Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Nowy blog powstał, wszystko już na niego przeniosłem, a jeśli od razu cię na niego nie przeniosło to znaczy, że prawdopodobnie korzystasz z wersji mobilnej. Dlatego wlepiam tutaj linka: 

sobota, 6 sierpnia 2016

Nauczyciel X

     Nie czułem się jakoś szczególnie po swoich piętnastych urodzinach. Cieszyłbym się bardziej, gdyby akurat nie przypadły w deszczowy poniedziałek. A choć miło ze strony profesora Sebastiana, że odprowadził mnie praktycznie pod drzwi, to lepiej by było gdyby tego nie zrobił. Może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dawał mi tym złudne nadzieje. Poza tym jednym zdarzeniem dzień przebiegł całkiem zwyczajnie.
     Ciocia Ann przyjechała z pracy późnym wieczorem. Szczerze starała się umilić mi urodziny, ale była przytłoczona stresującą pracą chirurga i najzwyczajniej w świecie padała z nóg. Nigdy z resztą nie świętowaliśmy razem, nie jedliśmy tortu ani nic z tych rzeczy, więc wolałem, żeby po prostu odpoczęła. Lepiej żeby się odstresowała przed kolejną zmianą. Jeszcze by komuś wycięła coś niepotrzebnie. 
     Nie dostawałem prezentu. Zamiast niego wolałem dostać dodatkowe fundusze. Nie miałem niczego, co chciałbym dostać. Ciocia chyba nie znała mnie na tyle dobrze, by móc swobodnie wybrać mi jakiś prezent, dlatego takie rozwiązanie wydawało się najlepsze. 
     Elizabeth złożyła mi życzenia w imieniu swojej rodziny. Pytała też, czy przyjedziemy na święta. Odpowiedziałem jej, że najprawdopodobniej tak. 
     Zwykle wraz z ciocią jeździliśmy do Midfordów na Boże Narodzenie. Nie lubiłem za bardzo tam jeździć. Sześć osób to dla mnie już tłok. Wymienianie prezentów, składanie życzeń wydawały się mi tylko niepotrzebną i niezręczną zabawą. Poza tym Edward nie tolerował mojej obecności, dlatego nalegałem, żebyśmy wracali jak najszybciej, ponieważ od jakiegoś czasu nie mogłem już dzielić pokoju z Elizabeth i musiałem z nim.
     Westchnąłem ciężko, kiedy moja kuzynka rozłączyła się. Najchętniej położyłbym się spać, ale czekały na mnie jeszcze nieodrobione zadania domowe z dzisiaj. Im bliżej świąt tym więcej nauczyciele zadają. Liczyłem na to, że do wieczora uda mi się względnie wypocząć, ale się przeliczyłem. Nad ćwiczeniami z matematyki zamykały mi się oczy i praktycznie zasnąłem przy biurku.
     Zrezygnowałem z przygotowywania się na ewentualne niezapowiedziane kartkówki oraz sprawdzian z angielskiego. Wolałem nadal próbować zrelaksować się, dlatego zbierając opieszale swoje zaplecze z krzesła popełzłem do łazienki. Podczas swojego chorobowego posprzątałem ją i starałem się utrzymać ją w takim stanie. Na razie wychodziło mi to całkiem nieźle. Poza rzeczami do pielęgnacji skóry trądzikowej nie miałem dużo środków higienicznych. Zwykle używałem jednego i tego samego, dopóki się nie skończył, a potem po prostu go uzupełniałem. Utrzymanie kilku kremów i żeli w porządku nie było trudne, nawet na niewielkiej powierzchni, jaką miałem dostępną w swojej łazience.
     Odkręciłem kurek z ciepłą wodą, a następnie rozebrałem się, wsłuchując się w szum wypełniającej wannę cieczy. Zerknąłem na swój brzuch. Kiedy nie byłem opalony nie było na nich widać wąskich blizn, powstałych przy wypadku.
     Dolałem do ciepłej wody trochę płynu do kąpieli. Piana i ładny zapach pomagał mi się odprężyć.
     Rozluźniłem się, zanurzając się po brodę. Oparłem się o kraniec wanny. Nie śpieszyło mi się do wychodzenia. Ruszę się stąd dopiero, gdy większość ciepła uleci. Czyli jeszcze trochę sobie tutaj posiedzę w ciepełku.
     Starałem się nie myśleć o tym, że to piąta rocznica śmierci rodziców, chociaż nie było to łatwe. Pewnie odwiedzimy ich na cmentarzu przed świętami. Mimowolnie uniosłem dłoń do swojego prawego oka i westchnąłem ciężko. Było mi źle ze świadomością, że jestem oszpecony. Czułem się przez to nieatrakcyjny. Znaczy ogólnie miałem świadomość bycia nieatrakcyjnym, ale pokiereszowana prawa strona twarzy nie poprawiała sytuacji.
     Nie udało mi się nie wracać myślami do dnia wypadku samochodowego. To wydarzenie odbiło się zauważalnie na moim życiu i chyba nikogo nie powinno to dziwić. Zawsze byłem na siebie wściekły, ponieważ nie pamiętałem z niego praktycznie nic. Krzyk mamy, potem pisk i huk, a zaraz potem przeszywający ból rozchodzący się od prawego policzka. I nic więcej. Ciemność.
     Ciocia Ann twierdziła, że wpadliśmy w poślizg, ale nie chciała powiedzieć mi nic więcej, więc nie wiedziałem dokładnie, jak zginęli moi rodzice. Na pogrzebie mnie nie było. Leżałem w szpitalu, kiedy odbywała się ceremonia. Ciocia Francis stwierdziła, że tak będzie dla mnie lepiej. Po tym jak opuściłem szpital, już z nikim nie rozmawiałem o mamie i tacie. Nikt nie opowiadał mi o rzeczach, które powinienem o nich wiedzieć, a kiedy pytano mnie o nich w szkole, zwykle unikałem odpowiedzi.
     Dotychczas radziłem sobie jakoś, ale bez rodzicielskiego oparcia było mi czasami trochę ciężko. Nawet teraz, będąc w dość nietypowej sytuacji (w końcu nie każdy zakochuje się w swoim nauczycielu), nie mam kogo zapytać o radę. Niezręcznie pytać cioci. Ona może nie wykazać tyle wyrozumiałości. Chociaż przyjaźni się z Grellem...
     Jednak wolę się z tym nie wychylać. 
     Oczywiście fakt, że katecheta pomógł mi wrócić do domu, przemilczałem. Nie było się czym chwalić, a nie miałem pewności, czy ta sytuacja nie sprowadziłaby na mnie gradu niewygodnych pytań.
     Sięgnąłem po do połowy opróżnioną butelkę szamponu. Wolałem zająć się higieną, niż snuć do niczego nie prowadzące rozmyślania o przeszłości.

     Spakowałem potrzebne na jutrzejszy dzień rzeczy do aktówki, wyciągnąwszy uprzednio kota, który się w niej schował. Zapiąłem ją, żeby nie próbował wrócić do środka.
     Na zewnątrz byłoby pewnie całkowicie ciemno, gdyby nie lampy uliczne. Wyjrzałem prze okno. W żadnym z sąsiednich domów nie paliło się już światło. Sam siedziałem w salonie oświetlonym tylko mdłym światłem lampy. Próbowałem wszelkich sposobów, żeby ułatwić sobie zasypianie. Aktualnie siorbałem melisę, ale wątpiłem, że pomoże.
     Nie martwiłem się, że zaśpię do pracy. We wtorki zaczynałem po dwunastej, dlatego mogłem mieć pewność, że do tego czasu wstanę bez względu na to, o której zasnę. Chyba że padnę dopiero nad ranem, ale nie powinno być aż tak źle. Spanie popołudniu nie było zbyt dobrym pomysłem, ale tak najlepiej odreagowywałem. Pogoda też była w sam raz na drzemkę. Grafik przesunął mi się przez nią o dwie godziny, ale już trudno.
     Położyłem się na kanapie. Ze stolika obok, na którym stała między innymi  przyświecająca mi lampka, ściągnąłem książkę. Nie potrafiłem określić, jaki gatunek powieści lubię, dlatego wypożyczałem z biblioteki pierwszą lepszą pozycję. I tak od jednej książki do drugiej.
     Akurat trafiło na "Wstyd" Helen FitzGerald. Nie była ona dla mnie jakoś specjalnie odkrywcza. Prawdopodobnie skierowano ją dla nastolatków. Starość nie radość. Po kilkunastu pierwszych stronach byłem już nią zmęczony.
     Absurd wdrapał się na kanapę, a następnie wskoczył mi na brzuch. Przemaszerował po mnie kilka razy, ocierając się przy okazji o dłonie, w których trzymałem książkę.
     Jakoś nie było okazji zdjąć dzisiaj rękawiczek. 
     Odłożyłem książkę z powrotem na swoje miejsce. Ściągnąłem rękawiczki i odrzuciłem je na stolik do kawy. Zaraz potem ściągnąłem okulary. Obraz kota plątającego się po mnie lekko się rozmazał, lecz nie przeszkodziło mi to w głaskaniu go. Zamruczał wyraźnie zadowolony, kiedy podrapałem go za uszami. Wychylił głowę, a po momencie przewrócił się na plecy.
     Przymknąłem oczy, kiedy zwierzątko zwinęło się w kulkę na wysokości mojego żołądka. Wyciągnąłem rękę, żeby złapać filiżankę. Zdawałem sobie sprawę, że skoro kot już zasnął, to prędko się stąd nie ruszę.
     Dopiłem zawartość filiżanki. Może nie czułem się po melisie bardziej senny, jednak z pewnością bardziej odprężony. Przechyliłem głowę w tył, wsłuchując się przy tym w mruczenie niewielkiego kotka, który grzał przyjemnie w brzuch.

     Jak zwykle obudził mnie pieszczotliwie irytujący dźwięk budzika. Wymieniając w myślach, mam nadzieje, że tylko w myślach, wszystkie umiarkowanie obraźliwe słowa, powstrzymałem się od rozbicia komórki o ścianę i wyłączyłem ten wynalazek Szatana.
     Wyczołgałem się z pościeli, bo pewnie gdybym został tam odrobinę dłużej, natychmiast zasnąłbym ponownie.
     No więc wstałem. I idę. Idę. Jeszcze nie do końca nawet ogarniam gdzie, ale uparcie powłóczam nogami do przodu, żeby dojść do szafy i prawie do niej wpaść. Wyciągnąłem z niej na ślepo, nie miałem siły otworzyć porządnie oczu, coś co uznałem za koszulkę z długim rękawem, spodnie, sweter, bieliznę, udało mi się nawet znaleźć skarpetki do pary. Szczęście dzisiaj mi sprzyjało.
     Podreptałem do łazienki. Podłoga była zimna jak diabli. Ciocia w kuchni przeklinała na przypaloną jajecznicę.
     Doprowadziłem się nad umywalką do względnego porządku. Oczy mi się nie zaklejały, włosy nie przypominały stogu siana i nawet stałem prosto, nie kiwając się sennie na boki. Umyłem zęby. Nie jadałem śniadania od razu po przebudzeniu się, bo zaczynało mnie mdlić, więc miętowy posmak nie będzie mi przeszkadzał. Względnie przygotowany do życia, poszedłem do kuchni wypić poranną herbatę.
     Ciocia o wiele gorzej niż ja radziła sobie z dzisiejszym porankiem. Ogólnie źle znosiła pobudki.
     Kiedy ostatnio widziałem ją wypoczętą... ? 
     Zalałem jej kawę, podczas gdy ona męczyła się z patelnią. Usiadłem przy stole, zerknąwszy na zegarek. Pół godziny do wyjścia. Świetny czas.
     Ugrzałem sobie dłonie o ciepły kubek herbaty. Ciocia usiadła obok mnie, grzebiąc widelcem w przypalonej papce. Dlatego nie jadam śniadań. Pomyślałem, że bez makijażu kobieta wygląda dziwnie, może nawet trochę strasznie. Najczęściej widywałem ją już w "pełnym uzbrojeniu". A dzisiaj ogólnie była jakaś zamulona, jeszcze w szlafroku i z nieuczesanymi włosami. Jak mogłem zauważyć, na włosach pojawiały się już rude odrosty. Musiałem się dokładnie przyjrzeć, bo w sumie pomiędzy rudym a czerwonym nie ma wielkiej różnicy.
     Przypomniało mi się, że w tym okresie zwykle pracowała w szpitalu jak dziki osioł, żeby dostać wolne na Boże Narodzenie. Kiedy mówiłem jej, że nic się nie stanie, jeśli nie spędzimy go razem, od razu się denerwowała. Przykro mi było patrzeć na nią, gdy wyglądała na taką styraną, ale nie dawała sobie wybić z głowy wspólnej Gwiazdki.
     Zatrzymałem swoje rozmyślania dla siebie. Zabrałem zwyczajowo słodkie śniadanie z blatu, żeby schować je do plecaka. Podręczniki i zeszyty spakowałem poprzedniego wieczoru, więc mógłbym już wychodzić. Nie miałem nic specjalnego do robienia. Gdybym mógł wysłałbym "dzień dobry" do profesora Sebastiana, ale nie mogłem.

     Nie do końca byłem pewien, czy obudził mnie kotek, skaczący mi (dosłownie) po głowie i miauczący przeraźliwie, czy też raczej dzwoniący telefon.
     Zdjąłem z twarzy oburzonego zwierzaka, a potem zająłem się komórką. Nie nastawiałem budzika, więc się zdziwiłem, że wyje z jakiegoś powodu.
      - Hmmm? - mruknąłem, gdy okazało się, że Rafael do mnie wydzwania.
      - Jak miałeś udany wieczór wczoraj, to się cieszę, ale mógłbyś już ruszyć się do roboty?! Gdzie jesteś jak cię nie ma?! - Nie ma to jak zgarnąć opieprz z rana...chwila! Która godzina? - Załapałeś już, że jesteś spóźniony na swoją pierwszą lekcję, czy uświadomić ci to dobitniej?!
     Zrobił to na tyle głośno, że nie musiał powtarzać.
     Zerwałem się z kanapy, na której najwyraźniej zasnąłem w nocy. Prawie się przewróciłem, kiedy poczułem niezbyt przyjemne tego konsekwencje. Kręgosłup wysyłał sygnały do mózgu, że potencjalnie może być złamany.
       - Kryj mnie, zaraz będę. - Rozłączyłem się i odrzuciłem komórkę na kanapę. Sekundę później szukałem już ubrań w szafie. To jest ten moment, w którym okazje się, że nagle nic, co nie trafiło do prania, do siebie nie pasuje.
     Absurd zaczynał mnie irytować swoim nieustannym miauczeniem, ale w porę zorientowałem się, że go nie nakarmiłem. Skarciłem się za swoją własną głupotę i za wszystko inne, za co mógłbym się obwiniać, a potem ułożyłem w myślach szybki plan, jak być gotowym do wyjścia w pięć minut.
   
     Przyłożyłem czoło do okna, spoglądając na przejeżdżające przed szkołą samochody.
      - Chcę do domuuuu~! - zawodziła Martha, obok mojego prawego ucha. Katt pojechała na badania kontrolne, dlatego byłem skazany na marudzenie brunetki.
     Nagle dość niespodziewanie ożywiła się, potrząsnęła mną, krzycząc entuzjastycznie "Pacz!Pacz!". Tak mną szarpnęła, że przywaliłem w szybę.
      - Sorcia. Ale tam, widzisz!
     Przypał na cały korytarz. Pomińmy to, że wszyscy się na nas patrzyli. Zwróciłem wzrok w kierunku wskazanego punktu i mimowolnie się uśmiechnąłem.
     Profesor Sebastian biegł chodnikiem od strony swojego domu. Pewnie w eleganckim ubraniu nie biegało się zbyt wygodnie, ale z mojej perspektywy wyglądał całkiem... uroczo. Ciężko to sobie wyobrazić, ale tak właśnie to odbierałem.
      - Chyba pewien perfekcjonista zaspał do pracy. - Zachichotała.
     Nigdy bym nie pomyślał, że do czegoś takiego może dojść, pewnie dlatego zaśmiałem się razem z nią. Wydało mi się to naprawdę absurdalne. Zacząłem się zastanawiać, co mogłoby spowodować, że tak obowiązkowy i punktualny mężczyzna, jakim był profesor Michaelis się spóźnił. Od razu odechciało mi się śmiać. Przypomniało mi się, jak wczoraj pomyślałem, że pewnie ktoś na niego czeka... chyba nie trzeba rozwijać dalej mojego toku myślowego...

     Moje spóźnienie jakoś umknęło mi płazem. Pomijając fakt, że Rafael wytykał mi je przez cały tydzień i pewnie nie omieszka wypominać cały następny. Ostatnio strasznie zgryźliwy się zrobił. A to ja zawsze miałem opinię młodego tetryka wśród nauczycieli poniżej czterdziestu lat.
     Eve stwierdziła, że usiłuje rzucać palenie, co wydawało się być całkiem prawdopodobne, ponieważ nie mijaliśmy się w drodze do piwnicy i z powrotem. W piwnicy była palarnia. Niby na terenie szkoły nie było wolno palić, ale jakoś tak wyszło, że wszyscy palacze zadekowali się właśnie tam. Nie była to jakaś wielka tajemnica, nawet uczniowie o tym wiedzieli. Ciężko by było nie podejrzewać czegoś, skoro kilkoro nauczycieli kursuje do piwnicy w wolnych chwilach.
     Akurat na tej przerwie w palarni byłem sam, jak zawsze. Tak się ułożyło, że wszyscy mieli dyżury. To oznaczało też, że nikt nie będzie sępić fajek.
     Korzystając z chwili spokoju, przetarłem przybrudzone szkła okularów. Zostawiłem je w domu w dniu, w którym zaspałem do pracy, co uczyniło mnie praktycznie bezużytecznym. Gdybym nie pamiętał większości swoich notatek, miałbym problem. Nie byłem w stanie ich odczytać. Obecności też nie mogłem sprawdzić bez wzbudzania podejrzeń gimnastyką nad dziennikiem.
     To był beznadziejny dzień...
     Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę i usiadłem na jednym ze starych nauczycielskich krzeseł. Odpaliłem papierosa. Dym uniósł się leniwie pod sufit pomieszczenia wyglądającego trochę jak melina. Nawet tutaj dochodziły hałasy z korytarza.
     Musiałbym wybrać się na dniach do Londynu, pomyślałem.
     Zbliżała się pora kupowania prezentów gwiazdkowych. Nie żebym miał ich jakoś dużo do nabycia, ale po prostu nie lubiłem tego robić. Nie dawałem komuś prezentu tylko dlatego, że wypada, nie o to chodzi. Po prostu sam proces decydowania się na kupno czegokolwiek był problematyczny. Dla mnie, nie wiem jak jest z innymi.
     Drgnąłem, gdy w kieszeni kamizelki zawibrowała mi komórka.
     "Może rzucisz?", przeczytałem na ekranie, zanim jeszcze zerknąłem, kto mi to wysłał.
     Ciel... dopiero teraz zauważyłem, że zapisałem go w kontaktach samym imieniem, bez nazwiska. Bardziej zbiło mnie to z tropu niż fakt, że próbuje... zmienić moje nawyki. Nie wiem, co innego mógłby próbować tym osiągnąć. Nie miałem też pojęcia, co mógłbym mu odpisać.
     Ogólnie nie muszę. Miał do mnie nie pisać. 
     Ja do niego niby też nie...
     Zignorowałem wiadomość. Czułem się z tym trochę niezręcznie. Może potem na coś wpadnę. Może jak nie odpiszę teraz, to nie będzie więcej pisać. Może powinienem przestać się nad wszystkich zastanawiać...
     Tak, powinienem. Nawet Lacroix mówił, że powinienem przestać analizować każdą sytuację i od czasu do czasu pójść na żywioł, nie przejmując się konsekwencjami.
     Westchnąłem.
     Innym razem.
     Wrzuciłem w połowie wypalonego papierosa do popielniczki.
     Pewnie sam go ośmieliłem. Nie celowo oczywiście, ale wina leży po mojej stronie. 
   
     Kiedy opadłem na łóżko usłyszałem, jak pościel wydała z siebie ciche pufnięcie. Uśmiechnąłem się delikatnie. Nie przyznawałem się otwarcie, że bywam infantylny, ale takie rzeczy mnie bawiły. Kiedyś marzyło mi się nawet łóżko wodne, ale podobno na nim się ciężko wyspać i ciotka wybiła mi je z głowy. 
     Profesor Rofocale oddał dzisiaj sprawdziany i jak przewidywałem napisałem dobrze bez przygotowywania się wieczorem. Z karkówkami, które przypadły w tygodniu, też poradziłem sobie zadowalająco. Raczej nie będę musiał się przejmować ocenami na koniec semestru.
     Przez moment walczyłem ze zbyt wąskimi kieszeniami jeansów, które nie chciały mi wydać komórki. 
     Napisałem wiadomość do swojego katechety, ale, jak się spodziewałem, nie odpisał mi. Próbowałem go zaczepić. Ostatnio wydawał mi się być bardziej przygnębiony niż zwykle. Oczywiście nie wiedziałem z jakich powodów wygląda na wycieńczonego psychicznie. Mogłem spekulować, ale to zawsze kończyło się zepsuciem sobie samopoczucia.
     To co napisałem, nie należało do najbardziej taktownych sposobów na rozpoczęcie konwersacji, zdaję sobie z tego sprawę. 
     W takim razie zacznę jeszcze raz, pomyślałem. 
     Traktowałem to trochę jak grę w szachy. Skoro wykonałem jeden ruch, muszę wykonać i drugi. Powinienem co prawda poczekać na ruch ze strony profesora Sebastiana, ale niestety w życiu nie panowały żadne konkretne zasady i wszystkie chwyty były dozwolone, dlatego napisałem jeszcze raz, nie przejmując się zbytnio konsekwencjami. Próbuję być dla kogoś miły, przecież to nie zbrodnia. 
     "Dobrze się pan czuje?" wyświetliło się w niewielkiej ramce. 
     Nie, to źle brzmi. Jeszcze raz.
     "Jak się pan czuje?" brzmiało trochę lepiej. 
     Wahałem się. Chciałem zlikwidować "pan", bo właśnie to słowo tworzyło pomiędzy nami jakże irytującą barierę. Z kolei bez tego będzie mniej oficjalnie, ale też mógłby to odczytać jako zbytnie spoufalanie się.
     Zostawiłem tak jak jest i wysłałem. Nie wzburzało już to we mnie takiej ekscytacji jak na początku. Oswoiłem się nawet ze świadomością, że mogę zarobić za to burę. Teoretycznie im chłodniej do tego podchodziłem, tym mniej rozczarowany powinienem być, jeśli nauczyciel mi nie odpisze. 
     Wstałem z łóżka, kiedy poczułem, że głodnieje. Ciocia zostawiła mi spaghetti do odgrzania na kolację. Dzisiaj miała nocną zmianę, dlatego miałem jeść bez towarzystwa. Można się było przyzwyczaić. 
     Postawiłem talerz z parującym makaronem na stoliku do kawy, a potem włączyłem telewizor. Ann nie lubiła, jak jadłem w salonie, ale jeśli usunę wszystkie dowody, to się nie wścieknie. Dostawałem taryfę ulgową, gdy chorowałem, ale i tak nie była temu zbyt przychylna. Nie żeby była nad wyraz pedantyczna, wręcz przeciwnie, dlatego nie rozumiałem, o co jej chodzi z zakazem jedzenia przed telewizorem. Raz tylko pobrudziłem białą skórę sokiem z czarnej porzeczki, ale wtedy nie miałem nawet jedenastu lat. Od tamtego czasu nic na kanapę nie wylałem. Na kanapę nie, ale zdarzało się pobrudzić coś innego. Jednak mogłaby odpuścić. 
     Włączyłem Discovery. Nie za bardzo słuchałem tego, co akurat mówili w lecący programie. Skupiałem się raczej na posiłku. Jadłem dość wolno, ale podobno jest to w jakiś sposób korzystniejsze. Mniej się wtedy tyje czy coś tam. 
     Oczywiście ubrudziłem sobie na czerwono twarz. W razie czego nie będę jadać spaghetti w miejscach publicznych, żeby nie być pośmiewiskiem. 
     Kiedy już wszystko zniknęło z talerza, zacząłem zastanawiać się, co podarować Elizabeth z okazji świąt. Dawniej to było proste, zawsze cieszyła się z lalek, ale zdążyła z nich wyrosnąć niestety. Widywaliśmy się rzadko, nie wiedziałem więc, co mógłbym jej kupić żeby nie była zawiedziona. Myślałem o kolczykach. Wydawały się najrozsądniejszą opcją. Złote lub srebrne. 
     Skoro już przy kolczykach jesteśmy mógłbym zapytać, czy mogę sobie zrobić w ramach prezentu gwiazdkowego. Jak mogłem zauważyć ciocia powoli miękła w tej sprawie, więc może tym razem by się udało. 
     Wyłączyłem telewizor, odniosłem talerz do kuchni i pogasiłem wszystkie światła, a potem wróciłem do swojego pokoju. Zamierzałem wziąć z niego piżamę i iść się umyć, jednak moją uwagę przyciągnęły migające elementy komórki, którą zostawiłem na łóżku.
     Odpisał. Miałem się nie ekscytować za bardzo, ale odpisał! 
    Szybko dorwałem się do małego urządzenia. 
     "W porządku. U ciebie wszystko dobrze?" 
     Pewnie skakałbym z radości, gdyby mnie nie zamurowało. Pytanie jasno wskazywało, że nauczyciel wyraża jakąś chęć podtrzymania konwersacji, dlatego nie zwlekając odpisałem. Minęło trochę czasu, odkąd otrzymałem pierwszą wiadomość, dlatego nie będę sprawiać wrażenia, jakbym na nią wyczekiwał. 
     
     Siedziałem sam w kuchni, próbując się zrelaksować nad krzyżówkami i kubkiem herbaty. Czułem się trochę jak emeryt. Nie miałem nic lepszego do robienia w piątkowy wieczór. Eve próbowała mnie wyciągnąć na wspólne zakupy, ale wykręciłem się. Chciałem odpocząć od hałasu, skoro planowałem wtopić się w londyński gwar jutro. 
     Ciel napisał do mnie ponownie. Zapytał, jak się czuję. Na to pytanie akurat byłem w stanie odpowiedzieć bez zastanawiania się. Odpisałem mu, ponieważ byłem ciekaw, jak nasza rozmowa mogłaby się potoczyć. Po kilkunastu minutach, otrzymałem odpowiedź. 
     "Wszystko dobrze, miło że pan pyta. Trochę mi smutno, bo jestem sam w domu"
     Obracałem w dłoni kubek, zastanawiając się, co powinienem odpisać. Nie wydawało mi się, że pytanie dlaczego jest sam w domu, to dobry pomysł. 
     "Ciocia jest chirurgiem dzisiaj ma nocny dyżur" wyświetliło się na ekranie po chwili. 
     Zanim się obejrzałem, zostałem wciągnięty w długą wymianę smsów. Nigdy się nie spodziewałem, że raczej cichy i zamknięty w sobie chłopak może tak zręcznie prowadzić rozmowę. Przez kilka godzin, tak kilka godzin, przechodziliśmy od tematu do tematu. Zapomniałem nawet, że w gruncie rzeczy ma on piętnaście lat, wypowiadał się bardzo dojrzale w sprawach, które praktycznie jeszcze go nie dotyczyły, jednak zostały poruszone podczas konwersacji. Bawiłem się przy niej dobrze. Z komórką w ręku wpuściłem do domu kota, który wyszedł na nocną przechadzkę, zrobiłem drugi kubek herbaty i umyłem zęby. 
     Czułem się trochę dziwnie, że dzielę niektóre poglądy z nastolatkiem. Nie dobrze, nie źle, a po prostu nietypowo. Jednocześnie miałem wrażenie, że doświadczam czegoś wartościowego. Mało tego, rozczarowałem się, gdy Ciel zakończył rozmowę "Przepraszam, ale muszę iść już spać. Dobranoc". 
     Życzyłem mu miłych snów, a potem sam położyłem się do łóżka. Nim zapadłem w sen, co przyszło mi niesłychanie łatwo, próbowałem przeanalizować, czemu doznawałem uczucia bliskiemu spełnieniu. 
     

piątek, 29 lipca 2016

Nauczyciel IX

     Powrót do szkoły przywitałem z niespotykanym wręcz entuzjazmem. W sumie do przerwy świątecznej zostały dwa tygodnie, więc raczej nie zdążę się zbytnio zmęczyć, a zdążyłem już uknuć niecne plany w stosunku do pewnego nauczyciela...
     Żart. Nie wymyśliłem zupełnie nic, więc będę czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
     Za to mam przepisane notatki, odrobione zadania domowe i sześć sprawdzianów do nadrobienia.
     Kocham życie...
     Wyraziłem swoje niezadowolenie z powodu niewystarczającego przydziału godzin do przespania, gderając niewyraźnie i narzekając, na czym to świat stoi, jak się nawet człowiek porządnie wyspać nie może. Ogólnie zachowywałem się jak zombie, ale nikt nie miał do mnie żalu, bo w gruncie rzeczy nadal wyglądałem jak trup. Kilka nauczycielek uparcie twierdziło, że nie do końca się wychorowałem i powinienem wrócić do domu. To w takim razie po co się tutaj było fatygować...?
     Dwa tygodnie wolnego od matematyki nie wpłynęło dobrze na prędkość wykonywania obliczeń, ale na szczęście na lekcjach nadal było praktycznie to samo, co w drugiej klasie, więc nie musiałem martwić się o to, że czegoś nie zrozumiem. Na fizyce było już gorzej. Zawsze miałem problem, żeby ogarnąć te durne wzory, które nic mi nie mówią, a akurat trafiłem na lekcje z zadaniami tekstowymi... Dowiedziałem się jak wygląda przedsionek piekieł.
     Na angielskim było całkiem w porządku, bo przerabialiśmy fragment jakiegoś opowiadania. Typowe "odpowiedz na pytania do tekstu", czyli coś, co nie wymagało jakiegoś wielkiego wysiłku umysłowego. W wolnych chwilach gadałem z Marthą, która chyba zaliczała jakiś nocny maraton lub coś w tym stylu, bo wyglądała równie źle co ja.
     Z wychowania fizycznego uciekłem do biblioteki, bo pewnie od panującego na sali gimnastycznej hałasu pękłaby mi głowa, a skoro nie musiałem tam być, to skorzystałem z okazji. Siedziałem pomiędzy regałem z lekturami i regałem z powieściami obyczajowymi. Przynajmniej tak wyglądały według mnie. Zaczynałem się trochę stresować przed katechezą, ale zdecydowanie mniej niż przedtem. Nawet sam do końca nie rozumiałem dlaczego. Jednocześnie wydawało mi się, że powinienem unikać konfrontacji z profesorem Michaelisem, a z drugiej strony chciałem ją sprowokować. Jak zwykle zupełny uczuciowy nieogar.
     Przesiedziałem ze słuchawkami w uszach godzinę lekcyjną. Ledwie usłyszałem dzwonek, który ogłaszał przerwę.
     Podniosłem się leniwie z drewnianego, okropnie niewygodnego krzesełka i wypełzłem spomiędzy regałów. Pożegnałem się z bibliotekarką, nim do pomieszczenia wparowała grupka czwartoklasistów. Gimnazjum i podstawówka dzieliły ze sobą bibliotekę, co stosunkowo często prowadziło do zamieszek.
     Powlokłem się korytarzem w kierunku sali z numerem trzynaście. Musiałem minąć też szatnie, które po wfie trzecioklasistów nie pachniały stokrotkami. Czasem szło się udusić. Na szczęście nigdy nie byłem zmuszony tego przeżywać. W takich chwilach naprawdę uwielbiam swoją astmę.
     Zerknąłem za siebie na drzwi szatni dziewczyn, którą zdążyłem już minąć. Martha jeszcze nie wyszła, a przebierała się stosunkowo szybko jak na nastolatkę. Postanowiłem na nią nie czekać, na pewno się za to nie obrazi.
     Korytarz zdążył wypełnić się uczniami. Chyba nie tylko ja się rozchorowałem, bo coś mniejszy tłok niż zwykle. Nawet jakoś ciszej się zrobiło. Podejrzane...
     Usiadłem na ławce pod salą od geografii, korzystając z okazji, że wszyscy próbowali doprowadzić się do stanu względnie higienicznego. Profesor Sebastian zawsze denerwował się, kiedy w klasie czuć było zapachem potu. Wiadomo, kiedy dwunastu chłopaków wejdzie do klasy, chwile potem jak skończy ganiać się za piłką, to powstaje coś na kształt komory gazowej. Wtedy nawet otwarte okna nie pomagają, dlatego wyegzekwowano żeby koniecznie brano prysznice. Oczywiście nie zawsze było to takie proste, ale akurat podczas długiej przerwy wszyscy musieli się zastosować do tego przykazania.
     Zanim zdążyłem ponownie zastanowić się nad tym, jak powinienem się zachować na lekcji, profesor Sebastian przeszedł przede mną, najwyraźniej kierując się w stronę pokoju nauczycielskiego. Zgapiłem się i nie zdążyłem powiedzieć mu "dzień dobry". Nadrobię to. Miałem za to doskonałą okazję, by przyjrzeć się mu odrobinę.
     Dawno go nie widziałem, ale nie wiele się zmieniło. Profesor, odkąd tylko pojawił się w szkole, zwykł ubierać się dość oficjalnie, nawet jak na nauczyciela. Zwykle miał na sobie wyjściowe buty oraz spodnie, elegancką koszulę i kamizelkę. Jeśli chodzi o tą ostatnią, dziś miał na sobie taką brązową bez pleców, w której wyglądał...mraśnie... po prostu mraśnie...
     Starałem się utrzymać znudzony wyraz twarzy, żeby nikt nie pomyślał, że akurat fantazjuję sobie o tym, jak plecy, w które się wpatruję, mogły by wyglądać bez ubrania.

     Zanim zdążyłem dobrze wejść do pokoju nauczycielskiego, jakieś małe łapki zacisnęły się na moim rękawie, a potem pociągnęły błyskawicznie w głąb pomieszczenia i posadziły na krześle pod oknem. Niemalże uderzyłem potylicą w parapet.
      - Mam dla ciebie zadanie specjalne! - damski głos wydarł mi się do ucha.
     Zanim zdążyłem wyrazić cokolwiek (a miałem kilka opcji, począwszy od zdziwienia, skończywszy na zdenerwowaniu), Eve zdążyła i wyłożyć czego tak właściwie ode mnie oczekuje, ekscytując się przy tym jak pięciolatka nową lalką.
      - Nie.
      - Coooo?!
     Jak widać odmówiłem niewystarczająco dobitnie. Na dodatek wyglądała, jakby spodziewała się z mojej strony czegoś zgoła innego.
      - Ale przecież umiesz grać na keyboardzie, nie? Fortepian to prawie to samo!
      - Dla ścisłości - odetchnąłem głęboko, żeby się tylko nie zdenerwować. - grałem na fortepianie, kiedy chodziłem do liceum. Nie jest mi miło, że przypominasz mi jaki jestem stary, prosząc mnie o przygrywanie twojemu zespołowi. Na dodatek zdążyłem już pewnie wszystkiego zapomnieć, więc raczej taka opcja nie wchodzi w ogóle w grę.
     Eve przeklęła mnie po niemiecku. Energia z niej uciekła, więc sama usiadła na krześle. Żeby podkreślić swoje rozczarowanie zrobiła smutną minkę.
      - A miało być tak fajnie~. Arcadiusa podobno nie będzie, dlatego na bożonarodzeniowym przedstawieniu nie będzie przygrywać na gitarze moim dziewczynom~...
     Próbowała jeszcze mnie wziąć na biedactwo, ale jej nie wyszło.
     Naprawdę nie grałem od liceum. Nie wydawało mi się, że gra na instrumencie jest jak jazda na rowerze, czyli nie do zapomnienia. Nuty bym przeczytał, ale czy coś poza tym? Nie tęskniłem za biało-czarnymi klawiszami i nie rozważałem ponownego zaprzyjaźnienia się z nimi.
     Większość nauczycieli, którym akurat nie wlepiono dyżuru na długiej przerwie, poszło na obiad, dlatego w pomieszczeniu zostaliśmy sami.
      - Nie miałaś kilku grających chłopaków w zespole? Martines nie grał ostatnio na keyboardzie?
      - Myślałam, że zrobisz to lepiej - wymruczała bardziej do stołu niż do mnie.
      - Przykro mi, że się przeliczyłaś.
     Nie chciałem być niemiły. Po prostu nie podejmowałem się niczego, czego nie byłbym w stanie wykonać, a w połączeniu z dość oschłym stylem bycia oraz chłodnymi odmowami najczęściej wyglądało to tak, jakbym robił komuś pod górę. Jestem katechetą, nie cudotwórcą, niech nikt nie wymaga ode mnie niemożliwego.
   
     Westchnąłem, wyglądając za okno. Deszcz, padający niesłychanie intensywnie, zatrzymał mnie w szkole. Nie chciałem zmoknąć w drodze do domu, w końcu byłem świeżo po chorobie, dlatego postanowiłem przeczekać. Chociaż miałem wrażenie, że z każdą chwilą pada coraz mocniej.
     W opustoszałym budynku było w pewnym sensie trochę strasznie. Cisza w szkole nie była czymś normalnym dla ucznia niestety. Nawet ja czułem się bardziej swobodnie w zwykłym hałasie niż w przerywanej rozbijającymi się o okna kroplami deszczu ciszy.
     Gdyby ciocia była w domu, napisałbym jej, że próbuję przeczekać ulewę, żeby się nie martwiła. Tylko ona oczywiście była w pracy. Nie miałem o to do niej pretensji, nic z tych rzeczy, ale chciałbym żeby w takich chwilach mogła mnie odebrać. Byłoby to miłe.
     Mruknąłem. Odszedłem od okna, żeby przejść się bez konkretnego celu kilka razy wzdłuż korytarza. Posprzątane klasy już dawno pozamykano. Sekretariatu jeszcze co prawda nie zamknięto, ale nauczyciele pojechali już do swoich domów. Parking, pokryty teraz powiększającymi się kałużami, opustoszał.
    Westchnąłem znudzony. Nie lubiłem nie mieć zajęcia. To było takie męczące. Zwłaszcza w taką pogodę. Stanąłem przed wejściem sali od informatyki i zerknąłem na drugi koniec korytarza. Zastanawiałem się, czy przejść się po nim jeszcze raz, ale nim zdążyłem się zdecydować rozproszył mnie jakiś dźwięk, a potem kolejny. Wyróżniały się one wśród bębnienia deszczu.
    Podążyłem za nimi schodami w dół. Zdążyłem je zidentyfikować - pianino albo fortepian. Gdy zszedłem na parter wiedziałem już jaka to piosenka. Znałem ją. Chyba każdy ją znał. Hallelujah.
    Przystanąłem. Musiałem się upewnić, że na pewno nie mam omamów słuchowych. Chyba powinienem się o siebie martwić, gdybym zaczął słyszeć muzykę, której nie ma, a na razie wydawało mi się, że ktoś mi dodał do życia depresyjną ścieżkę dźwiękową. Nie umniejszając urokowi piosenki, oczywiście.
     Byłem lekko zdziwiony. Próby chóru dzisiaj nie było, a poza tym już dawno bym go usłyszał, gdyby dziewczyny ćwiczyły nieplanowo. Dodatkowo śpiewu nie było słychać, a o ile dobrze pamiętałem, wstęp już przeminął.
     Kierowany następującymi po sobie nutami wszedłem na łącznik, a zaraz potem podkradałem się pod drzwi klasy od plastyki oraz muzyki. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ okazało się, że wszystko ze mną w porządku i omamów nie mam.
     Zajrzałem do pomieszczenia. Ciekawość wzięła nade mną górę i zapomniałem o środkach ostrożności. Na szczęście postać pieszcząca delikatnie klawisze keyboardu, z którego często korzystaliśmy na lekcjach, odwrócona była do mnie plecami. Więcej nie potrzeba mi było do jej zidentyfikowania, plecy zdecydowanie wystarczyły.
     Zachłysnąłem się powietrzem ze zdziwienia. Właściwie nie wiedziałem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie pomyślałbym o tym, że zastanę profesora Sebastiana grającego na tym gracie. Już halucynacje z niedożywienia wydawały się bardziej prawdopodobne.
     Wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w zgrabne, odziane w białe rękawiczki dłonie sunące płynnie po klawiszach. Grany utwór dobiegł końca zdecydowanie za szybko, ale na szczęście zdążył mi się uruchomić mechanizm przygotowujący ciało do natychmiastowej ucieczki, który uruchomił się, gdy tylko nauczyciel podniósł się z krzesła.
     Bezgłośnie przemknąłem z powrotem do głównej części budynku. Przestraszyłem się. W końcu nie wypadało nikogo podglądać, a już katechety chyba w szczególności. Wizja zostania nakrytym nie podobała mi się szczególnie, dlatego wróciłem do swojej poprzedniej czynności, czyli krążenia wzdłuż korytarzy. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy wracałem na piętro, gdzie zostawiłem swój plecak.
     Nie wiedziałem, co powinienem o tym myśleć, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że obraz zobaczony przed momentem na długo pozostanie w mojej pamięci.
     Nasłuchiwałem uważnie, ale słodkich, wyrafinowanych dźwięków już nie usłyszałem. Znów tylko deszcz uderzał o okno, a wszystko inne zamarło.
     Westchnąłem, gdy już na dobre się uspokoiłem. Wydawało mi się, że profesor Michaelis już wyszedł, ale okazało się, że najwyraźniej nie zabrał swoich rzeczy z pokoju nauczycielskiego, ponieważ się do niego wrócił. Starałem się go ignorować i nawet mi to wychodziło. Oczywiście dopóki nie zapytał:
      - Nie wracasz do domu?
     Speszyłem się. Pomyślałem, że jeśli będę zwrócony do niego placami, to będę bezpieczny. Nie zdążyłem się opanować, usta wyprzedziły mózg i skrzeczącym głosem odpowiedziałem mu, że pada, a ja nie mam parasola ani nic. 
      - Odprowadzić cię do domu? - zapytał. 
     Odwróciłem głowę w jego stronę, żeby upewnić się, że propozycję tę powinienem rozważyć na poważnie. Wskazał wymownie na trzymany w ręku parasol. 
      - Prędko nie przestanie padać - dodał, dostrzegając moje wahanie. 
     Ciężko było nie przyznać mu racji. Nic nie wskazywało na to, że niedługo deszcz ustanie. 
      - Będzie mi bardzo miło - odpowiedziałem po chwili. Próbowałem brzmieć jak najbardziej obojętnie. Wyszło mi to średnio, ale przynajmniej udało mi się nie mówić tak wysokim głosem. - Tylko muszę jeszcze iść do szatni po kurtkę. - Podniosłem plecak z ławki lekko drżącą ręką. Dobra, bardzo drżącą ręką, ale chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego nie mogłem nad nią zapanować. 
     Zerknąłem na nauczyciela, który sam trzymał w ręku nieubrany jeszcze płaszcz. 
     Zeszliśmy razem na dół. Pośpiesznie zniknąłem za drzwiami prowadzącymi do szatni, gdzie ubrałem kurtkę i wymierzyłem sobie mentalny cios w twarz, żeby się ogarnąć. Nakryłem głowę kapturem. Nie wiało zbyt mocno, ale było trochę zimno, przy okazji mogłem zakryć sobie twarz. 
      Kiedy wyszedłem z niewielkiego pomieszczenia, profesor Sebastian był już ubrany. Miałem wrażenie, że czarny płaszcz go wyszczupla lub podkreśla jego figurę. Nie wiedziałem, jak to ująć, po prostu wyglądał zniewalająco. Dobra, może trochę przesadzam, ale w przypadku tego mężczyzny skala zaczynała się od "bardzo dobrze".
      Powinienem odmówić, pomyślałem, ale było już za późno na zmianę decyzji. 
     Ciężko było iść po jednym parasolem, stosując się do zasady przyzwoitej odległości. Dodatkową przeszkodą stanowiły kałuże zapełniające nierówności chodnika. Musiałem prowadzić, ponieważ katecheta nie wiedział, gdzie mieszkam. Gdyby wiedział, byłoby to dziwne i podejrzane. 
      - Teraz w prawo - mruknąłem. 
     Zmokło mi prawe ramie, którego nie chronił parasol, oraz spodnie. To i tak lepiej, niż miałbym moknąć cały. Gorzej, że odczuwałem potrzebę wysmarkania się. Pociąganie nosem uważałem za mało kulturalne, dlatego się powstrzymywałem. Kiedy jednak kichnąłem, uznałem, że nie ma to sensu. 
     Nauczyciel przystanął i zerknął na mnie. Wykorzystałem okazje i wyciągnąłem z kieszeni paczkę chusteczek. 
      - Powinieneś zostać w domu. - Usłyszałem, a zaraz potem poczułem uścisk na ramieniu. - Trzymaj się bliżej. 
     Spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem było niezręczne, ale spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem, trzymając go za rękę było strasznie niezręczne. Nawet jeśli wymuszała to pogoda i w ten sposób mniej mokłem, czułem się beznadziejnie. Powinienem być choć trochę zadowolony, w końcu mam okazję dotknąć go, załamać barierę nauczycielsko-uczniowską, jednak dwa tygodnie temu sam dał mi do zrozumienia, że coś takiego jest niemożliwe. Nic więc dziwnego, że przez całą drogę towarzyszył mi dyskomfort. 
      - Może wejdzie pan na kawę? - Właśnie zatrzymaliśmy się przed furtką, przez którą wchodziło się na podjazd. Całą drogę zbierałem odwagę, żeby to wydukać. Nigdy nikogo nie gościłem sam, ale pomyślałem, że wypadałoby wyjść z taką inicjatywą. 
      - Nie, dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony, ale powinienem szybko wrócić do domu. 
      - Rozumiem. - Złapałem się na wysuwaniu dziwnych wniosków. Pewnie ktoś na niego czeka, nie zdziwiłbym się. - Dziękuję, że mnie pan odprowadził. - Chwyciłem za klamkę i otworzyłem furtkę. - Do widzenia. - Pożegnałem się i prędko przemaszerowałem po śliskich od wody kamykach. Obejrzałem się za siebie, kiedy już stanąłem pod dachem werandy, ale brunet już zniknął wraz ze swoim czarnym parasolem. 
     Zastanawiałem się, dlaczego ludzie tak odlegli przyciągają najbardziej.

     Z koszmaru wybudził mnie przeszywający ból żołądka. Uwielbiałem takie pobudki. Łudziłem się, że udało mi się ich pozbyć, ale jak widać powróciły. Przynajmniej to nie nerwobóle. 
     Syknąłem, kiedy wstałem. Prawie zgiąłem się w pół, ale nie zwaliło mnie z nóg. Absurd, którego musiałem przypadkiem obudzić, zeskoczył z pościeli. Chwilę potem podążał za mną do kuchni. Zawsze tak za mną chodził, jakby chciał się upewnić, czy wszystko na pewno w porządku. Musiałem przytrzymywać się ścian a potem szafek, żeby się nie przewrócić.
     Wygrzebałem z pudełka z medykamentami leki przeciwbólowe. Wziąłem jedną tabletkę, chociaż wątpiłem żeby podziała bez wsparcia dwóch innych, i popiłem ją wodą. Prawie od razu poczułem nudności.  
     Usiadłem na krześle, licząc na to, że zaraz mi przejdzie. Kotek pałętał się pomiędzy moimi nogami a nogami krzesła. Ze snem dzisiaj prawdopodobnie mogłem się już pożegnać. 
     Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Oparłem ręce na blacie stołu, uparcie ignorując ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Ściągnąłem z parapetu długopis i sudoku. Nie żeby to była najlepsza pora na rozwiązywanie łamigłówek, ale potrzebowałem jakiegoś zajęcia mogącego odciągnąć mnie od tego, co zdążyło mi się przyśnić. Własna podświadomość szczuła mnie wydarzeniami, którym nie mogłem zapobiec. 
     Nie zaznaczę w kalendarzu dobrze przespanej nocy. 
--------------------------------------------------------
No i jest. Chyba nie muszę wspominać, jak bardzo cieszyłbym się z komentarza zarówno pod tym jak i każdym innym postem? Nawet "jestem, czytam" potrafi być motywujące, a ostatnio motywacji u mnie jak kot napłakał. Poza tym przypominam, że gdzieś tam w górze majaczy mój numer GG, więc gdyby komuś doskwierały samotne noce, to niech nie boi się pisać. Nie gryzę ;-;

czwartek, 14 lipca 2016

Nauczyciel VIII

     Zdążyłem odłożyć uniesiony do ust kubek na zawalony sprawdzianami z niemieckiego blat, zanim dzwonek okrutnie irytującym, przeszywającym uszy dźwiękiem obwieścił, że skończyła się długa przerwa. Skrzywiłem się mało elegancko. Od rana niemiłosiernie bolała mnie głowa. I to na pewno nie z powodu niechęci do czapek, bo ostatnio wbrew własnym przyzwyczajeniom to cholerstwo nosiłem. Mery, nauczycielka biologi, pożyczyła mi swoje tabletki, gderając coś o guzie mózgu. Nie przejąłem się jej diagnozą. Zwykle wszystkim przepowiadała najgorszy z możliwych wariantów, nawet jeśli objawem był zwykły katar.
      - Rusz się. - Stojący za mną Rafael szturchnął mnie długopisem w łopatkę. - Przykleiłeś się do tego krzesła, siedzisz to już godzinę. - Akurat miałem okienko. - Masz lekcję z ulubioną klasą - dorzucił z sarkazmem. On też miał dzisiaj wyjątkowo paskudny nastrój.
     Miałem ten komfort, że to była moja ostatnia lekcja. Chociaż "komfort" to zbyt mocne słowa, jeśli wziąć pod uwagę to, że to godzina z 2B... I już nawet nie chodziło o całą klasę, tylko o niektóre jednostki...
      - Pro~fe~so~rze~ Se~ba~stia~nie~! - Trzeba było mieć nie lada przeponę, żeby wydrzeć się z drugiego końca szkoły tak, że aż w nauczycielskim dosłyszałem. - Cze~ka~my!
      - Jak uroczo - skomentował Rafael na odchodne.
      - A żebyś sobie włosy przytrzasnął, kudłata szujo.
     Eve prychnęła rozbawiona, po czym dodała coś po niemiecku. Sama już miała fajrant. Została tylko po to, żeby nas powstrzymać, w razie byśmy się chcieli pozabijać. Chociaż, znając ją, zapewne by kibicowała...
      - To ja mykam, złotko. Niech moc będzie z tobą. Nie uduś Malcolma, za bardzo go lubię, żeby umierał.
      - To może poprowadzisz za mnie lekcje?
     Nie licząc na entuzjastyczną odpowiedź twierdzącą, podniosłem się niechętnie z krzesła. Zamroczyło mnie na moment, dlatego oparłem się o oparcie mebla, żeby się nie przewrócić.
      - Na twoim miejscu w ogóle nie wstawałabym dziś z łóżka. Wyglądasz, jakbyś się miał zaraz przekręcić. Może pójdziesz do lekarza?
      - Przeżyję - odburknąłem.
      - Ty tak, ale nie jestem pewna jak będzie z twoim otoczeniem.
     Miałem ochotę zapytać, dlaczego wszyscy mają dzisiaj do mnie jakieś pretensje. Jak zrobiłem coś nie tak, to niech mi to ktoś łaskawie powie, bo się nie domyślę.

     Od wczoraj towarzyszyły mi głównie odgłosy smarkania i chrypienia, a głównym moim zajęciem zostało produkowanie zużytych chusteczek higienicznych, czyli najprościej mówiąc - rozchorowałem się. Przynajmniej faktycznie będę miał jakieś usprawiedliwienie na swoją nieobecność w szkole.
     Siedziałem przy kuchennej wysepce, nachylając się przy tym nad błyskawiczną zupką pomidorową. Nogi zwisały mi jak zwykle kilka centymetrów nad podłogą, co raczej nie pomagało mi zapomnieć o tym, jaki jestem niewysoki. Ostatnio często znajdywałem sobie powody do bycia zdołowanym.
     Mieszałem niemrawo łyżką w kluskach. Miałem to zjeść, a nie szukać w tym skarbu... Nie mogłem wziąć leków na pusty żołądek. Tak przynajmniej twierdziła ciocia An, a jak już postawiła ultimatum, to nie było sensu dyskutować. Poza tym ona tu jest lekarzem, nie ja.
     Kichnąłem prosto w czerwony płyn w niewielkiej misce. Nie zdążyłem się odwrócić. Na szczęście zupa się nie wylała. Wyciągnąłem z kieszeni trochę zbyt dużej bluzy wymiętą chusteczkę, po czym wytarłem sobie nią nos.
      - Yghhh...tragedia - mruknąłem do siebie.
     Gardło nie bolało mnie tak niemiłosiernie jak wcześniej, dlatego przełknąłem trochę makaronu, zanim wziąłem lekarstwa. Przepisano mi tabletki wielkości czopków i ledwo byłem w stanie je połknąć. Nie ma to jak antybiotyki...
     Wróciłem do swojego tymczasowego legowiska. Ulokowałem się na kanapie w salonie i zagrzebałem pod kocem. Podłączyłem laptopa do plazmy i urządzałem sobie maratony. Pogrzebałem trochę w internecie i zdecydowałem, że zacznę od Death Note'a. Uznałem, że nie bez powodu uchodzi za najpopularniejszą serię. Martha, która pisała do mnie smsy na nudniejszych lekcjach. Czyli praktycznie na każdej... Nie wiedziałem, jak ona to robi. Nigdy chyba jej na tym nie przyłapano.
     Obejrzałem już odcinek dwudziesty piąty i nie ukrywam, że jestem rozczarowany...
     Na początku ciężko przychodziło mi przyzwyczajenie się do... stylu animacji? Nie wiem, jak to dokładnie nazwać. W każdym razie przywykłem do nieproporcjonalnych postaci z kreskówek, które teraz oglądałem razem z ciocią, kiedy wracała z pracy.
     Zastanawiałem się, czy się nie zdrzemnąć. Ciężko zasypiałem z zapchanym nosem, dlatego chodziłem zmęczony i niewyspany. Przez to robiłem się też wyjątkowo uciążliwie marudny, ale ciii...
     Wyłączyłem telewizor i zamknąłem laptopa. Pewnie obudzę się, jak ciocia wróci do domu. Przeciągnąłem się i poprawiłem koc, pod którym leżałem. Odwróciłem się plecami do salonu. Głowę miałem przytłaczająco ciężką, jednak nie przeszkodziło mi to w zapadnięciu w sen.
   
     Wstawiłem pranie, które stanowiło ostatnią rzecz na liście "do zrobienia" w dniu dzisiejszym. Odkreśliłem to sobie w notatniku, a potem sprawdziłem godzinę. Za dziesięć dziewiętnasta. No i cały dzień stracony. Nie cierpię prac domowych. Że też mi się zachciało samodzielności i mieszkania samemu.
     Zamknąłem kalendarz, którego używałem do organizowania sobie czasu. Rozważałem zrobienie sobie kawy, ale stwierdziłem, że jest już trochę przy późno jak dla mnie, więc stanęło na papierosie. Absurd patrzył na mnie jakby z wyrzutem, dlatego było mi trochę niekomfortowo. Kot odbiera mi komfort palenia... Może chociaż będzie to jakiś argument do tego, żeby rzucić.
     Powinienem zadzwonić do pana Tanaki. Pomijając fakt, że powinienem go odwiedzić. Miałem to zrobić przy okazji wizyty u Lacroix, ale jakoś nie dałem rady...
     Odłożyłem papierosa do świeżo wyczyszczonej popielniczki i pozwoliłem mu się wypalić.
     Zahaczyłem o aptekę, kiedy wracałem do domu. Chociaż zahaczyłem to złe określenie, bo w sumie nie była mi w żaden sposób po drodze... Mniejsza z tym. Kupiłem sobie proszki przeciw przeziębieniom. Wsypywało się je do ciepłej wody i wypijało. Po wzięciu pierwszego trochę mi ulżyło, ale smakował okropnie.
     Pewnie zaraziłem się gdzieś w szkole. Uczniowie zaskakująco często przychodzą do szkoły zasmarkani. To chyba sabotaż. Celowo przychodzą, żeby pozarażać nauczycieli, a potem nie mieć lekcji. Sprytne...
     Zastanawiałem się, co by zjeść na kolację. W sumie nie byłem zbyt głodny, a poza tym jedzenie samemu to nic przyjemnego. Doszedłem do wniosku, że lepiej poczekać, niż jeść coś na siłę.
     Wypuściłem Absurda na dwór przez drzwi tarasowe. Ochłodziło się, jak zwykle wieczorem, ale skoro chciał... Najwyżej szybko wróci. Sam zaszyłem się w łazience. Od rana marzyła mi się gorąca kąpiel. A już w ogóle kiedy wkurzył mnie Malcolm. Tylko wtedy bym go w niej utopił...
     Zostawiłem szkołę za drzwiami wyłożonego płytkami, których czyszczenie zajęło mi ponad godzinę, pomieszczenia. Rozebrałem się, a ubrania wrzuciłem do kosza na pranie. Swoją drogą zdążyły przesiąknąć zapachem detergentów.
     Napuściłem do wanny gorącej wody. Dolałem trochę płynu jaśminowego, przez co zrobiła się lekko różowa. Zanurzyłem się w niej bardzo powoli. Poczułem jak rozluźniają mi się mięśnie oraz kręgosłup, kiedy zatopiłem się po szyję.
     Wydałem z siebie ciche mruknięcie z przyjemności. Mógłbym tak zostać na wieki. Chociaż jeśli woda wystygnie, to już nie będzie tak dobrze.
     Dość długo leżałem w bezruchu, delektując się rozkosznym ciepłem przenikającym do kości. Wpatrywałem się spod w pół przymkniętych powiek w czarno-czerwone kafelki. W sumie były trochę krzywo położone.
     Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu pomyślałem o Phantomhive'ie. W sumie zaczynałem się martwić. Nie widziałem go w szkole od czasu, gdy go zganiałem. Chyba nic sobie nie zrobił. Chociaż ciężko było powiedzieć, że wyglądał na takiego, co mu na życiu zależy.
    Odegnałem od siebie złe myśli. Na pewno nie zrobił nic głupiego. Pewnie tylko się rozchorował.
    Przyjąłem takie wyjaśnienie za pewne i wmówiłem sobie, że po weekendzie zobaczę go znów na jego miejscu w klasie od geografii.

     Kichnąłem. W sumie nic dziwnego, tylko wylałem przy tym połowę herbaty, którą niosłem sobie do pokoju, bo mną wstrząsnęło przy kichaniu! Yghhh...!
     Miałem już dość przeziębienia. Non stop kichałem, jak nie kichałem to kaszlałem, a jak nie kaszlałem to spałem. A zaraz potem nie spałem, bo znów kaszlałem. Taki interes to ja mam w poważaniu! Już wolę chodzić do szkoły zamiast się tak męczyć.
     Wytarłem powstałą brązową kałużę, a potem schowałem się do swojego pokoju, klnąc na czym to świat stoi. Od tego całego chorowania bolały mnie wszystkie kości. W ogóle nie czułem, żebym zdrowiał, wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że mi się pogarsza.
     Zagrzebałem się pod świeżo zmienioną kołdrą. Pogoda była okropna. Deszcz bębnił o szybę znajdującego się nade mną okna. Na dodatek wiało tak mocno, że gałęzie drzew się wyginały. Przerażający widok. Trochę jak tajfun.
     Dzisiaj nie mogłem siedzieć przed telewizorem, bo ciocia tam zasnęła. Słabo by było, jakbym ją obudził. Dlatego siedziałem w swoim pokoju i próbowałem czytać. Chociaż wychodziło mi to średnio, bo przez własne smarkanie co pięć sekund nie mogłem się skoncentrować.
     Odłożyłem książkę, którą ciocia przywiozła mi rano z księgarni. Pewnie odnosiła wrażenie, że nudzi mi się w domu. Nieszczególnie tęskno było mi do ludzi. Już od dawna marzył mi się odpoczynek od szkolnego hałasu.
     Wydawało mi się, że ciężko będzie mi nie myśleć o profesorze Michaelisie, ale przyszło mi to nadzwyczaj łatwo. Cieszyłem się z tego, nawet jeśli znaczyło to, że tak naprawdę nie darzyłem go żadnym głębszym uczuciem. Nawet nie wiem, jakim sposobem udało mi się od tego tak szybko odciąć. Zupełnie jakbym nie miał z tym nic wspólnego.
     Westchnąłem. Nie chciało mi się ruszyć z łóżka, żeby wypić ocalałą resztkę herbaty. Ostatnio okropnie się rozleniwiłem. Planowałem iść do Eliota i pożyczyć od niego zeszyty, ale pogoda obróciła moje plany w niwecz. Piękna sobota. Jutro podobno ma być tak samo.
     Myślałem, że będę się bardziej smucić w ciągu swojego wolnego, jednak humor miałem całkiem w porządku. Dobijała mnie choroba, a nie problemy życiowe.
   
     Wpatrywałem się w korytarz wypełniony gimnazjalistami z różnych klas. Przypadł mi dyżur na parterze pomiędzy czwartą a piątą lekcją. Zastępowałem Arcadiusa, który dostał zapalenia ucha czy czegoś takiego.
     Zaraz mnie zaczną boleć uszy, tak tu głośno, że można ogłuchnąć. 
     Phantomhive nie rzucił i się w oczy. Nie widziałem w sumie dziś w ogóle jego klasy. Nie żebym się szczególnie martwił o tą hałastrę, ale liczyłem na to, że Ciel na mojej lekcji się jednakowoż pojawi.
     Przeszedłem się wzdłuż korytarza dwa czy trzy razy, a potem skończyły mi się obiekty, na których mógłbym zawiesić oko. W piątek ktoś się zajął przyozdabianiem drzwi do klas. Najwyraźniej nikomu nie spodobał się ich biały kolor. Nie powiedziałbym, że wyszło to źle, chociaż przy sali do historii można się było bardziej postarać. Pozostawało pytanie, jak długo te drzwi pozostaną w dobrym stanie. Chyba pomalowali je jakąś farbą.
     Zerknąłem na zegarek, który wisiał w holu. Za minutę powinien być dzwonek, więc chyba nikt się nie pogniewa, jak już sobie stąd pójdę. Wszedłem na schody, zerkając jeszcze za siebie. Zobaczyłem część trzeciej klasy wychodzącej z korytarza prowadzącego do hali sportowej i biblioteki, ale Ciela wśród nich nie dostrzegłem. W sumie łatwo byłoby mu schować się w tłumie chłopaków mających już około metra osiemdziesiąt...
     Po dzwonku miałem lekcje z pierwszakami z klasy C. Lubiłem mieć lekcje z pierwszymi klasami. Jeszcze nie uważali, że mogą sobie na wszystko pozwalać, chociaż czasem zachowywali się okropnie dziecinnie, jeśli spuścić z nich oko. Poniedziałkowe lekcje zwykle mijały szybko. Nim się obejrzałem pierwszaków zastąpili trzecioklasiści. 
     Rozejrzałem się po klasie, ale Phanotmhive'a nadal nie było. Poprawiłem okulary i zabrałem się za sprawdzanie listy obecności. Kiedy doszedłem do piętnastego numera, który należał do nieobecnego chłopaka, zapytałem, czy ktoś nie wie, co się z nim dzieje. 
      - Chory jest - odpowiedziała mi Martha, pochłonięta grzebaniem w swoim popisanym piórniku. 
      - Rozumiem. 
     Nie powiedziałbym, że kamień spadł mi z serca, ale poczułem ulgę. Pewnie na dniach znów pojawi się w szkole. I wszystko znów będzie we względnej normie.

     Włączyłem sobie kolejny odcinek Fullmetal Alchemist, które stanowiło drugą pozycję na liście do obejrzenia podczas choroby. Wątpiłem, że się z tym wyrobię, bo odcinków było ponad pięćdziesiąt, ale zapowiadało się całkiem nieźle. 
     Wyjąłem ostatnie ciastko z pudełka, jednak zanim zdążyłem je w całości zjeść, przyszedł do mnie sms. Ciocia pisała do mnie, kiedy miała chwilę przerwy w pracy, ale tym razem wiadomość dostałem od Marthy. 
     "Sebuś o ciebie dopytywał"
     Wiadomość została opatrzona uroczym, różowym serduszkiem. 
     Wcale mnie to nie rozśmieszyło. 
     Odłożyłem komórkę na stolik do kawy, który zawaliłem kubkami po herbacie, soku i gorącej czekoladzie. 
     Nie wzruszyłem się tym ani odrobinę. 
     Totalnie to zignorowałem.
     Dobra, kogo ja próbuję oszukać! Podekscytowałem się tym jak nienormalny. Ale oczywiście nie dawałem tego po sobie poznać, pomijając podejrzany wyszczerz na twarzy. Cały czas próbowałem ignorować myśli, które kręciły się wokół tej jednej osoby, a tu tak chamsko sprowadzono mnie do parteru i uświadomiono, że jednak się nim interesuję. 
     Czyli jednak jestem beznadziejnym przypadkiem... 
     Zrobiło mi się trochę wstyd za swoją niekonsekwentność, bo przecież po raz kolejny obiecałem sobie, że odsunę się od katechety jak najdalej się da, a znów nie do niego ciągnie. Porażka na całej linii... 
     Posiedzę jeszcze trochę na chorobowym i poczekam na rozwój wydarzeń. Napisałem do Marthy, żeby w razie czego o wszystkim mi raportowała.
     Czyżby moja nieobecność zmartwiła pana profesora...? 
     
     Odhaczyłem rozmowę z panem Tanaką. Praktycznie powinien przejść już na emeryturę, a zachowuje się, jakby był młodszy ode mnie. Zawsze zazdrościłem mu optymizmu, a także entuzjazmu, którym potrafił obdarzyć nawet najmniejszą drobnostkę. Przypomniał mi, że mogę go odwiedzać, kiedy tylko zechcę.
     Absurd wskoczył mi na kolana, błyskawicznie zwijając się na nich w kulkę. Pogłaskałem go za uchem, na co zamruczał. 
     Jeszcze dwa tygodnie i święta, pomyślałem. Dołowały mnie takie święta. Jeszcze przy okazji skończę dwadzieścia siedem lat, nie mam się z czego cieszyć. 
     Szary kotek zasnął. Przeczesywałem palcami jego gęste, prążkowane futerko. Starałem się o nie dbać, chociaż Absurd nie lubił bycia pielęgnowanym.
     Może wybierzemy się na święta na stare śmieci?
     Zostawiając w spokoju kwestię zagospodarowania sobie wolnego czasu, wróciłem do chwili obecnej. 
      Obracałem niespokojnie komórkę w prawej dłoni. Odkąd wróciłem do domu zastanawiałem się, czy powinienem zadzwonić do Phantomhive'a. Oczywiście nie powinienem tego robić, przecież dałem mu do zrozumienia, że wymienianie ze sobą wiadomości jest w naszym przypadku nieracjonalne. 
     Mógłbym zadzwonić do jego ciotki. Ale jeśli jej coś o mnie powiedział...bez sensu!
   
     Próbowałem wymyślić, jak przykuć uwagę swojego nauczyciela w jakiś subtelny sposób. Nie mogłem go przecież otwarcie zaczepiać w szkole, przecież to absurdalne. Moment. Już samo obmyślanie tego jest absurdalne. 
     W internecie szukałem jakichś historii, dotyczących takich związków. Jak się domyślałem, zdarzało się to, ale wyłącznie w liceum. Tylko takie przypadki opisano. 
     Jest jakaś szansa, że w za rok będę wyglądać bardziej pociągająco, ale...jest ona niewielka. Pewnie jeszcze maturę będę pisać z dziecięcym wyglądem. Może urosnę jeszcze odrobinkę, ale macho ze mnie będzie żaden. 
     Nawet nie wiem, czy profesor Sebastian jest w stanie być z mężczyzną. Mój wychowawca kiedyś żartował coś na ten temat, ale przecież nie mogę się na tym opierać. Załamka. Wszyscy mówią, że najlepiej być sobą, ale kiedy byłem sobą, to mnie odepchnął... Powodów dlaczego to zrobił mogło być sto, a ja nie znałem żadnego. Mogłem się tylko domyślać. Załamka do kwadratu. 
     Przedyskutuje to z Marthą, może ona na coś wpadnie. 
     Powinienem się zbierać powoli do spania. Było całkiem późno, ale jeszcze nie byłem zbyt senny. Ostatnio rozregulował mi się rytm dobowy. Chodziłem spać po północy i wstawałem koło południa.
    Pokój skąpany w przyjemnym dla oka półmroku, rozświetlił przez chwilę ekran komórki. 
     - Hmmm? - nabrałem zwyczaju wydawania dziwnych dźwięków, kiedy jestem sam.
    Chwyciłem niewielkie urządzenie leżące po prawej stronie od laptopa. Momentalnie zmienił mi się wyraz twarzy ze zdołowanego na złowieszczo uśmiechniętego nastolatka.
    Na samym dole kolumny wiadomości od mojego katechety pojawiło się:
    "Wracaj do zdrowia" 
---------------------------------------------------------------------------------------
Hejcia. Dawno mnie tu nie było :x...
Wybaczcie ludzie ;-; !
Dopadł mnie wakacyjny leń, to po pierwsze.
Po drugie, stresowałem się wynikami rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych, ale udało mi się dostać do swojego wymarzonego liceum ^ ^" Choć już mnie odrobinę przeraziła zapowiadająca się ilość nauki ;-; ...
W każdym razie postaram się teraz pisać już regularnie i jak najwięcej, bo w liceum może być u mnie krucho z czasem.
Dziękuję wszystkim tym, którzy zostawiali komentarze pod rozdziałami , te ponaglające także, bo zmotywowało mnie to do pisania.
No to cóż... do zobaczenia :3

środa, 29 czerwca 2016

Spektrum czerni VI

     Przyglądałem się, jak powoli cień w sypialni zostaje zastąpiony przez światło słoneczne. Wślizgiwało się przez odsłonięte okno i już dłuższą chwilę pełzało po łóżku. Jasna skóra niewielkiej osoby wydawała się błyszczeć, zupełnie jakby była z muślinu lub atlasu. Przynajmniej te jej skrawki, które wychylałby się spod materiału kołdry i piżamy.
     Ciel spał blisko mnie. Powiedziałbym, że zdecydowanie za blisko. Nie dotykał mnie jednak, tak jak umówiliśmy się w nocy. Choć wtedy zasypiał po przeciwnej stronie łóżka, a ja nie sądziłem, że przesunie się na jego środek.
     Wpatrywałem się w z wolna unoszące się w rytm spokojnego oddechu żebra. Siedziałem, opierając się plecami o ścianę, dlatego mogłem się mu poprzyglądać bez przeszkód. Leżał plecami w moją stronę. Było mi lekko szkoda, że nie mogłem przyjrzeć się jego łopatkom, choć nie do końca rozumiałem dlaczego. Wzdrygnąłem się, kiedy przechylił lekko głowę. Włosy opadły mu na oczy.      Nie obudził się. Ręce skierowane w stronę skraju łóżka, próbowały coś chwycić, ale za moment poprzestały.
     Zastanawiałem się, jakim sposobem może spać tak spokojnie. Pozostawał zupełnie nieświadomy, kiedy teoretycznie mogłem zrobić z nim wszystko, na co akurat miałbym ochotę.
     Z wolna postawiłem stopy na chłodnych, ciemnych panelach. Nie byłem pewien, czy chciałbym być pierwszą osobą, którą zobaczę po otworzeniu oczu. Jak tak o tym myślałem, nie przypominałem sobie sytuacji, w której ktoś mógłby bezpośrednio patrzeć, jak się budzę. Rzadko kto ze mną spał. Ostatnio tylko Claude, ale to dlatego że doprowadzał mnie czasem do tragicznego stanu wycieńczenia, więc musiałem przy nim zostać, nie mając siły, by wstać z łóżka i iść spać do siebie. Nigdy nie pieprzyłem się z nikim we własnej sypialni i pod tym względem nic nie miało się zmienić.
     Zostawiając otwarte drzwi, wyszedłem zjeść jakieś śniadanie zanim wyjdę. Niespecjalnie miałem ochotę przygotować coś sensownego, dlatego zdecydowałem się na omlet. Rano raczej nie bywałem głodny, dlatego często nie jadałem nic do pory lunchu.
     Podczas szukania składników, doszedłem do wniosku, że musiałbym wybrać się na zakupy. Może popołudniem albo wieczorem.
     Delektując się smakiem mocnej kawy, zastanawiałem się, czy rano zawsze w apartamencie było tak cicho. Nie, zanim pojawił się tutaj Ciel, słuchałem porannych audycji radiowych. Nawet jeśli nie lubiłem przytłaczającego entuzjazmu, którymi one emanowały, a wakacyjne reklamy denerwowały mnie, to w jakiś sposób pomagały mi doprowadzić się do stanu używalności. Nadawały tempo nijakiemu porankowi.
     Włożyłem brudne naczynia do zlewu i z kubkiem kawy w ręku poszedłem do garderoby.  Nie szukałem ubrań na trening zbyt długo. Przeważnie odkładałem je w jedno miejsce. Ciel nie zajmował się porządkowaniem garderoby, dlatego wszystko zostało na swoich miejscach. Garnitury na lewo, rzeczy na co dzień na prawo.
     Planowałem przebiec się do kortu tenisowego i z powrotem, dlatego zmieniłem torbę na mniejszy plecak, z którym prościej będzie się poruszać. Włożyłem do niego butelkę wody i portfel. Zanim ubrałem buty, wróciłem się do sypialni po komórkę. Zirytowałem się, widząc chłopaka zwiniętego w kulkę na lewej połowie łóżka... Nie trzeba chyba tłumaczyć, że to moja połowa...

      - Trevor, no! Weź go w końcu ograj, bo za bardzo się panoszy!
      - Zamknij się!
     Trevor, rozproszony przez krzyki przyglądającego się grze Teddy'ego, źle odbił piłkę. Akurat przed końcem trzeciego seta. Gdyby nie to prawdopodobnie skończyłoby się na remisie.
      - Ted, jak mogłeś?! - zirytowany szatyn zbiegł z gorącego jak patelnia kortu i momentalnie znalazł się przy lekko zdezorientowanym krzykaczu. Zaraz potem wspomniany został solidnie zdzielony rakietą tenisową w łeb. - Tyyy!
      - Urocze - mruknąłem, przyglądając się im.
     Teddy, nie wiedziałem jak właściwie ma na imię, może nie grał zbyt dobrze, ale za to szybko biegał. Dlatego udało mu się uniknąć uduszenia.
     Kiedy dzieciarnia ganiała się dookoła, usiadłem w cieniu na ławce. Jakaś grupka licealistek lub studentek, coraz trudniej było je odróżniać, grała w tenisa na korcie za zielonym ogrodzeniem.  Zapatrzyłem się na nie, przez co zapomniałem podłożyć któremuś z biegających nogi, żeby zakończyć tę dziecinadę. Grały lekko nieudolnie, choć musiałem przyznać, że były całkiem zgrabne. Pewnie zaraz przyjdzie do nich ten przygłupi kark, który od niedawna udaje tutaj trenera.
      - Podoba ci się ta cnotka w rybaczkach? - Trevor zaprzestał ganiać Teda i usiadł obok mnie, dysząc ciężko.
      - Hmmm? Powtórz, chyba źle usłyszałem.
      - No patrzysz w jej stronę.
     Przetworzyłem powoli usłyszane informacje, a następnie parsknąłem mieszanką irytacji i niedowierzenia.
      - Słyszysz siebie? Chyba umknął ci pewien szczegół.
      - Ale patrz. Czarne krótkie włosy, szeroka w ramionach, wysoka ~...
     Blondyn wyszczerzył się idiotycznie, ukazując świeżo wybielone zęby.
      - Albo się zamkniesz albo będziesz zbierać wybite kły połamanymi rękami...
     Obserwowałem kątem oka jego reakcję. Przez chwilę chyba wziął groźbę całkiem serio i  odrobinę odsunął się przezornie. Zastanawiał się, czy odpowiedzieć mi cokolwiek, aż w końcu wypalił:
      - Chyba cię dopadł syndrom niedopchnięcia.
     Spojrzałem na niego spod byka, co ostatecznie skłoniło go do uciszenia się. Potem zakomunikowałem mu, że wracam do siebie. Napiłem się wody, zanim po raz kolejny zacząłem kilkukilometrowy bieg.

     Kiedy otworzyłem drzwi mieszkania, pot praktycznie spływał ze mnie wąskimi stróżkami. Odetchnąłem z ulgą, gdy zatopiłem się w cudownym chłodzie. Oparłem się ręką o ścianę przedpokoju, zostawiając na niej wilgotny ślad dłoni. Uspokoiłem oddech, a potem zdjąłem z siebie plecak, który przywarł do mokrych pleców.
     Dopiero gdy ściągnąłem buty, zauważyłem, że radio gra dość głośno. Kurde, jakaś piosenka z dwa tysiące któregoś. Z jakiejś europejskiej dziury... mniejsza z tym.
     Miałem zamiar iść prosto do łazienki, ale gdy wyszedłem zza rogu zaliczyłem zderzenie z Cielem ciągnącym za sobą odkurzacz. Na kilka sekund jego przydługa grzywka przykleiła się mojej spoconej piersi.
      - Bleee! Śmierdzisz! - Chłopak odsunął się błyskawicznie, niemal przewracając o ciągnięty za sobą odkurzacz.
      - Zdarza się najlepszym - odpowiedziałem, a następnie obszedłem go nonszalanckim krokiem. - Wrzuć do prania. - Lekko rzuciłem mu przepoconą koszulkę na głowę w geście odwetu. - Tylko żeby nic jej nie zafarbowało.
      - Zastanowię się - odburknął, gdy znikałem za drzwiami łazienki.
     Od kafelków bił jeszcze przyjemniejszy chłód. Zrzuciłem z siebie spodenki razem z bielizną i wskoczyłem pod prysznic. Wyjątkowo w takich chwilach przedkładałem go nad wannę, ponieważ szybciej pozbywałem się w ten sposób nieprzyjemnego poczucia lepkości. Dość długo stałem bezczynnie, pozwalając swobodnie spływać wodzie po swoim ciele. Odgarnąłem włosy przylepione do czoła, żeby nie szukać szamponu na ślepo. 
     Radio, które grało w całym domu, najwyraźniej nastawiło się na hity sprzed dziesięciu lat. Praktycznie każdy pokój miał wmontowaną w ścianę radiową instalację, dlatego mogłem słuchać tego samego co zajmujący się sprzątaniem Ciel... a niestety miałem za daleko, żeby ją wyłączyć.
     Żeby tylko nie puścili Timberlake'a ... Okay, reklama kosmetyków z letniej linii może być...
     Z łazienki wyszedłem umyty i wypachniony, ale przede wszystkim głodny, na dodatek zmęczony. Dlatego zamiast zabrać się za przygotowywanie czegoś do zjedzenia, ubrałem się, a potem uwaliłem na kanapie. Wyciągnąłem szyję, żeby zobaczyć, co robi moja nieoficjalna, chłopięca pokojówka. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w jego odsłonięte zgrabne nogi, kiedy akurat zajmował się myciem podłogi w kuchni.
     Miałem zawołać go, żeby zapytać, czy chciałby ze mną jechać na zakupy, ale zamiast tego zacząłem dość bezpardonowo gapić się na jego tyłek. Zdecydowanie wypadałoby kupić mu więcej jeansowych szortów, bo wyglądał w nich zaskakująco dobrze.
     Wyszło na to, że zapytałem go dopiero, gdy skończył.
      - A muszę? - zapytał niepewnie.
      - Trochę - mruknąłem, niezbyt zadowolony z jego odpowiedzi.
      - W takim razie pojadę. - Nie był zachwycony tym pomysłem, ale na niego przystał. - Tylko się przebiorę.
      - Pójdę już do garażu. Trafisz tam?
      - A nie mógłbyś poczekać? To zajmie mi moment.
     Nie dając mi szansy na odpowiedź, zniknął w swoim pokoju.
     A mogłem zainwestować w zeberki albo papużki, kiedy był czas...

     Chłopak w hipermarkecie nie oddalał się ode mnie na krok. Przechodziliśmy pomiędzy półkami po kolei z pominięciem alejek, po których nie było sensu się rozglądać. Ze sprzętem ogrodniczym, z rowerami...Trzeba było kupić jedzenie, proszek do prania (Ciel marudził, że się skończył), płyn do naczyń, kawę, moje fajki...
     Nastolatek zdążył wpakować do koszyka pieczywo, musli, płatki kukurydziane, makaron, precle, mąkę i cukier, jakąś herbatę, kawę, którą mi podpijał, zgrzewkę soku pomarańczowego, cztery kartony mleka, od groma mandarynek, kilo trzydzieści jabłek, paczkę orzechów. Nie powstrzymywałem go przed wybieraniem tego, co chciał. Wkurzyłem się, kiedy zaczął pytać o każdą możliwą rzecz, więc stanęło na tym, że może brać, co zapragnie. Zacząłem żałować tej decyzji, kiedy stanął pomiędzy półkami ze słodyczami... Po szóstej czekoladzie przestałem zwracać uwagę na to, co ściąga z półek. Przez pobyt u mnie najwidoczniej był na czekoladowym odwyku, bo czekoladę u mnie znaleźć można było co najwyżej w jogurcie. Kiedy o tym pomyślałem, rozglądaliśmy się właśnie za jogurtami. Ciel wziął sobie deser waniliowy.
     Szliśmy dalej pomiędzy lodówkami. Jak zdążyłem zauważyć na szarej koszulce nastolatka zaczęły odznaczać się dwa, niewielkie punkty. Uśmiechnąłem się mimowolnie na taką reakcję na zimno. Na szczęście nikogo naprzeciwko nas nie było, dlatego nikt też nie widział tego podejrzanego wygięcia warg.
     Ogólnie rzecz biorąc po sklepie kręciło się niewielu ludzi. Zapewne dlatego, że większość z nich przesiadywała teraz w pracy. Galerię, w której aktualnie się znajdowaliśmy wypełniały w większej części nastolatki, które najwyraźniej nie miały w wakacje nic lepszego do robienia od pałętania się po sklepach.
      - Co na obiad? Kaczka? - zapytałem, próbując odszukać ją wśród innego mięsa.
      - Obojętnie - odmruknął, gasząc moją ambicję przygotowania czegoś pożywnego i smacznego.
Wyciągnąłem to, co było trzeba i poszliśmy dalej. Zamyśliłem się nad czymś mało konkretnym i przez chwilę przestałem zwracać uwagę na otocznie. Dla sprostowania przez dłuższą chwilę. Kiedy otrząsnąłem się z całkiem przyjemnego stanu nieświadomości, musiałem się zorientować, gdzie w ogóle poszedłem. Wylądowałem pomiędzy wieszakami z koszulkami damskimi.
     Rozejrzałem się wokół siebie i doszedłem do raczej niezbyt optymistycznych wniosków.
     Primo, zgubiłem dzieciaka.
     Secundo, koszmarne bluzki w panterkę najwyraźniej wróciły do mody.
     A teraz wracając do problemu numer jeden... Gdzie ta mała łajza się podziała... ?
     Wróciłem na główną alejkę, która dzieliła całą sklepową halę na dwie połowy. Znowu się rozejrzałem. Ani śladu Ciela.
     Hmm... może mówił, że idzie do toalety, a ja oczywiście tego nie zauważyłem. Ewentualnie jakiś psychol go do niej zaciągnął, żeby obciąć mu włosy, wyprowadzić z galerii, a potem sprzedać w całości lub w częściach... Albo po prostu gdzieś się tu kręci.
     Zakładając najbardziej optymistyczny wariant, zacząłem błądzić między półkami w poszukiwaniu swojej zguby. Nie śpieszyło mi się zbytnio, jeśli się zgubił to pewnie teraz sam mnie szuka. Prędzej czy później na siebie wpadniemy.

     Drugi raz wracałem się po swoich śladach. Zaczynałem się trochę denerwować. Chłopak przepadł jak kamień w wodę. Zaraz po zakupach mieliśmy iść na obiad. Wyjątkowo byłem w stanie przystać na taką opcję, ponieważ Ciel zjadł tylko śniadanie, a znając go, powinien być już głodny. Mam nadzieję, że nie podjada pistacji z działu z owocami, w którym szukałem go już trzy razy.
     Zastanawiałem się, czy by tego nie zgłosić ochronie, ale postanowiłem jeszcze trochę sam go poszukać. Poszedłem do części, w której dzisiaj akurat jeszcze mnie nie było. Nie wiedziałem już, gdzie indziej miałbym go szukać. Zaglądałem nawet do przebieralni stojących w dziale z ubraniami.
     W alejce ze sprzętem ogrodniczym nastolatka nie było. Nie znalazłem go przy artykułach papierniczych, nie chował się też pomiędzy oponami. Zaczynałem powątpiewać w to, czy go sam znajdę, aż, chcąc nie chcąc, nie zahaczyłem o półki wypełnione zabawkami. 
     Przystanąłem przy koszu z pluszowymi misiami. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy tak właściwie osoba przyglądająca się czemuś na półce, jest Cielem. Spodziewałbym się go raczej w dziale z elektroniką niż z zabawkami.
     Wydawał się być na tyle zafascynowany oglądanymi przedmiotami, że mnie nie zauważył. Patrzyłem, jak przechadza się wzdłuż regału, na którego widok można było dostać ataku epilepsji. Nie wiedziałem, jak powinienem zareagować. Nie byłem pewien, czy nie pozwoliłem mu tutaj przyjść i po prostu biegałem jak kot z pęcherzem, próbując go znaleźć, podczas gdy w ogóle się nie zgubił. Po chwili namysłu stwierdziłem, że najlepiej zwyczajnie do niego podejdę. W sumie mogliśmy już chyba wychodzić.
     Chrząknąłem, żeby uświadomić chłopaka o swojej obecności. Obejrzał się, żeby na mnie spojrzeć.
      - Coś ty taki zblazowany? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą.
      - Jaki? Czekaj, ktoś jeszcze używa takiego słowa? - Poczułem się głupio, bo nie potrafiłem sobie przypomnieć, co owo słowo oznacza.
     Nastolatek westchnął, ignorując moje zmieszanie, i wrócił do przyglądania się ustawionym na półkach produktom. Podążyłem za jego wzorkiem.
     Ciel dość intensywnie wpatrywał się w dużego, pluszowego psa, którego przednie łapy zwisały z krawędzi najwyższej półki. Spojrzał na mnie, znów na psa i znów na mnie. Nie potrzeba było zdolności telepatycznych, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
      - Chcesz z nim spać? Jest większy od ciebie...
      - Nie tylko ja sypiam z większymi od siebie - wciął mi się w zdanie.
     Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, ile jeszcze razy ktoś mi "łaskawie" przypomni o Claudzie.

     Po mojej prawej stronie trzasnęły drzwi. Miałem przypomnieć Cielowi, że nie cierpię, kiedy ktoś mi trzaska drzwiami od samochodu, ale zrezygnowałem. Powoli zaczynałem już być zmęczony dniem dzisiejszym, a jeszcze planowałem zabrać chłopaka do fryzjera. Wątpiłem, żeby był zachwycony tym pomysłem, dlatego nic mu o tym nie wspomniałem.
     Włączyłem klimatyzację. Nad miastem zebrały się chmury, ale nadal było cholernie gorąco. Urok nagrzanego asfaltu. Liczyłem na to, że dzisiaj również będzie padać i zrobi się choć odrobinę chłodniej. 
     Na szczęście ulice nie były przesadnie zatłoczone, bo wyrobiliśmy się przed godzinami szczytu. Stanie w korku w czterdziestu stopniach, to nic fajnego. O ile jeździło się dość przyjemnie, to znalezienie miejsca parkingowego nie poszło już tak gładko. Nie narzekałem na brak umiejętności zaparkowania samochodu równolegle, ale jak jakiś patałach mi przytrze lakier, to się... nieważne...
     Ciel wysiadł od strony chodnika i zaczął rozglądać się po okolicy. Znajdowaliśmy się na granicy z chińską dzielnicą, więc kontrast pomiędzy jedną stroną ulicy a drugą stanowił dość ciekawy widok. Puknąłem chłopaka w ramię, żeby przestał gapić się na namalowanego na szyldzie czerwono-złotego smoka i poszedł we wskazanym przeze mnie kierunku. Wydawał się być zawiedziony, że oddalamy się od zapachu jedzenia, które biło od Chinatown.
      - Nie idziemy na chińszczyznę? - zapytał, podążając za mną.
      - Za moment możemy pójść. - Chociaż miałem większą ochotę na włoską kuchnię.
     Doszedłem pod zakład fryzjerski, do którego zwykle chodziłem. Dekoracja na witrynie zdążyła się zmienić od mojej ostatniej wizyty. Harper zmieniała ją średnio sześć razy w roku i średnio sześć razy w roku Audrey denerwowała się, że zrobiła to bez jej wiedzy. Harper i Audrey królowały niepodzielnie  w tym przybytku. Audrey jako manicurzystka a nie fryzjerka.
     Pchnąłem drzwi, na których umieszczono godziny otwarcia wypisane beznadziejnie różową czcionką, przy czym rozległ się irytujący dźwięk tego durnego, staroświeckiego dzwonka, którego jeszcze siłą nie ściągnąłem ze ściany.
     Chłopak wślizgnął się za mną. Wyglądał, jakby już się domyślił, po co tu przyszliśmy. Rozejrzał się po podłużnym pomieszczeniu.
      - Kogo moje oczy widzą~ - usłyszałem, a po chwili pojawiła się przy mnie Audrey.
     Jak zwykle nienagannie ubrana businesswoman kazała mi się rozsiąść na kanapie obitej brązową skórą. Ona zajmowała się tutaj wystrojem wnętrza, który na szczęście praktycznie się nie zmieniał. Ciel wzbudził w niej nieskrywane zainteresowanie, dlatego też od razu zaczęła wypytywać o setkę spraw, co w moim mniemaniu było akurat mało profesjonalnym zachowaniem z jej strony. Po momencie przestałem chociażby próbować zrozumieć, o co pyta.
     Rozpiąłem dwa górne guziki koszuli, zanim Ciel stwierdził, że jest adoptowany. Powstrzymałem się od głośnego i przewidywalnie niecenzuralnego zapytania, co on w ogóle śmiał powiedzieć i przyjąłem do wiadomości, że tymczasowo taka będzie oficjalna wersja.
     Audrey prawie popsuł się jej perfekcyjnie zrobiony koński ogon, kiedy zaczęła ekscytować się jeszcze bardziej. Harper wystawiła kasztanową głowę ponad półściankę, za którą pracowała. Obie z sióstr(wspomniałem, że to siostry?) nie grzeszyły wzrostem, były mniej więcej wzrostu Ciela. Skinęła mi głową, a potem znów zmierzyła wzrokiem podekscytowaną bliźniaczkę (chyba wypadałoby napomknąć, że to bliźniaczki). Nie komentując tego w żaden sposób, zajęła się z powrotem swoim zajęciem, cokolwiek w tej chwili robiła.
      - Do rzeczy - przerwałem kobiecie, która nakręciła się jak katarynka. - Harper musi obsłużyć chłopaka, bo niedługo jego włosy zaczną żyć własnym życiem.
      - Rozumiem. Jak cię obciąć? - zapytała. - Czy może powinnam zapytać ciebie? - zwróciła się do mnie.
     Zanim nastolatek zdążył stwierdzić, że w ogóle nie chcę żeby ktoś go strzygł, bo po jego wyrazie twarzy wnosiłem, że ma na to wyraźną ochotę, przedstawiłem kobiecie, jakbym to widział.
      - Da się zrobić. Chodź. - Pociągnęła Ciela za sobą.
     Leniwie wstałem z kanapy. Nie zamierzałem dopuścić, że Harper zrobiła mu na głowie jeszcze większy bałagan, niż miał teraz, dlatego poszedłem za nimi. Minąłem się z jakąś kobietą, która najwyraźniej pofarbowała sobie przed chwilą włosy na czerwono i zamierzała wyjść. Zmierzyła mnie raczej mało przyjemnym spojrzeniem. Prychnęła, kiedy znalazła się za moimi plecami.
     A tej o co się rozeszło?
     Zignorowałem ją, stwierdziłem, że nigdy nie zrozumiem kobiet, i poszedłem dalej. Bliźniaczki zdążyły posadzić chłopaka na fryzjerskim fotelu. Najwyraźniej nie trzeba będzie użyć pasów w celu unieruchamiania go.
     Zdziwiłem się, widząc jego odbicie w lustrze. Wyglądał na przerażonego.

      - Zadowolony? - zapytał mnie z wyrzutem, przeglądając się w szybie.
     Harper skróciła mu to, co trzeba. Tam gdzie było można zostawiła trochę dłuższe i jeszcze wygoliła mu trochę włosów nad lewym uchem. Tak podobno teraz jest w modzie.
      - A ty jesteś zadowolony? - Wskazałem na ogromnego psa, którego za sobą taszczył.
     Rasa nieznana, rzekomo spaniel.
     Zostawiliśmy siebie bez odpowiedzi. Nalałem sobie szklankę zimnej wody. Przy okazji rozważyłem ponowny prysznic. Na razie stanęło na tym, że ściągnąłem koszulę. Powiesiłem ją niedbale na okiennej klamce. Bo przecież do kosza na pranie było tak daleko... rozleniwiłem się...
     Ciel wziął na plecy pluszaka większego od siebie i poczłapał z nim do swojego pokoju, usiłując na mnie nie patrzeć. Uśmiechnąłem się lekko. Nadal lubiłem wzbudzać zainteresowanie.
     Rozsiadłem się w fotelu. Wyciągnąłem nogi w stronę okna, a dłoniom pozwoliłem bezwładnie zwisać. A przynamniej jednej, bo w lewej nadal trzymałem szklankę. Przymknąłem oczy.
      - Idealnie.
     Przed dłuższą chwilę delektowałem się cudowną ciszą. Zastanawiałem się, czy nie położyć się spać. W tak błogim stanie może udałoby mi się usnąć bez większych problemów.
     Wzdrygnąłem się, kiedy ktoś, nie trudno było się domyślić kto, położył mi dłonie na ramionach. Prawie upuściłem przy tym szklankę. Nie potrafiłem zlekceważyć palców sunących w górę mojej szyi, a nie chciało mi się zbytnio otwierać oczu.
      - Idź sobie - mruknąłem, chcąc odgonić od siebie nastolatka.
     Nic nie powiedział, ale też nie ruszył się z miejsca, ani nie zabrał swoich rąk. Po chwili wznowiły one swoją wędrówkę po moim ciele. Ty razem ich dotyk był dużo bardziej pewny siebie.
      - Powiedziałem, że masz sobie iść - powtórzyłem dobitniej.
     Ucisk drobnych palców, który jeszcze przed chwilą czułem na ramionach, zniknął. Chłopak jednak nie odszedł, tak jak mu kazałem. Stał nade mną, zapewne patrząc, jak powoli zaczynają marszczyć mi się brwi. Jeszcze mi się przez niego zrobi zmarszczka pomiędzy nimi...
      - Już mnie nie chcesz? - wypalił.
      - Co? - Niechętnie otworzyłem oczy. - Co to ma do rzeczy?
     Odwróciłem się, żeby móc go zobaczyć. Odsunął się. Głowę pochylił tak, że nie mogłem dostrzec jego zasłoniętej przez włosy twarzy.
      - O co ci chodzi? - zapytałem znowu, ale i tym razem mi nie odpowiedział.
     Odłożyłem szklankę na podłogę i wstałem, żeby do niego podejść. Odsuwał się jeszcze bardziej, aż w końcu wpadł na ścianę, po której osunął się na podłogę. Schował głowę pomiędzy kolana. Usłyszałem, że łka. Nie wiedziałem, czy powinienem podchodzić do niego czy też nie. Z drugiej strony nie mogłem go przecież tak zostawić. To chyba oznacza, że jeszcze jakieś tam sumienie mam.
     Przyklęknąłem przy nim, kładąc mu powoli dłoń na włosach. Odsunąłem delikatnie na bok grzywkę, której nie dał sobie przyciąć. Zerknął na mnie kątem oka. Nie próbował uciekać. Ponownie odwrócił zaszklony wzrok. Najwyraźniej zrozumiał, że oczekuję na jakieś wyjaśnienie, bo po chwili powiedział:
     - Nie chcę znów zostać sprzedany.
     Po jego policzkach zaczynało płynąć coraz to więcej i więcej niewielkich kropelek. Nie usłyszałem z jego strony już nic więcej, dlatego byłem zmuszony dopowiedzieć sobie resztę. Domyślałem się, że zachowywał się w stosunku do mnie tak a nie inaczej, bo już ktoś go wykorzystywał. Potem zapewne mu się znudził i trafił do kogoś innego. Na razie nie znajdywałem innego wyjaśnienia.
     Zanim zdążyłem znaleźć odpowiednie słowa, żeby go uspokoić, dodać mu otuchy czy cokolwiek innego, rzucił mi się na szyję i przez łzy wyszeptał do ucha.
      - Jeśli mnie teraz wyrzucisz... - mówił zbyt cicho i niewyraźnie, dlatego go nie zrozumiałem - ... nigdy nie otworzył mi drzwi.