Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Nauczyciel III


     Nadszedł kolejny w tym roku szkolnym dzień uosabiający najgorsze z ludzkich koszmarów i lęków - poniedziałek. Przywitałem go grzecznie, a potem poprosiłem, żeby już sobie poszedł. Irytującemu dźwiękowi budzika również uprzejmie wskazałem drzwi. Jednak w końcu musiałem wstać, więc wstałem. To że z kilkunastominutowym spóźnieniem można pominąć.
     Przez stres, zżerający mnie od piątku nie mogłem spać. Jeść praktycznie też.
     Ubrałem się pośpiesznie. Gdyby nie to, że większość ubrań mam w zbliżonych kolorach, pewnie nic by do siebie kolorystycznie nie pasowało. Nie udało mi się znaleźć dwóch identycznych skarpetek. Na szczęście nie ćwiczę na wf, toteż nie będę się musiał rozbierać w szkole i nikt nie zauważy.
     Na śniadanie wsunąłem drożdżówkę i popiłem ją kakao. Do szkoły wziąłem sobie rogala z czekoladą.
     Wciągnąłem szybko buty, narzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem, zamykając dom na klucz. Musiałem się sprężać, żeby nie spóźnić się na pierwszą lekcję, jednakowoż astma nie pozwalała mi biegać.
     Nie spóźniłem się na matematykę. Głównie dlatego, że się nie odbyła.  Profesor Anders został w domu z dzieckiem. Jego córka zachorowała na ospę, jak się później okazało, więc się nią zajmował przez ten jeden dzień. Od wtorku pewnie zajmowała się nią jego żona. W każdym razie mieliśmy zastępstwo z panem ze świetlicy. Pan Arthur był stosunkowo od niedawna pracował z dziećmi i młodzieżą, ale nauczył się już, że mojej klasy do współpracy zmusić się nie da, a przynajmniej jest masakrycznie ciężko, więc po kilku razach nie próbował. W sumie to hulaj dusza, piekła nie ma i robiliśmy, co chcemy.
     W przeciwieństwie do większości, która zajęła się przeglądaniem Facebooka, ja po raz kolejny odtwarzałem wydarzenia z piątku. Niektórzy powiedzieliby, że przeżywam. Pewnie byłoby w tym stwierdzeniu sporo prawdy, ale w mojej jednostajnej egzystencji już od dawna nie wydarzyło się coś... no coś takiego!
     Wracając do tematu, nadal nie uważałem, by profesor Michaelis rozgniewał się na mnie za to, że zwróciłem mu okulary. Nie wyglądał na takiego, gdy mu je oddawałem.
     Westchnąłem ciężko.
     Pewnie to i tak jedyny raz, gdy miałem okazje normalnie z nim porozmawiać. O ile moje bełkotanie można nazwać mową.
     Wyszedłem z klasy pod pretekstem wyjścia do toalety. Chciałem porządniej uczesać włosy, bo jak na razie zdążyłem je tylko przyklepać. Ścisnąłem w ręce grzebień. Miałem już dość panującego w pomieszczeniu hałasu.
     Skierowałem kroki w stronę toalet i oczywiście, zgodnie z zasadą mojego "szczęścia", wpadłem na swojego katechetę, który akurat przekręcał klucz w drzwiach pokoju nauczycielskiego. Zmierzył mnie wzrokiem, gdy dostrzegł moją obecność. Zgarbiłem się lekko, bojąc się, że zaraz dostanę burę.
      - Dzień dobry... - wydusiłem z siebie przywitanie .
     Nadal się na mnie patrzył, ale nie odpowiedział. Zmarszczył brwi, kiedy wznowiłem wędrówkę przez korytarz.
      - Masz koszulkę tył na przód - stwierdził zimnym tonem, po czym zniknął za drzwiami.
     Stanąłem zdziwiony na środku korytarza. Zerknąłem niepewnie na swoją koszulkę i zaczerwieniłem się ze wstydu. Przeklinam moje lenistwo, miłość do spania oraz nieuwagę!
     Poprawiłem granatową koszulkę w jednej z kabin. Przy okazji upewniłem się, że wszystko inne mam założone poprawnie. Odetchnąłem, żeby wypieki zniknęły z mojej twarzy i uczesałem się, bo w końcu po to tutaj przyszedłem.
     Wróciłem do klasy. Dziewczyny pod oknem zachichotały. Do końca lekcji zostało pięć minut.
     Mam nadzieję, że w tym dniu nie wydarzy się nic niezwykłego.
    
     Zdjąłem z siebie płaszcz i odwiesiłem na haczyk.
     Za pięć minut do pokoju wpadnie Rafael i spróbuje zagłaskać mnie na śmierć jak codziennie. Za siedem minut dołączy do niego Eve. Za piętnaście minut zacznę lekcję z pierwszakami. Dużo w tym roku się ich narobiło. Zawsze ciężko zapamiętać ich imiona.
     Nim zadzwonił dzwonek zrobiłem sobie jeszcze kawę. Trzydzieści sekund później naskoczył na mnie Rafael i mój spokój przez resztę dnia można by odmierzać naparstkiem.
      - Dzióbuś no! Przecież obiecałeś!
     Uwielbiałem, kiedy robił sceny w miejscach publicznych, a już w ogóle w pracy. Jak jakaś niespełniona mężatka albo gorzej, bo czasami to i one wysiadają przy narzekaniach i marudzeniach Rafaela.
      - Chyba śnisz, niczego ci nie obiecywałem. - Strzepnąłem jego dłoń z mojego ramienia, odstawiając kubek z kawą na szafkę.
     Amadeus i Eve, którzy akurat odkładali dzienniki, byli wyraźnie rozbawieni sytuacją. Amadeus starał się nie dawać tego po sobie poznać, ale Eve otwarcie okazywała wesołość. Nigdy nie miała problemu z wyśmiewaniem czegoś bez skrępowania.
      - Chodź ze mną~! - jęczał mi nad uchem, ciągnąc za ramię. - Znalazłbyś sobie wreszcie jakąś pannę. Nawet ty  nie będziesz wiecznie przystojny, więc się nie zdziw, jak niedługo przylegnie do ciebie łatka wiecznego kawalera!
     Puścił mnie z udawanym fochem. Gdy odwracał się w stronę okna, jego białe włosy smagnęły mnie w twarz. Miałem ochotę się mu odgryźć, ale spasowałem.
      - Weź go zostaw, bo jak ci przyłoży, to światowej sławy ortopeda cię nie poskłada.
     Eve zgarnęła ze stołu swoje podręczniki od języka niemieckiego dla gimnazjum, tłumiąc śmiech, jednak po chwili roześmiała się tak głośno, że zapewne uczniowie na korytarzach mogli ją usłyszeć.
     Nigdy nie rozumiałem, co jest takiego śmiesznego w tym, że jestem singlem. Całe zgromadzenie i tak wiedziało, że nie mam zamiaru szukać nikogo na siłę. Na szczęście większość znajomych zaprzestała prób zeswatania mnie z kimś. Oczywiście poza, kręcącą się po pokoju białowłosą cholerą.
      - Rafael, a ty nie masz czasem dyżuru na łączniku? - zapytałem, chcąc uwolnić się od niego chociażby na chwilkę.
      - O cholera! - Odłożył z rozmachem własny kubek z kawą na stół, połowa jego zawartości wylała się na blat. Chwycił jeden z wiszących na ścianie gwizdków wfistów i wybiegł na korytarz. Po głośnym stęknięciu można było wnioskować, że uderzył drzwiami jakiegoś drugoklasistę.
      - I tak widać, że go lubisz - stwierdził Amadeus, chwytając za dziennik 3B bodajże.
      - Nie denerwuj go już lepiej, bo ma lekcje z twoją klasą - upomniała plastyka Eve.
      - A tak. To już się zamykam.
     Podrapał się po rudych włosach, na co przewróciłem wymownie oczami.
     Westchnąłem i odłożyłem swój kubek na szafkę, obok czajnika. Wytarłem brązową kałużę pozostawioną przez  Rafaela. Zawsze musiałem sprzątać po nim bałagan. Kiedy on wreszcie wydorośleje choć trochę? Bo to, co on czasem wyprawia, przechodzi przynajmniej moje pojęcie.
      - Tylko nie przesadź u nich na lekcji, dobra? Już się nasłuchałem o tobie na wychowawczych.
      - Am, przecież na kimś trzeba psy wieszać, wiesz jak to jest. Pójdą do szkoły średniej, to już ich żaden oryginał nie ruszy.
      - Uwielbiam, jak się mówi o mnie, jakby mnie tu nie było - mruknąłem.
     Przez dwa lata, które tu przepracowałem, udało mi się nie wysłać nikogo do szpitala. Również psychiatrycznego. Tylko moje zdrowie cierpiało przez próby utrzymania porządku w tym przybytku. Gdyby ktoś się tym nie zajął, zapanowałaby tutaj zupełna anarchia.
      Do pierwszaków wyszedłem równo z dzwonkiem. Miałem mieć z nimi lekcje w jedenastce, a wyjątkowo nie lubiłem tej sali. Pewnie przez wściekle pomarańczowy kolor ścian. Nigdy się nie dowiedziałem, który nauczyciel angielskiego wybierał farbę do malowania, ale miałem pewne podejrzenia.

     Siedziałem na ławce obok Eliota i konsumowałem ostatki rogala, która stanowiła moje drugie śniadanie. Zmiąłem foliowy woreczek i schowałem go do kieszeni spodni, gdy skończyłem. Poprawiłem grzywkę. Tak mam obsesję na punkcie tego, czy moja grzywka jest odpowiednio ułożona. "Emo grzywka" wyraźnie irytowała niektórych nauczycieli. Twierdzili, że przez to popsuje sobie wzrok. To nic, że na oko, które zasłaniała i tak nic nie widziałem. A musiałem mieć akurat taki rodzaj grzywki, bo gdyby była krótsza nie zasłaniałaby w całości blizny po prawej stronie twarzy. Specjalnie zapuszczałem ją pięć lat temu, żeby zakryła choć połowę tej paskudnej skazy, zanim byłem zmuszony wrócić do szkoły.
     Dlatego zawsze pilnowałem, by włosy odpowiednio wszystko zasłaniały, jednak kilku imbecylom w gimnazjum przyszło na myśl, by sprawdzić, co mam pod grzywką. Jak się później dowiedziałem, to podobno przez aferę z przekłutymi brwiami. Akurat brwi bym sobie nie przekłuł, ale uszy to inna sprawa. Niestety głupi zakaz przekłuwania uszu przez płeć męską mi to skutecznie uniemożliwiał. Bez sensu, bo dziewczyny mogły mieć kolczyki w uszach i to chyba nawet nieograniczoną ilość. Nawet profesor Rofocale zobligowany był do ściągania kolczyków w  czasie pracy. To, że tego nie robił, to już inna sprawa.
     Zawsze wydawało mi się, że z kolczykami w uszach wyglądałbym dobrze. Jednak ciocia przez ten durny zakaz nie chciała się dać przekonać, a nic nie wskazywało na to, by miała zmienić zdanie.
     Odetchnąłem głęboko, kiedy dzwonek zapowiedział siódmą lekcję. Religia dziś wydawała mi się tym, co miało zaważyć na całej mojej przyszłości. Może lekko przesadzałem, ale tak właśnie było.
     Jeśli profesor Michaelis zapragnie poinformować ciocię Ann o wydarzeniach z piątku, może być nieprzyjemnie. Nadal nie wiedziałem, czy katecheta posądzał mnie o coś złego. Miałem nadzieję, że jednak nie. Mógł też zadzwonić w czasie długiej przerwy, żeby nie tracić na mnie czasu na lekcji.
     Pokładłem ewentualne nadzieję w moich demagockich umiejętnościach, które jednak zawodziły przy katechecie. Jedak chyba udałoby mi się wykrzesać z siebie tyle odwagi, by się wybronić.
     Właściwie to teraz uzmysłowiłem sobie, że mogłem po prostu zostawić okulary w sekretariacie...
     Mózgu, czemu ty zawsze działasz z opóźnieniem, czemu?! 
     Profesor Sebastian przeszedł zaledwie kilkanaście centymetrów przede mną. Przełknąłem głośno ślinę, kiedy się zorientowałem. Wstałem pośpiesznie, podciągając torbę. Jej waga prawie mnie przewróciła, ale udało mi się bezproblemowo usiąść na swoim miejscu. Brunet nawet na mnie nie spojrzał. Czyżby to zwiastun chaosu?
     Zaczęły trząść mi się dłonie. Po modlitwie nie byłem w stanie starannie napisać tematu. Katecheta zawsze zwracał uwagę na staranność pisma, kiedy sprawdzał zeszyty. Moje pismo nie należało do nad wyraz pięknych, ale też nie bazgrałem jak kura pazurem. Za to profesor Michaelis cechował się naprawdę zgrabnym charakterem pisma. Swoją drogą nigdy nie przypuszczałem, że osoby leworęczne mogą pisać tak ładnie. Litery, które stawiał nauczyciel, doskonale go odzwierciedlały. Były wysokie i smukłe, odstępy między wyrazami niewielkie, a całość przechylała się lekko. Tak, to jednak jest obsesja...
     Całą godzinę przesiedziałem jak na szpilkach. Katecheza minęła, a profesor Sebastian nie zaszczycił mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo czterdzieści pięć minut wgapiałem się w podręcznik (w moim wypadku to dość podejrzane), ale zwykle wyczuwałem na sobie jego wzrok.
     Wróciłem do domu, skołowany. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Jednak skoro nauczyciel zachowywał się jak gdyby nigdy nic, to chyba uznał, że to, co się stało, nie jest niczym ważnym. Chyba poczułem się trochę zawiedziony. Oczywiście nie uważałem, że to wydarzenie zapoczątkuje namiętny romans pomiędzy mną a moim katechetą, przecież to byłoby głupie!

     Phantomhive zachowywał się dziś jakoś dziwnie. Chciałem podziękować mu jeszcze w szkole, ale zrezygnowałem, kiedy zobaczyłem, że jest nieswój. Nawet gdybym chciał zrobić to po lekcji z jego klasą, wyszedł z klasy tak szybko, jak jeszcze nigdy dotąd. Na szczęście udało mi się dodzwonić do jego opiekunki. Z tego co wiedziałem, rodziców stracił w wieku dziesięciu lat. To przykre.
     Westchnąłem, rzucając niedbale torbę, którą nosiłem do pracy, w salonie. Lekcje z pierwszoklasistami mnie wykończą. Jutro na szczęście mam zajęcia tylko z drugimi klasami.
     Na dodatek musiałem zgodzić się na wyjście z Rafaelem w piątek. Już się bałem, gdzie mnie zabierze. W przeciwieństwie do niego nie byłem typem imprezowicza, więc nawet nie wiedziałem, jak powinienem się zachowywać w nocnych klubach. Nie szalałem z chodzeniem do nich, ale jak pójdę, to będę mieć spokój na najbliższy kwartał.
      - Moje maleństwo zostanie w piątek z panią Jenkins, dobrze?
     Podniosłem kotka przechadzającego się po podłodze i ułożyłem go sobie na kolanach. Kiedy pogłaskałem go po brzuszku zamruczał. Jego mruczenie stanowiło muzykę dla moich uszu i miód na serce. Było niczym uspokajający szept w środku nocy.
      - Pewnie jesteś głodny, co? - zapytałem, a w odpowiedzi otrzymałem inteligentne spojrzenie niebieskich oczu. 
     Lubiłem ten odcień niebieskiego. Choć jako barwa zaliczany do zimnych kolorów, to specyficznie ciepły. Nie lodowato niebieski jak oczy mojego ojca.
     Odepchnąłem od siebie złe wspomnienia i z Absurdem na rękach poszedłem do kuchni. Włączyłem światło. Kotek sam zeskoczył na podłogę. Nie przepadał za noszeniem, ale nie mogłem się powstrzymać. 
     Zrobiłem sobie kawę, gdy już go nakarmiłem. Dziś jeszcze nie paliłem i zaczynał mi doskwierać nikotynowy głód. Sięgnąłem po paczkę papierosów leżącą na parapecie. Nie było szans, żebym teraz próbował rzucać nałóg. Może w wakacje, ale na pewno nie w tym momencie. 
     Przez myśl przemknął mi Phantomhive. Nadal zastanawiało mnie jego zachowanie. Chłopak na ogół nie zachowywał się jak jego rówieśnicy. Zachowywał o wiele więcej powagi i obowiązkowości, co zdążyłem zauważyć i docenić już dawno. Wydawał się jednak być bardzo samotny. Może u niego w domu źle się dzieje? Chyba nie powinienem się tym za bardzo interesować, w końcu nie jest moim wychowankiem. 
     Nadal podejrzanym wydawało mi się, że przyszedł do mnie do domu tylko po to, by oddać mi okulary. Nie doszukiwałem się w tym jakiegoś specjalnego znaczenia, jednak nie wiedziałem nawet, jak chłopak trafił do mojego domu. 
     Za dużo myślę...
     I tak pewnie nigdy więcej nie przyjdzie mu do głowy zawitać do mnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz