Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 13 lutego 2016

Spektrum czerni I

Z urodzinową dedykacją dla Rhii, która nie ma dla mnie czasu -3-
  -----------------------------------------------------------------
     Nosiło mnie dzisiaj. Byłem w trakcie rzucania palenia, a mój nałóg należał do jakże niewielkiej grupy odstresowujących moją osobę rzeczy, więc nikogo nie powinno dziwić to, że jestem cholernie rozdrażniony. W dodatku praca, którą musiałem sumiennie wykonywać, nie zaliczała się do lekkich i przyjemnych. Zwłaszcza, gdy przychodziło robić transakcje z półmózgami...
     Westchnąłem, wyglądając przez przeszkloną ścianę. Większość apartamentów miała właśnie takie ściany. Cóż poradzić na wciąż zmieniającą się modę? Moje mieszkanie nie odbiegało pod tym względem od innych. Mnie osobiście to nie przeszkadzało. Lubiłem patrzeć na miasto. Na moje miasto. Jednak nie lubiłem go słuchać. Od hałasu bolała mnie głowa. Na szczęście wszystko było idealnie wyciszone. Nieciekawie robiło się wtedy, gdy musiałem wyjść z mego azylu na dłużej. Ale w końcu taka praca.
     Los Angeles wyglądało w nocy zachwycająco, mimo że lata jego świetności dawno już przeminęły, a tutejszy smog można kroić nożem. Nie uważałem się za osobę o godnym podziwu zmyśle artystycznym, ale starałem się doceniać takie rzeczy. W końcu nie wybrałbym tego miasta na swoje leże, gdyby mi się nie podobało. Choć czasem ciągnęło mnie na jakieś odludzie w północnej części kraju, nie mogłem zostawić interesu samego sobie. Dotychczas nie znalazłem sobie kompetentnego podwładnego, który zająłby się robotą pod moją nieobecność. Poza tym walki okolicznych gangów były całkiem niezłym interesem.
     Jednak domek przy granicy z Kanadą byłby dla mnie istnym rajem...
     Wszedłem do kuchni. Wyciągnąłem z lodówki puszkę Coca Coli, ale nabierałem ochoty na coś mocniejszego. Nieczęsto sięgałem po alkohol. Wolałem pozostawać w stanie pozwalającym na szybką reakcję, dlatego dawałem się skusić co najwyżej na kieliszek wina lub szampana.
     Powinienem położyć się do łóżka, ale czekałem na ważny telefon z Portugalii. Musiałem przystać na postawione przez Portugalczyków warunki, dlatego czekałem aż się ze mną skontaktują w środku nocy w mojej strefie czasowej.
     Przed chwilą dzwonił Claude. Chciał przyjść. Zdenerwował się, kiedy usłyszał odmowę. Nie miałem czasu ani ochoty na jego zabawy. Zwyzywał mnie, a potem się rozłączył. Zawsze tak było, gdy z jakiegokolwiek powodu nie mogłem spędzić z nim nocy. Złość mu przejdzie, jak tylko libido podskoczy. A ja po prostu pozwolę mu wrócić.
     To było głupie nawet dla mnie, a jednak zgadzałem się na takie traktowanie od ponad roku. Wysłuchiwałem jak miesza mnie z błotem, a potem witałem z otwartymi ramionami i rozłożonymi nogami. W gruncie rzeczy nasza znajomość nie znaczyła dla mnie zbyt wiele. Wstąpiłem kiedyś do klubu, w którym był barmanem. Ja byłem napalony, a on chętny. W sumie to tyle. Nie łączyło nas nic poza seksem.
     Upiłem łyk gazowanego napoju. Przyjemne zimno rozjaśniło mój umysł. Pozbyłem się wszystkich paczek papierosów z mieszkania, więc nie mogłem złamać swojego postanowienia, a po wyrzutach Claude'a miałem na to cholernie wielką ochotę.
     Zerknąłem na zegarek. Pół godziny spóźnienia. Nie cierpiałem spóźnień, zwłaszcza w transakcjach. Ale można się tego było spodziewać po Portugalczykach...
     Zadzwonili dwie godziny po umówionym czasie. Tłumaczyli się problemami z policją i spowodowanym nimi zamieszaniem, jednak nie odczuwałem potrzeby przysłuchiwania się tym bzdurom.
     Umówiliśmy się, co do ceny towaru, daty i miejsca odebrania. Przy transporcie nie powinny wyniknąć żadne komplikacje. Mogłem się już bez przeszkód położyć spać.
     Sen jednak jak na złość nie przychodził. Noc naigrywała się ze mnie, odmawiając ukojenia. Tabletki nasenne mi nie służyły. Robiło mi się po nich niedobrze, a nie dawały efektu.
     Pomyślałem, że to przez zbyt niską temperaturę w sypialni mam problemy z zaśnięciem. Natychmiast porzuciłem ten pomysł. Uwielbiałem chłód.
     Leżałem na plecach. Wpatrywałem się w idealnie gładki, ciemnoszary sufit. W ciszy słychać było tylko mój lekko rzężący oddech.
     Zrezygnowałem z wypoczynku. Przeciągnąłem się, po czym wstałem. Przeczesałem włosy palcami. Podszedłem do okna i podciągnąłem żaluzje do góry. Jeszcze nie świtało, ale miasto jaśniało cudownie na tle czarnego nieba. Tęskniłem za widokiem gwiazd, których nie oglądałem już od dawna.
     Oparłem się czołem o zimną szybę. Niekiedy zastanawiałem się, ile siły potrzeba, by ją rozbić. Była kuloodporna, jednak po zyskanych doświadczeniach nie brałem takich rzeczy za pewnik.
     Zerknąłem w dół na przejeżdżające samochody oraz przechodzących ludzi. Z szesnastego piętra byli tacy maleńcy. Jak przyjemna mogła wydawać się wizja pastwienia się nad nimi niczym nad mrówkami.
     Zostawiłem w spokoju ludzi za oknem i poszedłem do przylegającej do sypialni łazienki. Tu również nie było zbyt ciepło. Lubiłem chłód, zwłaszcza ten, bijący od czarnych oraz białych płytek.
     Przystanąłem przed sporym lustrem, aby się w nim przejrzeć. Mogłem spokojnie powiedzieć, że wyglądałem młodziej, niż powinienem. Jakieś cztery lata młodziej. Chociaż dwadzieścia dziewięć lat to wcale nie tak dużo, czułem się staro. Pewnie dlatego, że dorosłem zbyt wcześnie. Nie do końca z mojej inicjatywy, ale już tego nie zmienię.
     Chciałbym jeszcze znaleźć sposób na nacieszenie się życiem. Bez potrzeby wzbudzania endorfin bólem. Tylko sporty ekstremalne sprawiały mi jeszcze przyjemność. Zakochałem się w skokach spadochronowych. Gdy byłem nastolatkiem, pasjonowała mnie wspinaczka górska. Zdobyłem szczyt Robsona i Logana. Marzyłby mi się jeszcze McKinleya.
     Rzucić wszystko i wyjechać na Alaskę. Jaka piękna wizja. Zająłbym się połowem krewetek albo homarów.
     Ale nie. Przecież ja od tego już nie ucieknę. Na pewno nie teraz, jeśli w ogóle kiedykolwiek.
     Podejrzewałem, że mam Skandynawskie korzenie i dlatego tak kocham zimno. Choć moje ciemne włosy i oczy przeczyły temu, to kolor skóry przypominał ten należący do Norwegów. Do wyglądu wikinga było mi daleko. Nie należałem do słabeuszy, jednak brakowało mi muskulatury. Stres mi ją zżerał, ale taką moja praca.
      - Zawsze mogło być gorzej, prawda? - zapytałem własnego odbicia.
     Zdjąłem z siebie bieliznę, która pełniła funkcję piżamy. Rzuciłem ją do kosza na brudne rzeczy. Nie wiedziałem, jak długo pozwalałem ciepłej wodzie spływać po moim ciele. Godzinę może. Westchnąłem. Zupełnie się wyłączałem, kiedy wchodziłem pod prysznic. W wannie praktycznie zasypiałem. 
     Wytarłem się pośpiesznie. Nie wysuszyłem włosów. Lubiłem, gdy mokre kosmyki łaskotały mnie po karku.
     Narzuciłem na siebie szlafrok w szarym kolorze. Przeszedłem do salonu i rozłożyłem się na kanapie. Ponownie zacząłem wpatrywać się w widok za oknem. Mieszkałem w jednym z najwyższych apartamentowców w mieście. Panorama widoczna z moich okien naprawdę zniewalała.
     Położyłem się na plecach, gdy poczułem narastające podniecenie. Przywykłem do tego, zaraz przejdzie.
     Zaczynało świtać. Trzeba by było się ruszyć i przygotować śniadanie. Nie korzystałem z usług obsługi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś dotyka moich rzeczy. Już w ogóle dokumentów i innych nagromadzonych w gabinecie papierów.
     Przeszukałem kuchenne szafki. W sumie nie miałem na nic ochoty, ale coś zjeść musiałem. Zdecydowałem się na musli z jogurtem brzoskwiniowym. Jadłem powoli, jak zwykle w domu.  Na mieście stołowałem się rzadko. Jeśli już to najczęściej zaciągnięty do restauracji przez Claude'a. Choć on i tak "zasugerował mi", żebym nauczył się gotować. Perwersje są różne, a ja przynajmniej radzę sobie z gotowaniem. 
     Ciekawe, czy jeszcze dziś skończy się fochać, pomyślałem, gdy spojrzałem na leżącą na kuchennym blacie komórkę. Wziąłem ją do ręki. Nikt do mnie nie pisał, ani nie dzwonił. Skrzynka mailowa również była pusta. 
     Wszystko wskazywało na to, że zapowiadał się dzień wolny. Może w końcu udałoby mi się zdrzemnąć?
     Rozejrzałem się po mieszkaniu. Urzędowałem tu od kilku lat, jednak wszystko wyglądało tak samo surowo jak w dniu, w którym się tu wprowadziłem. Tylko niektóre z kolorowych grzbietów książek przełamywały czarno-białą monotonię. Może jednak zmiana lokum coś by pomogła. Chociaż trochę.
     Od razu po posiłku umyłem ubrudzoną miskę. Ze zmywarki korzystałem nieczęsto, nie chcąc rozleniwiać się zbyt bardzo. 
     Poszedłem się ubrać. Garderoba przylegała do mojej sypialni. Przejrzałem wiszące na wieszakach po mojej prawej stronie ubrania, szukając czegoś w sam raz na dziś. Wybór padł w końcu na czarną koszulę i szare jeansy. Najczęściej nie chodziłem po domu w butach, jednak miałem zamiar wyjść za chwilę do miasta. Nie widziałem potrzeby zakładania eleganckiego obuwia, więc ubrałem zwykłe trampki. To zabawne, że pewnie nikt z kim robię interesy nie poznałby mnie w takim stroju z włosami nie zaczesanymi na żel.
     Zapiąłem swój srebrny zegarek, prezent od Claude'a, i wróciłem do kuchni. Chciałem zaparzyć sobie porządną kawę. Kawa zwykle poprawiała mi humor. Zdążyłem nastawić ekspres, gdy w apartamencie rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zdziwiłem się. Poza Claudem raczej nikt mnie nie odwiedzał. Akwizytorzy zwykle nie zaglądali do budynków takich jak ten, więc nawet nie rozważałem, że może to być któryś z nich. 
     Podszedłem do drzwi. Dzwonienie powtórzyło się. Na wszelki wypadek wyciągnąłem broń z szafki stojącej przy drzwiach wejściowych. Odetchnąłem i otworzyłem drzwi, spodziewając się pistoletu wycelowanego w moją głowę.
     Ku niemałemu zaskoczeniu za progiem nie czekał na mnie nikt wrogo nastawiony. Nawet nikt dorosły.
     Ujrzałem przed  sobą drobnego, lekko poobijanego nastolatka.
----------------------------------------------------------------- 
Obiecany pierwszy rozdział (chociaż może bardziej prolog...)!
Mam nadzieję, że się spodobało i dacie mi o tym znać. Komentarze jednakowoż bardzo podnoszą marale i chęć do pisania ^ ^" ...
A tak w ogóle to życzę wszystkim przyjemnie spędzonych Walentynek!

4 komentarze:

  1. Hejo ! :D
    Nominuje cie do Lba! :D :D
    Więcej informacji znajdziesz tutaj <3 --->http://czy-to-koniec-maleca.blogspot.com/2016/02/lba-ciekawostki-z-opowiadania-3.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu Seba tak bardzo przypomina mi tu Izayę? XD Co tu dużo pisać... Super rozdzialik^^ Ja wiedziałam że Sebastian i Claude to taka psycho miłości ^d^ I taki Ciel ni wiadomo skąd:') Next!!! Weny życzę i pozdrawiam ;)
    Nida

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zaciekawiona :D i czekam na kolejne rozdzialy, tak wiec weny

    OdpowiedzUsuń