Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 6 sierpnia 2016

Nauczyciel X

     Nie czułem się jakoś szczególnie po swoich piętnastych urodzinach. Cieszyłbym się bardziej, gdyby akurat nie przypadły w deszczowy poniedziałek. A choć miło ze strony profesora Sebastiana, że odprowadził mnie praktycznie pod drzwi, to lepiej by było gdyby tego nie zrobił. Może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dawał mi tym złudne nadzieje. Poza tym jednym zdarzeniem dzień przebiegł całkiem zwyczajnie.
     Ciocia Ann przyjechała z pracy późnym wieczorem. Szczerze starała się umilić mi urodziny, ale była przytłoczona stresującą pracą chirurga i najzwyczajniej w świecie padała z nóg. Nigdy z resztą nie świętowaliśmy razem, nie jedliśmy tortu ani nic z tych rzeczy, więc wolałem, żeby po prostu odpoczęła. Lepiej żeby się odstresowała przed kolejną zmianą. Jeszcze by komuś wycięła coś niepotrzebnie. 
     Nie dostawałem prezentu. Zamiast niego wolałem dostać dodatkowe fundusze. Nie miałem niczego, co chciałbym dostać. Ciocia chyba nie znała mnie na tyle dobrze, by móc swobodnie wybrać mi jakiś prezent, dlatego takie rozwiązanie wydawało się najlepsze. 
     Elizabeth złożyła mi życzenia w imieniu swojej rodziny. Pytała też, czy przyjedziemy na święta. Odpowiedziałem jej, że najprawdopodobniej tak. 
     Zwykle wraz z ciocią jeździliśmy do Midfordów na Boże Narodzenie. Nie lubiłem za bardzo tam jeździć. Sześć osób to dla mnie już tłok. Wymienianie prezentów, składanie życzeń wydawały się mi tylko niepotrzebną i niezręczną zabawą. Poza tym Edward nie tolerował mojej obecności, dlatego nalegałem, żebyśmy wracali jak najszybciej, ponieważ od jakiegoś czasu nie mogłem już dzielić pokoju z Elizabeth i musiałem z nim.
     Westchnąłem ciężko, kiedy moja kuzynka rozłączyła się. Najchętniej położyłbym się spać, ale czekały na mnie jeszcze nieodrobione zadania domowe z dzisiaj. Im bliżej świąt tym więcej nauczyciele zadają. Liczyłem na to, że do wieczora uda mi się względnie wypocząć, ale się przeliczyłem. Nad ćwiczeniami z matematyki zamykały mi się oczy i praktycznie zasnąłem przy biurku.
     Zrezygnowałem z przygotowywania się na ewentualne niezapowiedziane kartkówki oraz sprawdzian z angielskiego. Wolałem nadal próbować zrelaksować się, dlatego zbierając opieszale swoje zaplecze z krzesła popełzłem do łazienki. Podczas swojego chorobowego posprzątałem ją i starałem się utrzymać ją w takim stanie. Na razie wychodziło mi to całkiem nieźle. Poza rzeczami do pielęgnacji skóry trądzikowej nie miałem dużo środków higienicznych. Zwykle używałem jednego i tego samego, dopóki się nie skończył, a potem po prostu go uzupełniałem. Utrzymanie kilku kremów i żeli w porządku nie było trudne, nawet na niewielkiej powierzchni, jaką miałem dostępną w swojej łazience.
     Odkręciłem kurek z ciepłą wodą, a następnie rozebrałem się, wsłuchując się w szum wypełniającej wannę cieczy. Zerknąłem na swój brzuch. Kiedy nie byłem opalony nie było na nich widać wąskich blizn, powstałych przy wypadku.
     Dolałem do ciepłej wody trochę płynu do kąpieli. Piana i ładny zapach pomagał mi się odprężyć.
     Rozluźniłem się, zanurzając się po brodę. Oparłem się o kraniec wanny. Nie śpieszyło mi się do wychodzenia. Ruszę się stąd dopiero, gdy większość ciepła uleci. Czyli jeszcze trochę sobie tutaj posiedzę w ciepełku.
     Starałem się nie myśleć o tym, że to piąta rocznica śmierci rodziców, chociaż nie było to łatwe. Pewnie odwiedzimy ich na cmentarzu przed świętami. Mimowolnie uniosłem dłoń do swojego prawego oka i westchnąłem ciężko. Było mi źle ze świadomością, że jestem oszpecony. Czułem się przez to nieatrakcyjny. Znaczy ogólnie miałem świadomość bycia nieatrakcyjnym, ale pokiereszowana prawa strona twarzy nie poprawiała sytuacji.
     Nie udało mi się nie wracać myślami do dnia wypadku samochodowego. To wydarzenie odbiło się zauważalnie na moim życiu i chyba nikogo nie powinno to dziwić. Zawsze byłem na siebie wściekły, ponieważ nie pamiętałem z niego praktycznie nic. Krzyk mamy, potem pisk i huk, a zaraz potem przeszywający ból rozchodzący się od prawego policzka. I nic więcej. Ciemność.
     Ciocia Ann twierdziła, że wpadliśmy w poślizg, ale nie chciała powiedzieć mi nic więcej, więc nie wiedziałem dokładnie, jak zginęli moi rodzice. Na pogrzebie mnie nie było. Leżałem w szpitalu, kiedy odbywała się ceremonia. Ciocia Francis stwierdziła, że tak będzie dla mnie lepiej. Po tym jak opuściłem szpital, już z nikim nie rozmawiałem o mamie i tacie. Nikt nie opowiadał mi o rzeczach, które powinienem o nich wiedzieć, a kiedy pytano mnie o nich w szkole, zwykle unikałem odpowiedzi.
     Dotychczas radziłem sobie jakoś, ale bez rodzicielskiego oparcia było mi czasami trochę ciężko. Nawet teraz, będąc w dość nietypowej sytuacji (w końcu nie każdy zakochuje się w swoim nauczycielu), nie mam kogo zapytać o radę. Niezręcznie pytać cioci. Ona może nie wykazać tyle wyrozumiałości. Chociaż przyjaźni się z Grellem...
     Jednak wolę się z tym nie wychylać. 
     Oczywiście fakt, że katecheta pomógł mi wrócić do domu, przemilczałem. Nie było się czym chwalić, a nie miałem pewności, czy ta sytuacja nie sprowadziłaby na mnie gradu niewygodnych pytań.
     Sięgnąłem po do połowy opróżnioną butelkę szamponu. Wolałem zająć się higieną, niż snuć do niczego nie prowadzące rozmyślania o przeszłości.

     Spakowałem potrzebne na jutrzejszy dzień rzeczy do aktówki, wyciągnąwszy uprzednio kota, który się w niej schował. Zapiąłem ją, żeby nie próbował wrócić do środka.
     Na zewnątrz byłoby pewnie całkowicie ciemno, gdyby nie lampy uliczne. Wyjrzałem prze okno. W żadnym z sąsiednich domów nie paliło się już światło. Sam siedziałem w salonie oświetlonym tylko mdłym światłem lampy. Próbowałem wszelkich sposobów, żeby ułatwić sobie zasypianie. Aktualnie siorbałem melisę, ale wątpiłem, że pomoże.
     Nie martwiłem się, że zaśpię do pracy. We wtorki zaczynałem po dwunastej, dlatego mogłem mieć pewność, że do tego czasu wstanę bez względu na to, o której zasnę. Chyba że padnę dopiero nad ranem, ale nie powinno być aż tak źle. Spanie popołudniu nie było zbyt dobrym pomysłem, ale tak najlepiej odreagowywałem. Pogoda też była w sam raz na drzemkę. Grafik przesunął mi się przez nią o dwie godziny, ale już trudno.
     Położyłem się na kanapie. Ze stolika obok, na którym stała między innymi  przyświecająca mi lampka, ściągnąłem książkę. Nie potrafiłem określić, jaki gatunek powieści lubię, dlatego wypożyczałem z biblioteki pierwszą lepszą pozycję. I tak od jednej książki do drugiej.
     Akurat trafiło na "Wstyd" Helen FitzGerald. Nie była ona dla mnie jakoś specjalnie odkrywcza. Prawdopodobnie skierowano ją dla nastolatków. Starość nie radość. Po kilkunastu pierwszych stronach byłem już nią zmęczony.
     Absurd wdrapał się na kanapę, a następnie wskoczył mi na brzuch. Przemaszerował po mnie kilka razy, ocierając się przy okazji o dłonie, w których trzymałem książkę.
     Jakoś nie było okazji zdjąć dzisiaj rękawiczek. 
     Odłożyłem książkę z powrotem na swoje miejsce. Ściągnąłem rękawiczki i odrzuciłem je na stolik do kawy. Zaraz potem ściągnąłem okulary. Obraz kota plątającego się po mnie lekko się rozmazał, lecz nie przeszkodziło mi to w głaskaniu go. Zamruczał wyraźnie zadowolony, kiedy podrapałem go za uszami. Wychylił głowę, a po momencie przewrócił się na plecy.
     Przymknąłem oczy, kiedy zwierzątko zwinęło się w kulkę na wysokości mojego żołądka. Wyciągnąłem rękę, żeby złapać filiżankę. Zdawałem sobie sprawę, że skoro kot już zasnął, to prędko się stąd nie ruszę.
     Dopiłem zawartość filiżanki. Może nie czułem się po melisie bardziej senny, jednak z pewnością bardziej odprężony. Przechyliłem głowę w tył, wsłuchując się przy tym w mruczenie niewielkiego kotka, który grzał przyjemnie w brzuch.

     Jak zwykle obudził mnie pieszczotliwie irytujący dźwięk budzika. Wymieniając w myślach, mam nadzieje, że tylko w myślach, wszystkie umiarkowanie obraźliwe słowa, powstrzymałem się od rozbicia komórki o ścianę i wyłączyłem ten wynalazek Szatana.
     Wyczołgałem się z pościeli, bo pewnie gdybym został tam odrobinę dłużej, natychmiast zasnąłbym ponownie.
     No więc wstałem. I idę. Idę. Jeszcze nie do końca nawet ogarniam gdzie, ale uparcie powłóczam nogami do przodu, żeby dojść do szafy i prawie do niej wpaść. Wyciągnąłem z niej na ślepo, nie miałem siły otworzyć porządnie oczu, coś co uznałem za koszulkę z długim rękawem, spodnie, sweter, bieliznę, udało mi się nawet znaleźć skarpetki do pary. Szczęście dzisiaj mi sprzyjało.
     Podreptałem do łazienki. Podłoga była zimna jak diabli. Ciocia w kuchni przeklinała na przypaloną jajecznicę.
     Doprowadziłem się nad umywalką do względnego porządku. Oczy mi się nie zaklejały, włosy nie przypominały stogu siana i nawet stałem prosto, nie kiwając się sennie na boki. Umyłem zęby. Nie jadałem śniadania od razu po przebudzeniu się, bo zaczynało mnie mdlić, więc miętowy posmak nie będzie mi przeszkadzał. Względnie przygotowany do życia, poszedłem do kuchni wypić poranną herbatę.
     Ciocia o wiele gorzej niż ja radziła sobie z dzisiejszym porankiem. Ogólnie źle znosiła pobudki.
     Kiedy ostatnio widziałem ją wypoczętą... ? 
     Zalałem jej kawę, podczas gdy ona męczyła się z patelnią. Usiadłem przy stole, zerknąwszy na zegarek. Pół godziny do wyjścia. Świetny czas.
     Ugrzałem sobie dłonie o ciepły kubek herbaty. Ciocia usiadła obok mnie, grzebiąc widelcem w przypalonej papce. Dlatego nie jadam śniadań. Pomyślałem, że bez makijażu kobieta wygląda dziwnie, może nawet trochę strasznie. Najczęściej widywałem ją już w "pełnym uzbrojeniu". A dzisiaj ogólnie była jakaś zamulona, jeszcze w szlafroku i z nieuczesanymi włosami. Jak mogłem zauważyć, na włosach pojawiały się już rude odrosty. Musiałem się dokładnie przyjrzeć, bo w sumie pomiędzy rudym a czerwonym nie ma wielkiej różnicy.
     Przypomniało mi się, że w tym okresie zwykle pracowała w szpitalu jak dziki osioł, żeby dostać wolne na Boże Narodzenie. Kiedy mówiłem jej, że nic się nie stanie, jeśli nie spędzimy go razem, od razu się denerwowała. Przykro mi było patrzeć na nią, gdy wyglądała na taką styraną, ale nie dawała sobie wybić z głowy wspólnej Gwiazdki.
     Zatrzymałem swoje rozmyślania dla siebie. Zabrałem zwyczajowo słodkie śniadanie z blatu, żeby schować je do plecaka. Podręczniki i zeszyty spakowałem poprzedniego wieczoru, więc mógłbym już wychodzić. Nie miałem nic specjalnego do robienia. Gdybym mógł wysłałbym "dzień dobry" do profesora Sebastiana, ale nie mogłem.

     Nie do końca byłem pewien, czy obudził mnie kotek, skaczący mi (dosłownie) po głowie i miauczący przeraźliwie, czy też raczej dzwoniący telefon.
     Zdjąłem z twarzy oburzonego zwierzaka, a potem zająłem się komórką. Nie nastawiałem budzika, więc się zdziwiłem, że wyje z jakiegoś powodu.
      - Hmmm? - mruknąłem, gdy okazało się, że Rafael do mnie wydzwania.
      - Jak miałeś udany wieczór wczoraj, to się cieszę, ale mógłbyś już ruszyć się do roboty?! Gdzie jesteś jak cię nie ma?! - Nie ma to jak zgarnąć opieprz z rana...chwila! Która godzina? - Załapałeś już, że jesteś spóźniony na swoją pierwszą lekcję, czy uświadomić ci to dobitniej?!
     Zrobił to na tyle głośno, że nie musiał powtarzać.
     Zerwałem się z kanapy, na której najwyraźniej zasnąłem w nocy. Prawie się przewróciłem, kiedy poczułem niezbyt przyjemne tego konsekwencje. Kręgosłup wysyłał sygnały do mózgu, że potencjalnie może być złamany.
       - Kryj mnie, zaraz będę. - Rozłączyłem się i odrzuciłem komórkę na kanapę. Sekundę później szukałem już ubrań w szafie. To jest ten moment, w którym okazje się, że nagle nic, co nie trafiło do prania, do siebie nie pasuje.
     Absurd zaczynał mnie irytować swoim nieustannym miauczeniem, ale w porę zorientowałem się, że go nie nakarmiłem. Skarciłem się za swoją własną głupotę i za wszystko inne, za co mógłbym się obwiniać, a potem ułożyłem w myślach szybki plan, jak być gotowym do wyjścia w pięć minut.
   
     Przyłożyłem czoło do okna, spoglądając na przejeżdżające przed szkołą samochody.
      - Chcę do domuuuu~! - zawodziła Martha, obok mojego prawego ucha. Katt pojechała na badania kontrolne, dlatego byłem skazany na marudzenie brunetki.
     Nagle dość niespodziewanie ożywiła się, potrząsnęła mną, krzycząc entuzjastycznie "Pacz!Pacz!". Tak mną szarpnęła, że przywaliłem w szybę.
      - Sorcia. Ale tam, widzisz!
     Przypał na cały korytarz. Pomińmy to, że wszyscy się na nas patrzyli. Zwróciłem wzrok w kierunku wskazanego punktu i mimowolnie się uśmiechnąłem.
     Profesor Sebastian biegł chodnikiem od strony swojego domu. Pewnie w eleganckim ubraniu nie biegało się zbyt wygodnie, ale z mojej perspektywy wyglądał całkiem... uroczo. Ciężko to sobie wyobrazić, ale tak właśnie to odbierałem.
      - Chyba pewien perfekcjonista zaspał do pracy. - Zachichotała.
     Nigdy bym nie pomyślał, że do czegoś takiego może dojść, pewnie dlatego zaśmiałem się razem z nią. Wydało mi się to naprawdę absurdalne. Zacząłem się zastanawiać, co mogłoby spowodować, że tak obowiązkowy i punktualny mężczyzna, jakim był profesor Michaelis się spóźnił. Od razu odechciało mi się śmiać. Przypomniało mi się, jak wczoraj pomyślałem, że pewnie ktoś na niego czeka... chyba nie trzeba rozwijać dalej mojego toku myślowego...

     Moje spóźnienie jakoś umknęło mi płazem. Pomijając fakt, że Rafael wytykał mi je przez cały tydzień i pewnie nie omieszka wypominać cały następny. Ostatnio strasznie zgryźliwy się zrobił. A to ja zawsze miałem opinię młodego tetryka wśród nauczycieli poniżej czterdziestu lat.
     Eve stwierdziła, że usiłuje rzucać palenie, co wydawało się być całkiem prawdopodobne, ponieważ nie mijaliśmy się w drodze do piwnicy i z powrotem. W piwnicy była palarnia. Niby na terenie szkoły nie było wolno palić, ale jakoś tak wyszło, że wszyscy palacze zadekowali się właśnie tam. Nie była to jakaś wielka tajemnica, nawet uczniowie o tym wiedzieli. Ciężko by było nie podejrzewać czegoś, skoro kilkoro nauczycieli kursuje do piwnicy w wolnych chwilach.
     Akurat na tej przerwie w palarni byłem sam, jak zawsze. Tak się ułożyło, że wszyscy mieli dyżury. To oznaczało też, że nikt nie będzie sępić fajek.
     Korzystając z chwili spokoju, przetarłem przybrudzone szkła okularów. Zostawiłem je w domu w dniu, w którym zaspałem do pracy, co uczyniło mnie praktycznie bezużytecznym. Gdybym nie pamiętał większości swoich notatek, miałbym problem. Nie byłem w stanie ich odczytać. Obecności też nie mogłem sprawdzić bez wzbudzania podejrzeń gimnastyką nad dziennikiem.
     To był beznadziejny dzień...
     Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę i usiadłem na jednym ze starych nauczycielskich krzeseł. Odpaliłem papierosa. Dym uniósł się leniwie pod sufit pomieszczenia wyglądającego trochę jak melina. Nawet tutaj dochodziły hałasy z korytarza.
     Musiałbym wybrać się na dniach do Londynu, pomyślałem.
     Zbliżała się pora kupowania prezentów gwiazdkowych. Nie żebym miał ich jakoś dużo do nabycia, ale po prostu nie lubiłem tego robić. Nie dawałem komuś prezentu tylko dlatego, że wypada, nie o to chodzi. Po prostu sam proces decydowania się na kupno czegokolwiek był problematyczny. Dla mnie, nie wiem jak jest z innymi.
     Drgnąłem, gdy w kieszeni kamizelki zawibrowała mi komórka.
     "Może rzucisz?", przeczytałem na ekranie, zanim jeszcze zerknąłem, kto mi to wysłał.
     Ciel... dopiero teraz zauważyłem, że zapisałem go w kontaktach samym imieniem, bez nazwiska. Bardziej zbiło mnie to z tropu niż fakt, że próbuje... zmienić moje nawyki. Nie wiem, co innego mógłby próbować tym osiągnąć. Nie miałem też pojęcia, co mógłbym mu odpisać.
     Ogólnie nie muszę. Miał do mnie nie pisać. 
     Ja do niego niby też nie...
     Zignorowałem wiadomość. Czułem się z tym trochę niezręcznie. Może potem na coś wpadnę. Może jak nie odpiszę teraz, to nie będzie więcej pisać. Może powinienem przestać się nad wszystkich zastanawiać...
     Tak, powinienem. Nawet Lacroix mówił, że powinienem przestać analizować każdą sytuację i od czasu do czasu pójść na żywioł, nie przejmując się konsekwencjami.
     Westchnąłem.
     Innym razem.
     Wrzuciłem w połowie wypalonego papierosa do popielniczki.
     Pewnie sam go ośmieliłem. Nie celowo oczywiście, ale wina leży po mojej stronie. 
   
     Kiedy opadłem na łóżko usłyszałem, jak pościel wydała z siebie ciche pufnięcie. Uśmiechnąłem się delikatnie. Nie przyznawałem się otwarcie, że bywam infantylny, ale takie rzeczy mnie bawiły. Kiedyś marzyło mi się nawet łóżko wodne, ale podobno na nim się ciężko wyspać i ciotka wybiła mi je z głowy. 
     Profesor Rofocale oddał dzisiaj sprawdziany i jak przewidywałem napisałem dobrze bez przygotowywania się wieczorem. Z karkówkami, które przypadły w tygodniu, też poradziłem sobie zadowalająco. Raczej nie będę musiał się przejmować ocenami na koniec semestru.
     Przez moment walczyłem ze zbyt wąskimi kieszeniami jeansów, które nie chciały mi wydać komórki. 
     Napisałem wiadomość do swojego katechety, ale, jak się spodziewałem, nie odpisał mi. Próbowałem go zaczepić. Ostatnio wydawał mi się być bardziej przygnębiony niż zwykle. Oczywiście nie wiedziałem z jakich powodów wygląda na wycieńczonego psychicznie. Mogłem spekulować, ale to zawsze kończyło się zepsuciem sobie samopoczucia.
     To co napisałem, nie należało do najbardziej taktownych sposobów na rozpoczęcie konwersacji, zdaję sobie z tego sprawę. 
     W takim razie zacznę jeszcze raz, pomyślałem. 
     Traktowałem to trochę jak grę w szachy. Skoro wykonałem jeden ruch, muszę wykonać i drugi. Powinienem co prawda poczekać na ruch ze strony profesora Sebastiana, ale niestety w życiu nie panowały żadne konkretne zasady i wszystkie chwyty były dozwolone, dlatego napisałem jeszcze raz, nie przejmując się zbytnio konsekwencjami. Próbuję być dla kogoś miły, przecież to nie zbrodnia. 
     "Dobrze się pan czuje?" wyświetliło się w niewielkiej ramce. 
     Nie, to źle brzmi. Jeszcze raz.
     "Jak się pan czuje?" brzmiało trochę lepiej. 
     Wahałem się. Chciałem zlikwidować "pan", bo właśnie to słowo tworzyło pomiędzy nami jakże irytującą barierę. Z kolei bez tego będzie mniej oficjalnie, ale też mógłby to odczytać jako zbytnie spoufalanie się.
     Zostawiłem tak jak jest i wysłałem. Nie wzburzało już to we mnie takiej ekscytacji jak na początku. Oswoiłem się nawet ze świadomością, że mogę zarobić za to burę. Teoretycznie im chłodniej do tego podchodziłem, tym mniej rozczarowany powinienem być, jeśli nauczyciel mi nie odpisze. 
     Wstałem z łóżka, kiedy poczułem, że głodnieje. Ciocia zostawiła mi spaghetti do odgrzania na kolację. Dzisiaj miała nocną zmianę, dlatego miałem jeść bez towarzystwa. Można się było przyzwyczaić. 
     Postawiłem talerz z parującym makaronem na stoliku do kawy, a potem włączyłem telewizor. Ann nie lubiła, jak jadłem w salonie, ale jeśli usunę wszystkie dowody, to się nie wścieknie. Dostawałem taryfę ulgową, gdy chorowałem, ale i tak nie była temu zbyt przychylna. Nie żeby była nad wyraz pedantyczna, wręcz przeciwnie, dlatego nie rozumiałem, o co jej chodzi z zakazem jedzenia przed telewizorem. Raz tylko pobrudziłem białą skórę sokiem z czarnej porzeczki, ale wtedy nie miałem nawet jedenastu lat. Od tamtego czasu nic na kanapę nie wylałem. Na kanapę nie, ale zdarzało się pobrudzić coś innego. Jednak mogłaby odpuścić. 
     Włączyłem Discovery. Nie za bardzo słuchałem tego, co akurat mówili w lecący programie. Skupiałem się raczej na posiłku. Jadłem dość wolno, ale podobno jest to w jakiś sposób korzystniejsze. Mniej się wtedy tyje czy coś tam. 
     Oczywiście ubrudziłem sobie na czerwono twarz. W razie czego nie będę jadać spaghetti w miejscach publicznych, żeby nie być pośmiewiskiem. 
     Kiedy już wszystko zniknęło z talerza, zacząłem zastanawiać się, co podarować Elizabeth z okazji świąt. Dawniej to było proste, zawsze cieszyła się z lalek, ale zdążyła z nich wyrosnąć niestety. Widywaliśmy się rzadko, nie wiedziałem więc, co mógłbym jej kupić żeby nie była zawiedziona. Myślałem o kolczykach. Wydawały się najrozsądniejszą opcją. Złote lub srebrne. 
     Skoro już przy kolczykach jesteśmy mógłbym zapytać, czy mogę sobie zrobić w ramach prezentu gwiazdkowego. Jak mogłem zauważyć ciocia powoli miękła w tej sprawie, więc może tym razem by się udało. 
     Wyłączyłem telewizor, odniosłem talerz do kuchni i pogasiłem wszystkie światła, a potem wróciłem do swojego pokoju. Zamierzałem wziąć z niego piżamę i iść się umyć, jednak moją uwagę przyciągnęły migające elementy komórki, którą zostawiłem na łóżku.
     Odpisał. Miałem się nie ekscytować za bardzo, ale odpisał! 
    Szybko dorwałem się do małego urządzenia. 
     "W porządku. U ciebie wszystko dobrze?" 
     Pewnie skakałbym z radości, gdyby mnie nie zamurowało. Pytanie jasno wskazywało, że nauczyciel wyraża jakąś chęć podtrzymania konwersacji, dlatego nie zwlekając odpisałem. Minęło trochę czasu, odkąd otrzymałem pierwszą wiadomość, dlatego nie będę sprawiać wrażenia, jakbym na nią wyczekiwał. 
     
     Siedziałem sam w kuchni, próbując się zrelaksować nad krzyżówkami i kubkiem herbaty. Czułem się trochę jak emeryt. Nie miałem nic lepszego do robienia w piątkowy wieczór. Eve próbowała mnie wyciągnąć na wspólne zakupy, ale wykręciłem się. Chciałem odpocząć od hałasu, skoro planowałem wtopić się w londyński gwar jutro. 
     Ciel napisał do mnie ponownie. Zapytał, jak się czuję. Na to pytanie akurat byłem w stanie odpowiedzieć bez zastanawiania się. Odpisałem mu, ponieważ byłem ciekaw, jak nasza rozmowa mogłaby się potoczyć. Po kilkunastu minutach, otrzymałem odpowiedź. 
     "Wszystko dobrze, miło że pan pyta. Trochę mi smutno, bo jestem sam w domu"
     Obracałem w dłoni kubek, zastanawiając się, co powinienem odpisać. Nie wydawało mi się, że pytanie dlaczego jest sam w domu, to dobry pomysł. 
     "Ciocia jest chirurgiem dzisiaj ma nocny dyżur" wyświetliło się na ekranie po chwili. 
     Zanim się obejrzałem, zostałem wciągnięty w długą wymianę smsów. Nigdy się nie spodziewałem, że raczej cichy i zamknięty w sobie chłopak może tak zręcznie prowadzić rozmowę. Przez kilka godzin, tak kilka godzin, przechodziliśmy od tematu do tematu. Zapomniałem nawet, że w gruncie rzeczy ma on piętnaście lat, wypowiadał się bardzo dojrzale w sprawach, które praktycznie jeszcze go nie dotyczyły, jednak zostały poruszone podczas konwersacji. Bawiłem się przy niej dobrze. Z komórką w ręku wpuściłem do domu kota, który wyszedł na nocną przechadzkę, zrobiłem drugi kubek herbaty i umyłem zęby. 
     Czułem się trochę dziwnie, że dzielę niektóre poglądy z nastolatkiem. Nie dobrze, nie źle, a po prostu nietypowo. Jednocześnie miałem wrażenie, że doświadczam czegoś wartościowego. Mało tego, rozczarowałem się, gdy Ciel zakończył rozmowę "Przepraszam, ale muszę iść już spać. Dobranoc". 
     Życzyłem mu miłych snów, a potem sam położyłem się do łóżka. Nim zapadłem w sen, co przyszło mi niesłychanie łatwo, próbowałem przeanalizować, czemu doznawałem uczucia bliskiemu spełnieniu. 
     

1 komentarz:

  1. Mrr, w końcu zaczynają się do siebie zbliżać! :3
    Oj, Cieluś, ja tez nie umiem jeść spaghetti bez ubrudzenia sobie całej twarzy sosem. :D
    Rozdział naprawdę ciekawy i nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń