skierowałem się do pokoju nauczycielskiego. Na szczęście to była już ostatnia lekcja w tym tygodniu, więc może uda mi się  dojść do domu z bolącą głową.


     Do domu doszedłem stosunkowo szybko. Pewnie przez tą pogodę. Gdyby mnie zmoczyło, z pewnością bym zachorował, a nie za bardzo mogłem sobie teraz na to pozwolić. Dopiero od tygodnia chodzę do szkoły, bo choróbsko zdążyło mnie już raz rozłożyć na łopatki.
     Wszedłem do domu. Było cicho. Ciocia Ann zapewne spała bądź leczyła kaca po nocnym balowaniu. Nie miałem jej tego za złe, chociaż byłoby miło, gdyby dawała mi się wysypiać częściej. W zasadzie nie byłem głodny, więc po zdjęciu butów i kurtki poszedłem do swojego pokoju.
     Rzuciłem torbę z książkami pod biurko i opadłem na łóżko. Ten tydzień mnie zmęczył. A raczej poprzedni tak mnie rozleniwił. Gdy burzy się moja rutyna dnia i mam za dużo wolnego czasu to czasami naprawdę okropnie się rozleniwiam.
     Wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon i położyłem obok poduszki. Zastanawiałem się, czy nie zdrzemnąć się chwilę, ale uznałem to za zły pomysł. Jak potem wstanę, to pewnie w podłym nastroju.
     Niechętnie zwlekłem się z łóżka. Skotłowałem przy tym granatową pościel. Wyprostowałem się, strojąc na środku pokoju. Wypadałoby trochę w nim posprzątać, bo jakoś ostatnio się zagracił.
     Wyjrzałem za okno. Rozpadało się. Krople deszczu bębniły o szybę. Bez dłuższego zastanowienia zakryłem przykry widok za pomocą niebieskich zasłon tak, żebym nie musiał oglądać zszarzałego nieba. Omiotłem wzrokiem pomieszczenie i stwierdziłem, że posprzątam. Dziś albo jutro. W gruncie rzeczy najpierw herbata.
     Poszedłem do kuchni. Cioci Angelinie udało zwlec się z łóżka i teraz snuła się po kuchni. Zapewne szukała jakichś proszków na kaca. Nigdy nie pamiętała, gdzie je schowała, co kończyło się dość mało eleganckim grzebaniem po szafkach.
      - Dzień dobry, ciociu - przywitałem się, otwierając półkę, w której trzymaliśmy herbaty.
     Rozejrzałem się za pudełkiem Earl Gray. Przy okazji udało mi się naleźć tabletki na ból głowy. Podrzuciłem je kobiecie wstawiającej wodę na coś ciepłego.
      - Dzięki. - Poprawiła czerwony szlafrok.
     Wyjąłem jedną torebkę i wrzuciłem do kubka w różnobarwne kropki. Nie miałem dziś ambicji, żeby zaparzać "prawdziwą" herbatę. Usiadłem przy wysepce obok cioci. Akurat sprawdzała coś na swojej komórce w kolorze krwi.
     Dochodzę do wniosku, że uwielbienie konkretnego koloru jest u nas rodzinne. Ona szalała za czerwienią, a mnie podobał się błękit. Taa... chyba już nawet to świadczyło o tym, że pod wieloma względami byliśmy zupełnymi przeciwieństwami. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić.
     Ugrzałem sobie zimne dłonie o przyjemne ciepły kubek.
      - Jak tam w szkole? - zapytała płomiennowłosa kobieta, gdy rozbudziła się na tyle, by ułożyć składną wypowiedź.
      - Ujdzie w tłoku - mruknąłem markotnie.
     Nie powiem, żebym szczególnie lubił chodzić do szkoły. Zwykle od hałasu na przerwach zaczynała mnie boleć głowa. Poza tym ciężko mi było znaleźć wśród ludzi swoje miejsce. Nie potrafiłem się zżyć z kimś na tyle, by móc go nazwać przyjacielem i robić z nim wszystkie te rzeczy, które przyjaciele robią. Lubiłem za to większość nauczycieli. Traktują mnie uprzejmie w przeciwieństwie do niektórych rówieśników. Z nauką nie miałem większych problemów. Tylko z historii trochę kulałem, ale to u nas nic niezwykłego. Nie mieliśmy kompetentnego historyka, więc oceny mieliśmy takie a nie inne.
     Ciocia poczochrała mi włosy. Tak okazywała dumę. Nie udało mi się jej tego oduczyć, chociaż okropnie tego nie lubiłem. Dla mnie to po prostu naruszenie strefy osobistej. Rozumiem, że rodzina i w ogóle, ale nie szalałem za byciem dotykanym. Zwłaszcza, gdy ktoś robił to w nachalny sposób.
      - Ale już weekend. Odpoczniesz sobie - próbowała choć trochę poprawić mój nastrój. - W przeciwieństwie do mnie...
     Najwyraźniej zorientowała się, że ma nocne zmiany w szpitalu, w którym pracuje. Nie robi tego od tygodnia, ale jakoś nie zdążyła się przyzwyczaić.
      - Tylko nie popsujcie jakiegoś pacjenta razem z Grellem, dobrze?
      - Daj spokój! Przecież nikogo jeszcze nie zabiliśmy - oburzyła się nieznacznie.
     Nie kontynuowałem tematu. Choć miałem wielką ochotę powiedzieć, że kilka razy wypadki im się zdarzyły...
     Nie miałem nic do Grella. Często u nas bywał, w końcu to przyjaciel cioci. Nie interesował się mną jednak zbytnio, nie zaczepiał za często, nie zachowywał się głośno nawet po kilku głębszych. Niestety niektórzy znajomi Angeliny nie byli już tak mało zawadzający... Mniejsza z nimi.
     
     Nie wierzyłem w to, że jeszcze zdążyło mnie zmoczyć. Chociaż z moim szczęściem faktycznie można było to przewidzieć. Pewnie gdyby klucze do drzwi nie postanowiły przepaść w odmętach torby, byłbym bardziej suchy.
     Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie przeszedłem przez próg. Zdjąłem wilgotny płaszcz i odwiesiłem go na grzejnik, żeby szybko wysechł. Szalik wylądował obok płaszcza, buty postawiłem na swoim zwykłym miejscu.
      - Wróciłem - rzuciłem w na pozór pustą przestrzeń.
     Po chwili odpowiedziało mi ciche miauknięcie. Następnie usłyszałem niemal bezszelestne kroki drobnych łapek. Zza rogu wychyliła się najpierw szara, prążkowana kocia główka, a potem reszta pokryta miękkim futerkiem.
      - Wróciłem, Absurd - powtórzyłem i przyklęknąłem, by móc swobodnie pogłaskać kotka. - Może byś urósł, co?
     Zamruczał, ocierając się o moją dłoń.
      - Pewnie jesteś głodny - stwierdziłem.
     Wziąłem zwierzątko na ręce i zaniosłem do kuchni. Nie oponowało. Z początku nie lubił, jak się go podnosiło, ale przyzwyczaił się. Nasypałem trochę suchej karmy do jego miski. Nie przeszkadzałem mu w jedzeniu, tylko sięgnąłem po paczkę papierosów. W szkole panował kategoryczny zakaz palenia, więc najczęściej nie nosiłem ich przy sobie, żeby mnie nie kusiły. Rozejrzałem się po kredensie. Oczywiście zapalniczka zaginęła jak zwykle. Otworzyłem szafkę naprzeciwko okapu, żeby wydobyć z niej jakąś. Pierwsza, którą wyciągnąłem, nie działa. Poszukałem drugiej. Po kilku minutach grzebania w różnych dziwnych, niekoniecznie potrzebnych rzeczach udało mi się odpalić papierosa.
      Zaciągnąłem się toksycznym dymem. Próbowałem rzucić nałóg już kilka razy. Jak widać bezskutecznie.
      Usiadłem na krześle przy niewielkim stole. Musiałbym opróżnić popielniczkę, ale to później. Wypadałoby najpierw coś zjeść, lecz głód nie domagał się zaspokojenia. Byłem tylko senny. Czułem, jakbym potrzebował tylko snu. Długiego snu. Powinienem to traktować jako nawrót depresji? Chyba przesadzałem. To musi być sprawka pogody.
      Postanowiłem napić się kawy, żeby nabrać choć odrobiny energii. Miałem wrażenie, że na kofeinę uodporniłem się już dawno, jednak dziwnie było porzucić ten zwyczaj.
      Zaplanowałem sobie na dzisiaj sprzątanie. A przynajmniej odkurzanie i mycie podłóg. Jak się uda to też kurze powycieram. I pranie zrobię. Rafael stwierdził, że jak sobie kogoś nie znajdę, to w najbliższym czasie zaharuję się na śmierć. Osobiście nie przeszkadzało mi mieszkanie samemu. Było to nawet całkiem wygodne. Nie musiałem z nikim dzielić się łazienką. Martwić się, gdy późno nie wraca.
     Ściągnąłem z dłoni rękawiczki i rzuciłem niedbale na blat stołu.
     Zgasiłem niedopałek pomiędzy palcami.


     Rozbudziłem się trochę po kolacji. Ciocia nie wyrobiłaby się do pracy, gdyby zaczęła cokolwiek przyrządzać, a zignorowała moje zapewnienia, że zrobię coś sobie sam. Więc zamówiła pizzę. Nie narzekałem.
     Zmierzwiłem własne włosy zirytowany. Nie mogłem się skupić na zadaniu domowym. Chciałem mieć je już za sobą tylko, że w ogóle potrafiłem się nad nim skoncentrować. Udało mi się na razie odrobić tylko zaległą biologię, a nawet ona nie wydawała mi się w tej chwili interesująca.
     Czyżby dopadało mnie zmęczenie materiału? I to już?
     Zakręciłem się na obrotowym krześle, odjeżdżając nim na środek pokoju. Ciocia pewnie zrugałaby mnie za rysowanie podłogi kółeczkami, ale przecież pracowała. Często nie było jej w domu...
     Podjechałem z powrotem do biurka i włączyłem laptopa. Cisza panująca dookoła zaczynała lekko przytłaczać. Wstukałem hasło. Datę ślubu mamy i taty. Miałem ją zmienić, bo była przygnębiająca, ale nie zrobiłem tego.
     Postanowiłem zrobić sobie kolejną herbatę. To już chyba piąta odkąd wróciłem do domu. Po chwili zastanowienia zdecydowałem, że czekolada za długo już leży nieruszona, od wczoraj to przecież długo, i trzeba ją zjeść.
    Postawiłem kubek na biurku obok laptopa. Włączyłem głośniki i wybrałem pierwszy lepszy utwór z playlisty. Padło na "Stairway to Heaven". Nie pogardziłbym czymś bardziej żywym, bo miałem wrażenie, że ze zmęczenia wywrócę się na drugą stronę.
    Byłem ostatnio jakiś wypompowany. Pewnie dlatego, że zbliżają się moje urodziny...
    Wziąłem kubek w koty w ręce. Zerknąłem na zegarek u dołu pulpitu. W pół do dziewiątej. Może jednak pójdę po prostu spać, zanim zupełnie stracę chęci do życia? Położę się, ale jeszcze nie zasnę.
    Wpatrywałem się przez moment w biały sufit otoczony błękitnymi ścianami. Nawet teksty piosenek ledwo do mnie docierały.
     Doszedłem do wniosku, że w sumie gdybym mógł, przespałbym cały weekend. A w poniedziałek poszedł do szkoły tylko dla dwóch osób. Dla profesora Rafaela, z którym miałem tego dnia dwie godziny angielskiego, oraz dla profesora Sebastiana. Nauczyciel angielskiego był moim wychowawcą i to on postawił mnie na nogi, kiedy przeprowadziłem się tutaj, więc miałem powody, by go lubić. Często na jego lekcjach czułem, że chodzenie do szkoły ma jakiś sens. Za to profesor Michaelis w specyficzny sposób nadawał cel mojemu życiu. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale robił to. Zapewne nienaumyślnie, ale i tak byłem mu za to wdzięczny.
     Odkąd pojawił się rok temu w szkole, zmieniłem się. Zmienił się mój sposób myślenia i postrzegania świata. Chyba jednak tylko mój. Po jakimś czasie uczniowie zaczęli postrzegać go jako nawiedzonego despotę. Czasami miewam wrażenie, że chodzi przygnębiony, jakby nieobecny. Dyżuruje na korytarzu, ale tak naprawdę myślami jest gdzie indziej. Chciałbym móc dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Tak naprawdę mogłem tylko stać z boku i patrzeć. Wydawało mi się, że całe życie mogłem tylko obserwować. Po stracie rodziców przestałem grać w szachy z życiem i zacząłem przyglądać się, jak inny z nim przegrywają lub wygrywają.
     Katecheta sprawiał wrażenie trzymanego w szachu. Nie byłem w stanie domyślić się, czemu się w nim znalazł, ale chciałem go stamtąd wyprowadzić. Tylko który dorosły przyjąłby pomoc od praktycznie nieznajomego nastolatka?
     Przekręciłem się na bok.
     Zresztą on chyba mnie nie lubił. Eliot stwierdził, że często dziwnie się na mnie patrzy, kiedy nie widzę. Ale on często nadinterpretuje różne rzeczy, więc pewnie w tym wypadku też przesadza. Myślę, że po prostu profesor Michaelis nie widzi we mnie nic, co skłoniłoby go do jakiekolwiek poznania mnie. Nie dziwię mu się. W końcu ludzie wolą przebywać w towarzystwie słoneczek, którzy potrafią ich rozbawić i dać poczucie bezpieczeństwa, zamiast nie potrafiących dać ciepła księżyców. Więc czemu ja jestem inny?


--------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Gdyby ktoś miał jakiś patent na zmienianie koloru czcionki bez problemów, to niech się podzieli ;u;