Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

piątek, 29 lipca 2016

Nauczyciel IX

     Powrót do szkoły przywitałem z niespotykanym wręcz entuzjazmem. W sumie do przerwy świątecznej zostały dwa tygodnie, więc raczej nie zdążę się zbytnio zmęczyć, a zdążyłem już uknuć niecne plany w stosunku do pewnego nauczyciela...
     Żart. Nie wymyśliłem zupełnie nic, więc będę czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
     Za to mam przepisane notatki, odrobione zadania domowe i sześć sprawdzianów do nadrobienia.
     Kocham życie...
     Wyraziłem swoje niezadowolenie z powodu niewystarczającego przydziału godzin do przespania, gderając niewyraźnie i narzekając, na czym to świat stoi, jak się nawet człowiek porządnie wyspać nie może. Ogólnie zachowywałem się jak zombie, ale nikt nie miał do mnie żalu, bo w gruncie rzeczy nadal wyglądałem jak trup. Kilka nauczycielek uparcie twierdziło, że nie do końca się wychorowałem i powinienem wrócić do domu. To w takim razie po co się tutaj było fatygować...?
     Dwa tygodnie wolnego od matematyki nie wpłynęło dobrze na prędkość wykonywania obliczeń, ale na szczęście na lekcjach nadal było praktycznie to samo, co w drugiej klasie, więc nie musiałem martwić się o to, że czegoś nie zrozumiem. Na fizyce było już gorzej. Zawsze miałem problem, żeby ogarnąć te durne wzory, które nic mi nie mówią, a akurat trafiłem na lekcje z zadaniami tekstowymi... Dowiedziałem się jak wygląda przedsionek piekieł.
     Na angielskim było całkiem w porządku, bo przerabialiśmy fragment jakiegoś opowiadania. Typowe "odpowiedz na pytania do tekstu", czyli coś, co nie wymagało jakiegoś wielkiego wysiłku umysłowego. W wolnych chwilach gadałem z Marthą, która chyba zaliczała jakiś nocny maraton lub coś w tym stylu, bo wyglądała równie źle co ja.
     Z wychowania fizycznego uciekłem do biblioteki, bo pewnie od panującego na sali gimnastycznej hałasu pękłaby mi głowa, a skoro nie musiałem tam być, to skorzystałem z okazji. Siedziałem pomiędzy regałem z lekturami i regałem z powieściami obyczajowymi. Przynajmniej tak wyglądały według mnie. Zaczynałem się trochę stresować przed katechezą, ale zdecydowanie mniej niż przedtem. Nawet sam do końca nie rozumiałem dlaczego. Jednocześnie wydawało mi się, że powinienem unikać konfrontacji z profesorem Michaelisem, a z drugiej strony chciałem ją sprowokować. Jak zwykle zupełny uczuciowy nieogar.
     Przesiedziałem ze słuchawkami w uszach godzinę lekcyjną. Ledwie usłyszałem dzwonek, który ogłaszał przerwę.
     Podniosłem się leniwie z drewnianego, okropnie niewygodnego krzesełka i wypełzłem spomiędzy regałów. Pożegnałem się z bibliotekarką, nim do pomieszczenia wparowała grupka czwartoklasistów. Gimnazjum i podstawówka dzieliły ze sobą bibliotekę, co stosunkowo często prowadziło do zamieszek.
     Powlokłem się korytarzem w kierunku sali z numerem trzynaście. Musiałem minąć też szatnie, które po wfie trzecioklasistów nie pachniały stokrotkami. Czasem szło się udusić. Na szczęście nigdy nie byłem zmuszony tego przeżywać. W takich chwilach naprawdę uwielbiam swoją astmę.
     Zerknąłem za siebie na drzwi szatni dziewczyn, którą zdążyłem już minąć. Martha jeszcze nie wyszła, a przebierała się stosunkowo szybko jak na nastolatkę. Postanowiłem na nią nie czekać, na pewno się za to nie obrazi.
     Korytarz zdążył wypełnić się uczniami. Chyba nie tylko ja się rozchorowałem, bo coś mniejszy tłok niż zwykle. Nawet jakoś ciszej się zrobiło. Podejrzane...
     Usiadłem na ławce pod salą od geografii, korzystając z okazji, że wszyscy próbowali doprowadzić się do stanu względnie higienicznego. Profesor Sebastian zawsze denerwował się, kiedy w klasie czuć było zapachem potu. Wiadomo, kiedy dwunastu chłopaków wejdzie do klasy, chwile potem jak skończy ganiać się za piłką, to powstaje coś na kształt komory gazowej. Wtedy nawet otwarte okna nie pomagają, dlatego wyegzekwowano żeby koniecznie brano prysznice. Oczywiście nie zawsze było to takie proste, ale akurat podczas długiej przerwy wszyscy musieli się zastosować do tego przykazania.
     Zanim zdążyłem ponownie zastanowić się nad tym, jak powinienem się zachować na lekcji, profesor Sebastian przeszedł przede mną, najwyraźniej kierując się w stronę pokoju nauczycielskiego. Zgapiłem się i nie zdążyłem powiedzieć mu "dzień dobry". Nadrobię to. Miałem za to doskonałą okazję, by przyjrzeć się mu odrobinę.
     Dawno go nie widziałem, ale nie wiele się zmieniło. Profesor, odkąd tylko pojawił się w szkole, zwykł ubierać się dość oficjalnie, nawet jak na nauczyciela. Zwykle miał na sobie wyjściowe buty oraz spodnie, elegancką koszulę i kamizelkę. Jeśli chodzi o tą ostatnią, dziś miał na sobie taką brązową bez pleców, w której wyglądał...mraśnie... po prostu mraśnie...
     Starałem się utrzymać znudzony wyraz twarzy, żeby nikt nie pomyślał, że akurat fantazjuję sobie o tym, jak plecy, w które się wpatruję, mogły by wyglądać bez ubrania.

     Zanim zdążyłem dobrze wejść do pokoju nauczycielskiego, jakieś małe łapki zacisnęły się na moim rękawie, a potem pociągnęły błyskawicznie w głąb pomieszczenia i posadziły na krześle pod oknem. Niemalże uderzyłem potylicą w parapet.
      - Mam dla ciebie zadanie specjalne! - damski głos wydarł mi się do ucha.
     Zanim zdążyłem wyrazić cokolwiek (a miałem kilka opcji, począwszy od zdziwienia, skończywszy na zdenerwowaniu), Eve zdążyła i wyłożyć czego tak właściwie ode mnie oczekuje, ekscytując się przy tym jak pięciolatka nową lalką.
      - Nie.
      - Coooo?!
     Jak widać odmówiłem niewystarczająco dobitnie. Na dodatek wyglądała, jakby spodziewała się z mojej strony czegoś zgoła innego.
      - Ale przecież umiesz grać na keyboardzie, nie? Fortepian to prawie to samo!
      - Dla ścisłości - odetchnąłem głęboko, żeby się tylko nie zdenerwować. - grałem na fortepianie, kiedy chodziłem do liceum. Nie jest mi miło, że przypominasz mi jaki jestem stary, prosząc mnie o przygrywanie twojemu zespołowi. Na dodatek zdążyłem już pewnie wszystkiego zapomnieć, więc raczej taka opcja nie wchodzi w ogóle w grę.
     Eve przeklęła mnie po niemiecku. Energia z niej uciekła, więc sama usiadła na krześle. Żeby podkreślić swoje rozczarowanie zrobiła smutną minkę.
      - A miało być tak fajnie~. Arcadiusa podobno nie będzie, dlatego na bożonarodzeniowym przedstawieniu nie będzie przygrywać na gitarze moim dziewczynom~...
     Próbowała jeszcze mnie wziąć na biedactwo, ale jej nie wyszło.
     Naprawdę nie grałem od liceum. Nie wydawało mi się, że gra na instrumencie jest jak jazda na rowerze, czyli nie do zapomnienia. Nuty bym przeczytał, ale czy coś poza tym? Nie tęskniłem za biało-czarnymi klawiszami i nie rozważałem ponownego zaprzyjaźnienia się z nimi.
     Większość nauczycieli, którym akurat nie wlepiono dyżuru na długiej przerwie, poszło na obiad, dlatego w pomieszczeniu zostaliśmy sami.
      - Nie miałaś kilku grających chłopaków w zespole? Martines nie grał ostatnio na keyboardzie?
      - Myślałam, że zrobisz to lepiej - wymruczała bardziej do stołu niż do mnie.
      - Przykro mi, że się przeliczyłaś.
     Nie chciałem być niemiły. Po prostu nie podejmowałem się niczego, czego nie byłbym w stanie wykonać, a w połączeniu z dość oschłym stylem bycia oraz chłodnymi odmowami najczęściej wyglądało to tak, jakbym robił komuś pod górę. Jestem katechetą, nie cudotwórcą, niech nikt nie wymaga ode mnie niemożliwego.
   
     Westchnąłem, wyglądając za okno. Deszcz, padający niesłychanie intensywnie, zatrzymał mnie w szkole. Nie chciałem zmoknąć w drodze do domu, w końcu byłem świeżo po chorobie, dlatego postanowiłem przeczekać. Chociaż miałem wrażenie, że z każdą chwilą pada coraz mocniej.
     W opustoszałym budynku było w pewnym sensie trochę strasznie. Cisza w szkole nie była czymś normalnym dla ucznia niestety. Nawet ja czułem się bardziej swobodnie w zwykłym hałasie niż w przerywanej rozbijającymi się o okna kroplami deszczu ciszy.
     Gdyby ciocia była w domu, napisałbym jej, że próbuję przeczekać ulewę, żeby się nie martwiła. Tylko ona oczywiście była w pracy. Nie miałem o to do niej pretensji, nic z tych rzeczy, ale chciałbym żeby w takich chwilach mogła mnie odebrać. Byłoby to miłe.
     Mruknąłem. Odszedłem od okna, żeby przejść się bez konkretnego celu kilka razy wzdłuż korytarza. Posprzątane klasy już dawno pozamykano. Sekretariatu jeszcze co prawda nie zamknięto, ale nauczyciele pojechali już do swoich domów. Parking, pokryty teraz powiększającymi się kałużami, opustoszał.
    Westchnąłem znudzony. Nie lubiłem nie mieć zajęcia. To było takie męczące. Zwłaszcza w taką pogodę. Stanąłem przed wejściem sali od informatyki i zerknąłem na drugi koniec korytarza. Zastanawiałem się, czy przejść się po nim jeszcze raz, ale nim zdążyłem się zdecydować rozproszył mnie jakiś dźwięk, a potem kolejny. Wyróżniały się one wśród bębnienia deszczu.
    Podążyłem za nimi schodami w dół. Zdążyłem je zidentyfikować - pianino albo fortepian. Gdy zszedłem na parter wiedziałem już jaka to piosenka. Znałem ją. Chyba każdy ją znał. Hallelujah.
    Przystanąłem. Musiałem się upewnić, że na pewno nie mam omamów słuchowych. Chyba powinienem się o siebie martwić, gdybym zaczął słyszeć muzykę, której nie ma, a na razie wydawało mi się, że ktoś mi dodał do życia depresyjną ścieżkę dźwiękową. Nie umniejszając urokowi piosenki, oczywiście.
     Byłem lekko zdziwiony. Próby chóru dzisiaj nie było, a poza tym już dawno bym go usłyszał, gdyby dziewczyny ćwiczyły nieplanowo. Dodatkowo śpiewu nie było słychać, a o ile dobrze pamiętałem, wstęp już przeminął.
     Kierowany następującymi po sobie nutami wszedłem na łącznik, a zaraz potem podkradałem się pod drzwi klasy od plastyki oraz muzyki. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ okazało się, że wszystko ze mną w porządku i omamów nie mam.
     Zajrzałem do pomieszczenia. Ciekawość wzięła nade mną górę i zapomniałem o środkach ostrożności. Na szczęście postać pieszcząca delikatnie klawisze keyboardu, z którego często korzystaliśmy na lekcjach, odwrócona była do mnie plecami. Więcej nie potrzeba mi było do jej zidentyfikowania, plecy zdecydowanie wystarczyły.
     Zachłysnąłem się powietrzem ze zdziwienia. Właściwie nie wiedziałem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie pomyślałbym o tym, że zastanę profesora Sebastiana grającego na tym gracie. Już halucynacje z niedożywienia wydawały się bardziej prawdopodobne.
     Wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w zgrabne, odziane w białe rękawiczki dłonie sunące płynnie po klawiszach. Grany utwór dobiegł końca zdecydowanie za szybko, ale na szczęście zdążył mi się uruchomić mechanizm przygotowujący ciało do natychmiastowej ucieczki, który uruchomił się, gdy tylko nauczyciel podniósł się z krzesła.
     Bezgłośnie przemknąłem z powrotem do głównej części budynku. Przestraszyłem się. W końcu nie wypadało nikogo podglądać, a już katechety chyba w szczególności. Wizja zostania nakrytym nie podobała mi się szczególnie, dlatego wróciłem do swojej poprzedniej czynności, czyli krążenia wzdłuż korytarzy. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy wracałem na piętro, gdzie zostawiłem swój plecak.
     Nie wiedziałem, co powinienem o tym myśleć, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że obraz zobaczony przed momentem na długo pozostanie w mojej pamięci.
     Nasłuchiwałem uważnie, ale słodkich, wyrafinowanych dźwięków już nie usłyszałem. Znów tylko deszcz uderzał o okno, a wszystko inne zamarło.
     Westchnąłem, gdy już na dobre się uspokoiłem. Wydawało mi się, że profesor Michaelis już wyszedł, ale okazało się, że najwyraźniej nie zabrał swoich rzeczy z pokoju nauczycielskiego, ponieważ się do niego wrócił. Starałem się go ignorować i nawet mi to wychodziło. Oczywiście dopóki nie zapytał:
      - Nie wracasz do domu?
     Speszyłem się. Pomyślałem, że jeśli będę zwrócony do niego placami, to będę bezpieczny. Nie zdążyłem się opanować, usta wyprzedziły mózg i skrzeczącym głosem odpowiedziałem mu, że pada, a ja nie mam parasola ani nic. 
      - Odprowadzić cię do domu? - zapytał. 
     Odwróciłem głowę w jego stronę, żeby upewnić się, że propozycję tę powinienem rozważyć na poważnie. Wskazał wymownie na trzymany w ręku parasol. 
      - Prędko nie przestanie padać - dodał, dostrzegając moje wahanie. 
     Ciężko było nie przyznać mu racji. Nic nie wskazywało na to, że niedługo deszcz ustanie. 
      - Będzie mi bardzo miło - odpowiedziałem po chwili. Próbowałem brzmieć jak najbardziej obojętnie. Wyszło mi to średnio, ale przynajmniej udało mi się nie mówić tak wysokim głosem. - Tylko muszę jeszcze iść do szatni po kurtkę. - Podniosłem plecak z ławki lekko drżącą ręką. Dobra, bardzo drżącą ręką, ale chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego nie mogłem nad nią zapanować. 
     Zerknąłem na nauczyciela, który sam trzymał w ręku nieubrany jeszcze płaszcz. 
     Zeszliśmy razem na dół. Pośpiesznie zniknąłem za drzwiami prowadzącymi do szatni, gdzie ubrałem kurtkę i wymierzyłem sobie mentalny cios w twarz, żeby się ogarnąć. Nakryłem głowę kapturem. Nie wiało zbyt mocno, ale było trochę zimno, przy okazji mogłem zakryć sobie twarz. 
      Kiedy wyszedłem z niewielkiego pomieszczenia, profesor Sebastian był już ubrany. Miałem wrażenie, że czarny płaszcz go wyszczupla lub podkreśla jego figurę. Nie wiedziałem, jak to ująć, po prostu wyglądał zniewalająco. Dobra, może trochę przesadzam, ale w przypadku tego mężczyzny skala zaczynała się od "bardzo dobrze".
      Powinienem odmówić, pomyślałem, ale było już za późno na zmianę decyzji. 
     Ciężko było iść po jednym parasolem, stosując się do zasady przyzwoitej odległości. Dodatkową przeszkodą stanowiły kałuże zapełniające nierówności chodnika. Musiałem prowadzić, ponieważ katecheta nie wiedział, gdzie mieszkam. Gdyby wiedział, byłoby to dziwne i podejrzane. 
      - Teraz w prawo - mruknąłem. 
     Zmokło mi prawe ramie, którego nie chronił parasol, oraz spodnie. To i tak lepiej, niż miałbym moknąć cały. Gorzej, że odczuwałem potrzebę wysmarkania się. Pociąganie nosem uważałem za mało kulturalne, dlatego się powstrzymywałem. Kiedy jednak kichnąłem, uznałem, że nie ma to sensu. 
     Nauczyciel przystanął i zerknął na mnie. Wykorzystałem okazje i wyciągnąłem z kieszeni paczkę chusteczek. 
      - Powinieneś zostać w domu. - Usłyszałem, a zaraz potem poczułem uścisk na ramieniu. - Trzymaj się bliżej. 
     Spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem było niezręczne, ale spacerowanie pod jednym parasolem z profesorem Michaelisem, trzymając go za rękę było strasznie niezręczne. Nawet jeśli wymuszała to pogoda i w ten sposób mniej mokłem, czułem się beznadziejnie. Powinienem być choć trochę zadowolony, w końcu mam okazję dotknąć go, załamać barierę nauczycielsko-uczniowską, jednak dwa tygodnie temu sam dał mi do zrozumienia, że coś takiego jest niemożliwe. Nic więc dziwnego, że przez całą drogę towarzyszył mi dyskomfort. 
      - Może wejdzie pan na kawę? - Właśnie zatrzymaliśmy się przed furtką, przez którą wchodziło się na podjazd. Całą drogę zbierałem odwagę, żeby to wydukać. Nigdy nikogo nie gościłem sam, ale pomyślałem, że wypadałoby wyjść z taką inicjatywą. 
      - Nie, dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony, ale powinienem szybko wrócić do domu. 
      - Rozumiem. - Złapałem się na wysuwaniu dziwnych wniosków. Pewnie ktoś na niego czeka, nie zdziwiłbym się. - Dziękuję, że mnie pan odprowadził. - Chwyciłem za klamkę i otworzyłem furtkę. - Do widzenia. - Pożegnałem się i prędko przemaszerowałem po śliskich od wody kamykach. Obejrzałem się za siebie, kiedy już stanąłem pod dachem werandy, ale brunet już zniknął wraz ze swoim czarnym parasolem. 
     Zastanawiałem się, dlaczego ludzie tak odlegli przyciągają najbardziej.

     Z koszmaru wybudził mnie przeszywający ból żołądka. Uwielbiałem takie pobudki. Łudziłem się, że udało mi się ich pozbyć, ale jak widać powróciły. Przynajmniej to nie nerwobóle. 
     Syknąłem, kiedy wstałem. Prawie zgiąłem się w pół, ale nie zwaliło mnie z nóg. Absurd, którego musiałem przypadkiem obudzić, zeskoczył z pościeli. Chwilę potem podążał za mną do kuchni. Zawsze tak za mną chodził, jakby chciał się upewnić, czy wszystko na pewno w porządku. Musiałem przytrzymywać się ścian a potem szafek, żeby się nie przewrócić.
     Wygrzebałem z pudełka z medykamentami leki przeciwbólowe. Wziąłem jedną tabletkę, chociaż wątpiłem żeby podziała bez wsparcia dwóch innych, i popiłem ją wodą. Prawie od razu poczułem nudności.  
     Usiadłem na krześle, licząc na to, że zaraz mi przejdzie. Kotek pałętał się pomiędzy moimi nogami a nogami krzesła. Ze snem dzisiaj prawdopodobnie mogłem się już pożegnać. 
     Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Oparłem ręce na blacie stołu, uparcie ignorując ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Ściągnąłem z parapetu długopis i sudoku. Nie żeby to była najlepsza pora na rozwiązywanie łamigłówek, ale potrzebowałem jakiegoś zajęcia mogącego odciągnąć mnie od tego, co zdążyło mi się przyśnić. Własna podświadomość szczuła mnie wydarzeniami, którym nie mogłem zapobiec. 
     Nie zaznaczę w kalendarzu dobrze przespanej nocy. 
--------------------------------------------------------
No i jest. Chyba nie muszę wspominać, jak bardzo cieszyłbym się z komentarza zarówno pod tym jak i każdym innym postem? Nawet "jestem, czytam" potrafi być motywujące, a ostatnio motywacji u mnie jak kot napłakał. Poza tym przypominam, że gdzieś tam w górze majaczy mój numer GG, więc gdyby komuś doskwierały samotne noce, to niech nie boi się pisać. Nie gryzę ;-;

czwartek, 14 lipca 2016

Nauczyciel VIII

     Zdążyłem odłożyć uniesiony do ust kubek na zawalony sprawdzianami z niemieckiego blat, zanim dzwonek okrutnie irytującym, przeszywającym uszy dźwiękiem obwieścił, że skończyła się długa przerwa. Skrzywiłem się mało elegancko. Od rana niemiłosiernie bolała mnie głowa. I to na pewno nie z powodu niechęci do czapek, bo ostatnio wbrew własnym przyzwyczajeniom to cholerstwo nosiłem. Mery, nauczycielka biologi, pożyczyła mi swoje tabletki, gderając coś o guzie mózgu. Nie przejąłem się jej diagnozą. Zwykle wszystkim przepowiadała najgorszy z możliwych wariantów, nawet jeśli objawem był zwykły katar.
      - Rusz się. - Stojący za mną Rafael szturchnął mnie długopisem w łopatkę. - Przykleiłeś się do tego krzesła, siedzisz to już godzinę. - Akurat miałem okienko. - Masz lekcję z ulubioną klasą - dorzucił z sarkazmem. On też miał dzisiaj wyjątkowo paskudny nastrój.
     Miałem ten komfort, że to była moja ostatnia lekcja. Chociaż "komfort" to zbyt mocne słowa, jeśli wziąć pod uwagę to, że to godzina z 2B... I już nawet nie chodziło o całą klasę, tylko o niektóre jednostki...
      - Pro~fe~so~rze~ Se~ba~stia~nie~! - Trzeba było mieć nie lada przeponę, żeby wydrzeć się z drugiego końca szkoły tak, że aż w nauczycielskim dosłyszałem. - Cze~ka~my!
      - Jak uroczo - skomentował Rafael na odchodne.
      - A żebyś sobie włosy przytrzasnął, kudłata szujo.
     Eve prychnęła rozbawiona, po czym dodała coś po niemiecku. Sama już miała fajrant. Została tylko po to, żeby nas powstrzymać, w razie byśmy się chcieli pozabijać. Chociaż, znając ją, zapewne by kibicowała...
      - To ja mykam, złotko. Niech moc będzie z tobą. Nie uduś Malcolma, za bardzo go lubię, żeby umierał.
      - To może poprowadzisz za mnie lekcje?
     Nie licząc na entuzjastyczną odpowiedź twierdzącą, podniosłem się niechętnie z krzesła. Zamroczyło mnie na moment, dlatego oparłem się o oparcie mebla, żeby się nie przewrócić.
      - Na twoim miejscu w ogóle nie wstawałabym dziś z łóżka. Wyglądasz, jakbyś się miał zaraz przekręcić. Może pójdziesz do lekarza?
      - Przeżyję - odburknąłem.
      - Ty tak, ale nie jestem pewna jak będzie z twoim otoczeniem.
     Miałem ochotę zapytać, dlaczego wszyscy mają dzisiaj do mnie jakieś pretensje. Jak zrobiłem coś nie tak, to niech mi to ktoś łaskawie powie, bo się nie domyślę.

     Od wczoraj towarzyszyły mi głównie odgłosy smarkania i chrypienia, a głównym moim zajęciem zostało produkowanie zużytych chusteczek higienicznych, czyli najprościej mówiąc - rozchorowałem się. Przynajmniej faktycznie będę miał jakieś usprawiedliwienie na swoją nieobecność w szkole.
     Siedziałem przy kuchennej wysepce, nachylając się przy tym nad błyskawiczną zupką pomidorową. Nogi zwisały mi jak zwykle kilka centymetrów nad podłogą, co raczej nie pomagało mi zapomnieć o tym, jaki jestem niewysoki. Ostatnio często znajdywałem sobie powody do bycia zdołowanym.
     Mieszałem niemrawo łyżką w kluskach. Miałem to zjeść, a nie szukać w tym skarbu... Nie mogłem wziąć leków na pusty żołądek. Tak przynajmniej twierdziła ciocia An, a jak już postawiła ultimatum, to nie było sensu dyskutować. Poza tym ona tu jest lekarzem, nie ja.
     Kichnąłem prosto w czerwony płyn w niewielkiej misce. Nie zdążyłem się odwrócić. Na szczęście zupa się nie wylała. Wyciągnąłem z kieszeni trochę zbyt dużej bluzy wymiętą chusteczkę, po czym wytarłem sobie nią nos.
      - Yghhh...tragedia - mruknąłem do siebie.
     Gardło nie bolało mnie tak niemiłosiernie jak wcześniej, dlatego przełknąłem trochę makaronu, zanim wziąłem lekarstwa. Przepisano mi tabletki wielkości czopków i ledwo byłem w stanie je połknąć. Nie ma to jak antybiotyki...
     Wróciłem do swojego tymczasowego legowiska. Ulokowałem się na kanapie w salonie i zagrzebałem pod kocem. Podłączyłem laptopa do plazmy i urządzałem sobie maratony. Pogrzebałem trochę w internecie i zdecydowałem, że zacznę od Death Note'a. Uznałem, że nie bez powodu uchodzi za najpopularniejszą serię. Martha, która pisała do mnie smsy na nudniejszych lekcjach. Czyli praktycznie na każdej... Nie wiedziałem, jak ona to robi. Nigdy chyba jej na tym nie przyłapano.
     Obejrzałem już odcinek dwudziesty piąty i nie ukrywam, że jestem rozczarowany...
     Na początku ciężko przychodziło mi przyzwyczajenie się do... stylu animacji? Nie wiem, jak to dokładnie nazwać. W każdym razie przywykłem do nieproporcjonalnych postaci z kreskówek, które teraz oglądałem razem z ciocią, kiedy wracała z pracy.
     Zastanawiałem się, czy się nie zdrzemnąć. Ciężko zasypiałem z zapchanym nosem, dlatego chodziłem zmęczony i niewyspany. Przez to robiłem się też wyjątkowo uciążliwie marudny, ale ciii...
     Wyłączyłem telewizor i zamknąłem laptopa. Pewnie obudzę się, jak ciocia wróci do domu. Przeciągnąłem się i poprawiłem koc, pod którym leżałem. Odwróciłem się plecami do salonu. Głowę miałem przytłaczająco ciężką, jednak nie przeszkodziło mi to w zapadnięciu w sen.
   
     Wstawiłem pranie, które stanowiło ostatnią rzecz na liście "do zrobienia" w dniu dzisiejszym. Odkreśliłem to sobie w notatniku, a potem sprawdziłem godzinę. Za dziesięć dziewiętnasta. No i cały dzień stracony. Nie cierpię prac domowych. Że też mi się zachciało samodzielności i mieszkania samemu.
     Zamknąłem kalendarz, którego używałem do organizowania sobie czasu. Rozważałem zrobienie sobie kawy, ale stwierdziłem, że jest już trochę przy późno jak dla mnie, więc stanęło na papierosie. Absurd patrzył na mnie jakby z wyrzutem, dlatego było mi trochę niekomfortowo. Kot odbiera mi komfort palenia... Może chociaż będzie to jakiś argument do tego, żeby rzucić.
     Powinienem zadzwonić do pana Tanaki. Pomijając fakt, że powinienem go odwiedzić. Miałem to zrobić przy okazji wizyty u Lacroix, ale jakoś nie dałem rady...
     Odłożyłem papierosa do świeżo wyczyszczonej popielniczki i pozwoliłem mu się wypalić.
     Zahaczyłem o aptekę, kiedy wracałem do domu. Chociaż zahaczyłem to złe określenie, bo w sumie nie była mi w żaden sposób po drodze... Mniejsza z tym. Kupiłem sobie proszki przeciw przeziębieniom. Wsypywało się je do ciepłej wody i wypijało. Po wzięciu pierwszego trochę mi ulżyło, ale smakował okropnie.
     Pewnie zaraziłem się gdzieś w szkole. Uczniowie zaskakująco często przychodzą do szkoły zasmarkani. To chyba sabotaż. Celowo przychodzą, żeby pozarażać nauczycieli, a potem nie mieć lekcji. Sprytne...
     Zastanawiałem się, co by zjeść na kolację. W sumie nie byłem zbyt głodny, a poza tym jedzenie samemu to nic przyjemnego. Doszedłem do wniosku, że lepiej poczekać, niż jeść coś na siłę.
     Wypuściłem Absurda na dwór przez drzwi tarasowe. Ochłodziło się, jak zwykle wieczorem, ale skoro chciał... Najwyżej szybko wróci. Sam zaszyłem się w łazience. Od rana marzyła mi się gorąca kąpiel. A już w ogóle kiedy wkurzył mnie Malcolm. Tylko wtedy bym go w niej utopił...
     Zostawiłem szkołę za drzwiami wyłożonego płytkami, których czyszczenie zajęło mi ponad godzinę, pomieszczenia. Rozebrałem się, a ubrania wrzuciłem do kosza na pranie. Swoją drogą zdążyły przesiąknąć zapachem detergentów.
     Napuściłem do wanny gorącej wody. Dolałem trochę płynu jaśminowego, przez co zrobiła się lekko różowa. Zanurzyłem się w niej bardzo powoli. Poczułem jak rozluźniają mi się mięśnie oraz kręgosłup, kiedy zatopiłem się po szyję.
     Wydałem z siebie ciche mruknięcie z przyjemności. Mógłbym tak zostać na wieki. Chociaż jeśli woda wystygnie, to już nie będzie tak dobrze.
     Dość długo leżałem w bezruchu, delektując się rozkosznym ciepłem przenikającym do kości. Wpatrywałem się spod w pół przymkniętych powiek w czarno-czerwone kafelki. W sumie były trochę krzywo położone.
     Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu pomyślałem o Phantomhive'ie. W sumie zaczynałem się martwić. Nie widziałem go w szkole od czasu, gdy go zganiałem. Chyba nic sobie nie zrobił. Chociaż ciężko było powiedzieć, że wyglądał na takiego, co mu na życiu zależy.
    Odegnałem od siebie złe myśli. Na pewno nie zrobił nic głupiego. Pewnie tylko się rozchorował.
    Przyjąłem takie wyjaśnienie za pewne i wmówiłem sobie, że po weekendzie zobaczę go znów na jego miejscu w klasie od geografii.

     Kichnąłem. W sumie nic dziwnego, tylko wylałem przy tym połowę herbaty, którą niosłem sobie do pokoju, bo mną wstrząsnęło przy kichaniu! Yghhh...!
     Miałem już dość przeziębienia. Non stop kichałem, jak nie kichałem to kaszlałem, a jak nie kaszlałem to spałem. A zaraz potem nie spałem, bo znów kaszlałem. Taki interes to ja mam w poważaniu! Już wolę chodzić do szkoły zamiast się tak męczyć.
     Wytarłem powstałą brązową kałużę, a potem schowałem się do swojego pokoju, klnąc na czym to świat stoi. Od tego całego chorowania bolały mnie wszystkie kości. W ogóle nie czułem, żebym zdrowiał, wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że mi się pogarsza.
     Zagrzebałem się pod świeżo zmienioną kołdrą. Pogoda była okropna. Deszcz bębnił o szybę znajdującego się nade mną okna. Na dodatek wiało tak mocno, że gałęzie drzew się wyginały. Przerażający widok. Trochę jak tajfun.
     Dzisiaj nie mogłem siedzieć przed telewizorem, bo ciocia tam zasnęła. Słabo by było, jakbym ją obudził. Dlatego siedziałem w swoim pokoju i próbowałem czytać. Chociaż wychodziło mi to średnio, bo przez własne smarkanie co pięć sekund nie mogłem się skoncentrować.
     Odłożyłem książkę, którą ciocia przywiozła mi rano z księgarni. Pewnie odnosiła wrażenie, że nudzi mi się w domu. Nieszczególnie tęskno było mi do ludzi. Już od dawna marzył mi się odpoczynek od szkolnego hałasu.
     Wydawało mi się, że ciężko będzie mi nie myśleć o profesorze Michaelisie, ale przyszło mi to nadzwyczaj łatwo. Cieszyłem się z tego, nawet jeśli znaczyło to, że tak naprawdę nie darzyłem go żadnym głębszym uczuciem. Nawet nie wiem, jakim sposobem udało mi się od tego tak szybko odciąć. Zupełnie jakbym nie miał z tym nic wspólnego.
     Westchnąłem. Nie chciało mi się ruszyć z łóżka, żeby wypić ocalałą resztkę herbaty. Ostatnio okropnie się rozleniwiłem. Planowałem iść do Eliota i pożyczyć od niego zeszyty, ale pogoda obróciła moje plany w niwecz. Piękna sobota. Jutro podobno ma być tak samo.
     Myślałem, że będę się bardziej smucić w ciągu swojego wolnego, jednak humor miałem całkiem w porządku. Dobijała mnie choroba, a nie problemy życiowe.
   
     Wpatrywałem się w korytarz wypełniony gimnazjalistami z różnych klas. Przypadł mi dyżur na parterze pomiędzy czwartą a piątą lekcją. Zastępowałem Arcadiusa, który dostał zapalenia ucha czy czegoś takiego.
     Zaraz mnie zaczną boleć uszy, tak tu głośno, że można ogłuchnąć. 
     Phantomhive nie rzucił i się w oczy. Nie widziałem w sumie dziś w ogóle jego klasy. Nie żebym się szczególnie martwił o tą hałastrę, ale liczyłem na to, że Ciel na mojej lekcji się jednakowoż pojawi.
     Przeszedłem się wzdłuż korytarza dwa czy trzy razy, a potem skończyły mi się obiekty, na których mógłbym zawiesić oko. W piątek ktoś się zajął przyozdabianiem drzwi do klas. Najwyraźniej nikomu nie spodobał się ich biały kolor. Nie powiedziałbym, że wyszło to źle, chociaż przy sali do historii można się było bardziej postarać. Pozostawało pytanie, jak długo te drzwi pozostaną w dobrym stanie. Chyba pomalowali je jakąś farbą.
     Zerknąłem na zegarek, który wisiał w holu. Za minutę powinien być dzwonek, więc chyba nikt się nie pogniewa, jak już sobie stąd pójdę. Wszedłem na schody, zerkając jeszcze za siebie. Zobaczyłem część trzeciej klasy wychodzącej z korytarza prowadzącego do hali sportowej i biblioteki, ale Ciela wśród nich nie dostrzegłem. W sumie łatwo byłoby mu schować się w tłumie chłopaków mających już około metra osiemdziesiąt...
     Po dzwonku miałem lekcje z pierwszakami z klasy C. Lubiłem mieć lekcje z pierwszymi klasami. Jeszcze nie uważali, że mogą sobie na wszystko pozwalać, chociaż czasem zachowywali się okropnie dziecinnie, jeśli spuścić z nich oko. Poniedziałkowe lekcje zwykle mijały szybko. Nim się obejrzałem pierwszaków zastąpili trzecioklasiści. 
     Rozejrzałem się po klasie, ale Phanotmhive'a nadal nie było. Poprawiłem okulary i zabrałem się za sprawdzanie listy obecności. Kiedy doszedłem do piętnastego numera, który należał do nieobecnego chłopaka, zapytałem, czy ktoś nie wie, co się z nim dzieje. 
      - Chory jest - odpowiedziała mi Martha, pochłonięta grzebaniem w swoim popisanym piórniku. 
      - Rozumiem. 
     Nie powiedziałbym, że kamień spadł mi z serca, ale poczułem ulgę. Pewnie na dniach znów pojawi się w szkole. I wszystko znów będzie we względnej normie.

     Włączyłem sobie kolejny odcinek Fullmetal Alchemist, które stanowiło drugą pozycję na liście do obejrzenia podczas choroby. Wątpiłem, że się z tym wyrobię, bo odcinków było ponad pięćdziesiąt, ale zapowiadało się całkiem nieźle. 
     Wyjąłem ostatnie ciastko z pudełka, jednak zanim zdążyłem je w całości zjeść, przyszedł do mnie sms. Ciocia pisała do mnie, kiedy miała chwilę przerwy w pracy, ale tym razem wiadomość dostałem od Marthy. 
     "Sebuś o ciebie dopytywał"
     Wiadomość została opatrzona uroczym, różowym serduszkiem. 
     Wcale mnie to nie rozśmieszyło. 
     Odłożyłem komórkę na stolik do kawy, który zawaliłem kubkami po herbacie, soku i gorącej czekoladzie. 
     Nie wzruszyłem się tym ani odrobinę. 
     Totalnie to zignorowałem.
     Dobra, kogo ja próbuję oszukać! Podekscytowałem się tym jak nienormalny. Ale oczywiście nie dawałem tego po sobie poznać, pomijając podejrzany wyszczerz na twarzy. Cały czas próbowałem ignorować myśli, które kręciły się wokół tej jednej osoby, a tu tak chamsko sprowadzono mnie do parteru i uświadomiono, że jednak się nim interesuję. 
     Czyli jednak jestem beznadziejnym przypadkiem... 
     Zrobiło mi się trochę wstyd za swoją niekonsekwentność, bo przecież po raz kolejny obiecałem sobie, że odsunę się od katechety jak najdalej się da, a znów nie do niego ciągnie. Porażka na całej linii... 
     Posiedzę jeszcze trochę na chorobowym i poczekam na rozwój wydarzeń. Napisałem do Marthy, żeby w razie czego o wszystkim mi raportowała.
     Czyżby moja nieobecność zmartwiła pana profesora...? 
     
     Odhaczyłem rozmowę z panem Tanaką. Praktycznie powinien przejść już na emeryturę, a zachowuje się, jakby był młodszy ode mnie. Zawsze zazdrościłem mu optymizmu, a także entuzjazmu, którym potrafił obdarzyć nawet najmniejszą drobnostkę. Przypomniał mi, że mogę go odwiedzać, kiedy tylko zechcę.
     Absurd wskoczył mi na kolana, błyskawicznie zwijając się na nich w kulkę. Pogłaskałem go za uchem, na co zamruczał. 
     Jeszcze dwa tygodnie i święta, pomyślałem. Dołowały mnie takie święta. Jeszcze przy okazji skończę dwadzieścia siedem lat, nie mam się z czego cieszyć. 
     Szary kotek zasnął. Przeczesywałem palcami jego gęste, prążkowane futerko. Starałem się o nie dbać, chociaż Absurd nie lubił bycia pielęgnowanym.
     Może wybierzemy się na święta na stare śmieci?
     Zostawiając w spokoju kwestię zagospodarowania sobie wolnego czasu, wróciłem do chwili obecnej. 
      Obracałem niespokojnie komórkę w prawej dłoni. Odkąd wróciłem do domu zastanawiałem się, czy powinienem zadzwonić do Phantomhive'a. Oczywiście nie powinienem tego robić, przecież dałem mu do zrozumienia, że wymienianie ze sobą wiadomości jest w naszym przypadku nieracjonalne. 
     Mógłbym zadzwonić do jego ciotki. Ale jeśli jej coś o mnie powiedział...bez sensu!
   
     Próbowałem wymyślić, jak przykuć uwagę swojego nauczyciela w jakiś subtelny sposób. Nie mogłem go przecież otwarcie zaczepiać w szkole, przecież to absurdalne. Moment. Już samo obmyślanie tego jest absurdalne. 
     W internecie szukałem jakichś historii, dotyczących takich związków. Jak się domyślałem, zdarzało się to, ale wyłącznie w liceum. Tylko takie przypadki opisano. 
     Jest jakaś szansa, że w za rok będę wyglądać bardziej pociągająco, ale...jest ona niewielka. Pewnie jeszcze maturę będę pisać z dziecięcym wyglądem. Może urosnę jeszcze odrobinkę, ale macho ze mnie będzie żaden. 
     Nawet nie wiem, czy profesor Sebastian jest w stanie być z mężczyzną. Mój wychowawca kiedyś żartował coś na ten temat, ale przecież nie mogę się na tym opierać. Załamka. Wszyscy mówią, że najlepiej być sobą, ale kiedy byłem sobą, to mnie odepchnął... Powodów dlaczego to zrobił mogło być sto, a ja nie znałem żadnego. Mogłem się tylko domyślać. Załamka do kwadratu. 
     Przedyskutuje to z Marthą, może ona na coś wpadnie. 
     Powinienem się zbierać powoli do spania. Było całkiem późno, ale jeszcze nie byłem zbyt senny. Ostatnio rozregulował mi się rytm dobowy. Chodziłem spać po północy i wstawałem koło południa.
    Pokój skąpany w przyjemnym dla oka półmroku, rozświetlił przez chwilę ekran komórki. 
     - Hmmm? - nabrałem zwyczaju wydawania dziwnych dźwięków, kiedy jestem sam.
    Chwyciłem niewielkie urządzenie leżące po prawej stronie od laptopa. Momentalnie zmienił mi się wyraz twarzy ze zdołowanego na złowieszczo uśmiechniętego nastolatka.
    Na samym dole kolumny wiadomości od mojego katechety pojawiło się:
    "Wracaj do zdrowia" 
---------------------------------------------------------------------------------------
Hejcia. Dawno mnie tu nie było :x...
Wybaczcie ludzie ;-; !
Dopadł mnie wakacyjny leń, to po pierwsze.
Po drugie, stresowałem się wynikami rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych, ale udało mi się dostać do swojego wymarzonego liceum ^ ^" Choć już mnie odrobinę przeraziła zapowiadająca się ilość nauki ;-; ...
W każdym razie postaram się teraz pisać już regularnie i jak najwięcej, bo w liceum może być u mnie krucho z czasem.
Dziękuję wszystkim tym, którzy zostawiali komentarze pod rozdziałami , te ponaglające także, bo zmotywowało mnie to do pisania.
No to cóż... do zobaczenia :3