Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 26 marca 2016

Spektrum czerni II

      - Zbierasz na komputer? - wypaliłem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
     Pojawienie się pod drzwiami poobijanego dzieciaka nie wróżyło nic dobrego. Nie zdarzyło mi się to wcześniej, jednak biorąc pod uwagę przypadki, o których słyszałem, za chwilę mój mózg mógłby rozmazać się na ścianie. Nie powiedziałbym, że wyszkolenie dzieciaka na prywatnego zabójcę było głupim pomysłem. Pewnie sam posunąłbym się do czegoś podobnego, gdybym chciał się kogoś pozbyć.
      - Nie, ja-
     Głos miał słaby, wysoki jak na nastolatka. Był wątłej budowy. Nie wykluczałem, że to wina wygłodzenia.
     Zaczynałem kombinować, jak go spławić.
     Nie wyglądał groźnie, ale podejrzanie.
      - Złamały ci się skrzypce? - zapytałem, odkładając broń na jej miejsce.
     Pokręcił niemrawo głową. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać albo zemdleć.
     Wyczuwam problem... 
      - No bo - zaczął, jednak przerwał. Obejrzał się za siebie, dostrzegł jednak tylko stalowoszare ściany korytarza.
      - No bo...?
      - No bo jesteś moim tatą.
     . . .
     co?
     . . .
     chwila, chwila, moment!
     niby jakim cudem?
     Parsknąłem zduszonym śmiechem.
     Ciekawe, czy młody zdziwiłby się, gdyby usłyszał, że jestem gejem od wieki wieków i kobiet nawet nie dotykam, jeśli nie muszę.
     Prawdopodobieństwo, że uciekł z domu albo że go z niego wyrzucono, było spore. Ktoś mógł go porwać, choć wątpiłem, by zdołał uciec. Na pewno nie miał co ze sobą zrobić i coś przygnało go akurat pod moje drzwi...
     Chyba, że po prostu wbije mi nóż w plecy, kiedy akurat nie będę patrzył.
     Cóż... może być całkiem zabawnie.

      - Powoli, przecież ci nie zabiorę - mruknąłem, podsuwając swojemu gościowi drugi karton mleka.
     Gdy zapytałem chłopaka o imię, odpowiedziało mi donośnie burczenie w brzuchu. Więc na początek zaproponowałem późne śniadanie.
     Żeby tylko nie zwymiotował...
      - To jak masz na imię? - zapytałem, zanim zdążył ponownie zapełnić sobie usta płatkami kukurydzianymi.
      - Ciel - brzmiała rzeczowa odpowiedź, zastąpiona po chwili cichym, wyrafinowanym mlaskaniem.
      - Dziwne imię - skomentowałem. - Twoja mama to Francuska?
     Siedzący przede mną nastolatek odsunął się nagle na tyle, na ile pozwoliło mu krzesło, na którym siedział.
      - Pół-Fransuska, Pół-Angielka.
     Nieznaczne drgnięcie brwi.
      - Yhym... - nie zdradzałem tego, że zdaję sobie sprawę z jego kłamstwa.
     Żałowałem, że pozbyłem się wszystkich papierosów z domu. Teraz bym nie pogardził nawet chudym, tanim, ruskim skrętem.
      - A jak w ogóle się tutaj dostałeś?
     Na początku pomyślałem, że zrobił portierowi laskę, ale potem to wykluczyłem.
      - Nikt mnie nie zatrzymywał.
     Czyli Hiszpanie to niekompetentne obiboki, a kawa nie zastępuje nikotyny.
      - Więc.. czego tak właściwie oczekujesz, Ciel? - specjalnie przeciągnąłem jego imię. Ludzie zazwyczaj czuli się przez to osaczeni, choć nie miałem pojęcia dlaczego.
     Ręka zastygła mu wpół drogi do ust. Szarpnął nerwowo głową. Po podbródku spłynęła mu jedna samotna łza, która wydostała się spod skrywającej prawy policzek grzywki.
     Cholera, mówiłem, że będą problemy.
     Niepewnie wyciągnąłem rękę w stronę jego twarzy. Blat nie był na tyle szeroki, żebym miał z tym problem, a chłopak nie zdążył zaoponować. Odgarnąłem szare włosy. Zlepione od spodu od krwi, jak się okazało.
      - Szlag... kto cię tak urządził?
     Dzieciak miał podbite prawe oko, a na dodatek kilka świeżo zaschniętych strupów pod nim.
      - Witamy w Mieście Aniołów - stwierdziłem z sarkazmem.
     Jeśli byłby stąd na pewno wiedziałby, gdzie można zarobić łomot i o jakiej porze dnia.

      - Nie ruszaj się.
     Niezasklepione otarcia próbowałem przepłukać wodą utlenioną, jednak dzieciak szarpał się nieznośnie.
     - Powiedziałem, żebyś się nie ruszał - powtórzyłem nieco dosadniej, ściskając nieświadomie mocniej chłopaka za brodę. Znieruchomiał. - Jeszcze gdzieś masz otarcia?
     - Nie.
    Puściłem go.
     - Nie wierzę. Rozbieraj się.
     - Ale-!
     - Chcesz tu zostać czy nie? - syknąłem, odkładając plaster i nożyczki na blat.
    Najwyraźniej zrozumiał aluzję, bo drżącymi dłońmi zaczął rozpinać guziki cienkiej koszuli, w którą był ubrany. Wziąłem w tym czasie tabletkę na rzucenie palenia, choć naprawdę wolałbym znaleźć gdzieś niedokończoną paczkę fajek.
    Nie ma przy sobie żadnych rzeczy poza koszulą na grzbiecie...? Na to wygląda.
    Obejrzałem jego klatkę piersiową. Wyglądała w porządku. Żebra całe, tylko kilka siniaków.
     - Obróć się.
    Zawahał się, jednak zdążył już zrozumieć, że to ja tutaj dyktuję zasady.
     - Ale to się będzie paprać.
    Spotkałem w życiu już niejednego psychola. W tym mieście praktycznie się od nich roiło, choć niewątpliwe trzeba talentu, by napatoczyć się na aż takiego.
    Cięcia nie były zbyt głębokie, nie wymagały szycia. Potrzeba było niebywałej precyzji, żeby wyciąć niemalże idealny okrąg z wpisanym w niego czymś, co kojarzyło się kaduceuszem. Zapewne nie wygoi się do końca.
      - Dam ci ręcznik do zagryzienia, to nie stracisz języka.

      Zostawiłem dzieciaka na chwilę samego. Zasnął wycieńczony na kanapie, więc uznałem go za względnie unieszkodliwionego. Upewniłem się, że nie pobrudzi mi obicia krwią i wyszedłem do salonu prasowego na przeciwko. Kupiłem sobie od razu dwie paczki mentolowych setek.
     Spróbuję rzucić palenie, jak będę miał urlop. Czyli pewnie mi się ta sztuka nie uda.
     Od razu chciałem zapalić. Z przyzwyczajenia zacząłem szukać po kieszeniach zapalniczki, której oczywiście nie było. Przekląłem w myślach. Kilkoro ludzi patrzyło się na mnie podejrzliwie. Na przedramionach miałem kilka plam z zaschniętej krwi, pewnie to dlatego.
     Już mogliby nie przesadzać, każdemu się mogło zdarzyć.
     Pomyślałem o swoim "synu", który teraz odsypiał jakieś traumatyczne przeżycia, jak mogłem się domyślać.
     Mam nadzieję, że nie wpieprzyłem się w jakieś bagno, wpuszczając go do siebie.
     Nie należałem do osób o szlachetnym sercu, ale postanowiłem sprawdzić ogłoszenia o zaginięciach. Nie chciałem zostać pozwany o porwanie i jeszcze Bóg wie o co.


     Nic nie znalazłem. Absolutnie nic.
     Zacisnąłem zęby. Zmiażdżyłem przy tym filtr.
     Rano miałem dobry humor, to go wziąłem. Teraz jestem wkurzony i na dodatek senny.
     Rzuciłem niedopałek do popielniczki. Nie wiedziałem, czy czuję się usatysfakcjonowany wypaloną ilością papierosów czy jednak nie. Zawsze myślałem, że umrę postrzelony na ulicy, ale prognoza przewiduje na tę chwilę raka.
     Przekręciłem się na fotelu, przewieszając nogi przez podłokietnik. Odstawiłem laptopa na stolik do kawy. Splotłem palce dłoni. Odetchnąłem głęboko. W sumie to nie byłem zdenerwowany. No może trochę. Ale głównie zaintrygowany.
     Dzieciak wydawał się być czysty. Nie wyglądał na młodocianego ćpuna ani nic w tym stylu, więc z domu raczej nie wyleciał. Jest duże prawdopodobieństwo, że go napadnięto, ale wtedy nie przyszedłby akurat do mnie. 
     Właśnie. Nie pomyślałem o tym, że on może mnie znać. To oznaczałoby, że ma jakieś powiązania z przestępczym półświatkiem. Ja go nie znam. Co prawda nie obracałem się w tym towarzystwie na co dzień, ale znałem większość ważniejszych osób i ich rodzinę. Naprawdę go nie kojarzyłem. W sumie ktoś mógł sprzątnąć jego rodziców, to się zdarza, ale wtedy raczej skontaktowałby się ze swoją rodziną czy coś. Poza tym skąd znał mój adres...?
     Chyba posuwam się za daleko. Nie mogę wykluczyć, że trafił tutaj przez najzwyklejszy przypadek.
     Zerknąłem na niego. Nadal spał i to dość głęboko. Mógłbym go po prostu wywieźć gdzieś za miasto i zostawić, ale nie byłoby w tym żadnego sensu. Jeszcze ściągnąłbym tym na siebie uwagę. Na posterunek nie mogłem go zabrać z przyczyn oczywistych. Policja wiedziała, co robię, ale nigdy nie udało im się znaleźć niezbitych dowodów. Nie lubiliśmy się przez to, ale czasem bawiła mnie ich dociekliwość.
     Oficjalna wersja jest taka, że zająłem się tym dzieciakiem z nudy. Nic więcej. Pozbędę się go, jak będzie sprawiał problemy. Trochę szkoda byłoby oddać go handlarzom ludźmi. Niewątpliwie jednak jakiś psychol z Europy dobrze by za niego zapłacił. Strzelenie mu kulką w łeb też uznałbym marnotrawstwo. Pasowałby mi do wystroju wnętrza, tylko po co mi on? Nastolatkowie na ogól nie mają żadnych przydatnych umiejętności. Prędzej uznałbym dziesięciolatka wychowanego na ulicy za przydatniejszego od kilkunastolatka wychowanego w domu. Na dodatek zwykle rodziny z półświatka biedne nie są, więc pewnie rączek też sobie pracą nie pokalał. A jednak jakoś udało mu się przeżyć, to może nie będzie taki zupełnie bezużyteczny.

     Pchnąłem lekko drzwi do jedynego nieużywanego pokoju. Sprzątałem tu od czasu do czasu, więc kurz raczej się nie osadzał. Odszukałem włącznik światła na ścianie. Podciągnąłem rolety w popielatym kolorze, ale tylko te nad witryną naprzeciwko salonu. Resztę zostawiłem w spokoju.
    Ciel (nadal uważałem, że to imię jest jakieś podejrzane) jeszcze się nie obudził. Parę razy sprawdzałem, czy w ogóle oddycha. Nie dziwiłem się, że odsypia. Jego skóra miała prawie taki sam odcień bieli, co niektóre ze ścian w apartamencie. Wątpiłem, że jest aż tak blady naturalnie, raczej stawiałem, że to wina ubytku krwi i osłabienia.
     Wyciągnąłem ze schowka komplet pościeli. Została tylko brązowa. Nigdy nie lubiłem jasnych poszewek. W swojej sypialni zwykle miałem czarne lub ciemnoszare, a w pokoju, który zajmował Claude były chyba brudnopomarańczowe. Zasłałem jednoosobowe łóżko. Dopadło mnie trochę dziwne uczucie. Nigdy nie robiłem czegoś takiego dla kogoś. Przynajmniej nie przypominałem sobie, a miałem całkiem dobrą pamięć.
      Prawdopodobieństwo, że Ciel obudzi się przede mną, wydawało mi się niewielkie, jednak na wszelki wypadek postawiłem mu kilka tostów i butelkę wody obok łóżka. Nie wiedziałem, czy go to zadowoli w razie czego, skoro wcześniej zaprezentował taki apetyt.
     Wróciłem do salonu i szturchnąłem lekko śpiącego chłopaka w ramię. Mruknął coś niewyraźnie niezadowolony, ale się nie obudził. Spróbowałem jeszcze raz, ale nic to nie dało.
     Czuję się jak niańka...
     Uznałem, że dalsze próby nie odniosłyby żadnego skutku i po prostu wziąłem go na ręce. Nie powiedziałbym, że zrobiłem to nad wyraz delikatnie, ale usprawiedliwiałem się brakiem wprawy. I tak się nie obudził, więc co za różnica.
     Był lekki jak piórko. Zdecydowanie zbyt lekki, ale czego się można spodziewać po wystających żebrach?

     Tak jak się spodziewałem, chłopak przespał całą noc. Wyglądałem akurat przez okno, kiedy przewracał się na drugi bok. Popijałem mrożoną kawę. Spociłem się w nocy, a jeszcze dodatkowo obudził mnie Claude, które akurat kończył swoją zmianę i koniecznie chciał wpaść. Nie sądziłem, że wytrzyma tylko jeden dzień. To i tak bez znaczenia, skoro mu odmówiłem. Wydawał mi się podejrzanie pobudzony. Pewnie znów ktoś poczęstował go crackiem...
     Kostki lodu stukały o ścianki wysokiej szklanki. Zrobiło mi się trochę lepiej. Ściągnąłem przepoconą koszulkę, po czym odrzuciłem ją na fotel. Szykowałby się kolejny mało ekscytujący dzień, gdyby nie fakt, że w pokoju gościnnym śpi obce dziecko. W sumie lepszy z niego współlokator niż z Claude'a. Przynajmniej na razie.
     Jeszcze nie postanowiłem, co z nim zrobię. W sumie to nie wiem, czego on ode mnie chce. Być może stwierdzi, jak wstanie, że pomylił adresy albo coś w tym stylu. Nie zatrzymywałbym go, jeśli chciałby odejść, bo po co? Problem z głowy, choć głupio byłoby zobaczyć jego martwe ciało w jakimś ciemniejszym zaułku.
     Boska ekonomia. Ktoś umiera, żeby ktoś inny mógł żyć.  
     Kątem oka zauważyłem, jak przeciąga się, a potem sięga po butelkę wody. Odkręciłem mu ją wcześniej. Wątpiłem, by miał siłę, żeby ją otworzyć.
     Nawet bym nie przypuszczał, że potrafię być taki troskliwy.
     Dym unosił się od strony Chinatown. Pewnie znów ktoś podpala śmieci w koszach. To się ludziom chyba nigdy nie znudzi.
     Przez dwie kuloodporne witryny czułem na sobie wzrok nastolatka. Przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie na mnie patrzą. Niezależnie od tego, czy mam na sobie koszulę, czy też nie.
     Chyba nie wyjdzie stamtąd dopóki się nie ubiorę.

     Młody był drugą osobą, której przyszło mi robić śniadanie. Pierwszą był oczywiście Claude. Na szczęście chłopak stwierdził, że zadowoli się czymkolwiek, zamiast wymyślić niestworzone potrawy. Jajecznicy nie zaliczała się do skomplikowanych potraw i nie robiło się jej długo, a po minie Ciela wnosiłem, że umiera z głodu.
     Postawiłem przed nim talerz. Jeszcze dobrze się nie obudzi, ale pamiętał, jak używa się widelca. Nie pomyślałem wcześniej, że nie ma żadnych ubrań na przebranie, a cholera wie, ile już chodzi w tych, które ma na sobie.
     Skoro już go przygarnąłem, to nie będę się nim opiekował byle jak.
      - Ty nie jesz? - zapytał się mnie.
      - Nie jestem głodny - stwierdziłem, zaciągając się mentolowym dymem. - Nie przeszkadzaj sobie.
     Mogłem mu użyczyć moich rzecz. Będzie w nich wyglądał zabawnie, ale mógłbym wyprać jego ubrania. Nie chciałem go ciągnąć do sklepu po nowe, nie wyglądał, jakby miał siłę iść gdziekolwiek, więc takie rozwiązanie wydawało się być najlepsze.
     W co ja się wpakowałem? I pod wpływem czego wtedy byłem? To przez brak nikotyny. Na pewno...
     

czwartek, 10 marca 2016

Nauczyciel V

     Z okazji najmniejszego kaca wygrałem robienie śniadania. Znowu. Od czasów studenckich pod tym względem nic się nie zmieniło, więc tradycyjnie będzie jajecznica. Nie ma co się wysilać, skoro nie wiadomo, czy zaraz po śniadanie nie wyjdzie jeszcze szybciej niż weszło.
     Rafael miał w kuchni mniejszy bałagan niż zwykle. Być może wreszcie postanowił się ogarnąć, choć gdybym miał obstawiać, to tylko chwilowy przebłysk dorosłości.
     Otworzyłem okno. Oba śpiące w pokoju obok skacowane chlory miały przyjemność mieszkać na przedmieściach Londynu, więc nie trzeba było się obawiać, że wszystko zaraz przesiąknie zapachem spalin. Zaciągnąłem się rześkim powietrzem.
     Może powinienem przewietrzyć też pokój, w którym składowały się zwłoki? Chłodek pewnie szybciej by ich obudził.
     Wyciągnąłem ze swojej kurtki, cholera wie, skąd wzięła się na kuchennym stole, tabletki na ból głowy, które wepchnąłem do kieszeni poprzedniego wieczoru, kiedy wychodziłem.
     Popiłem ją nieprzegotowaną wodą i zapaliłem papierosa, a potem jeszcze jednego.
     Z kostnicy zaczęło dobiegać bliżej nieokreślone dźwięki, a potem coś głośno gruchnęło o podłogę.
      - Koffaj mje~
     - Chyba cię grzmoci. Złaź ze mnie.
    Nie świadczę usług opatrywania siniaków.

    Zawsze uważałem się za osobę normalną. Nie wybiegającą za bardzo przed szereg i poczytalną. Nie uciekającą w marzenia, pomimo wyraźnych ku temu powodów...

    ...po drugim SMSie mój pogląd legł w gruzach.
    To było zwykłe "dzień dobry ". Nie otrzymałem odpowiedzi na wczorajszą wiadomość, ale miałem cichą nadzieję, że tym razem ją dostanę.
    Może powinienem je podpisać? 
    Przewróciłem stronę "Studium w szkarłacie". Czytałem je chyba już czwarty raz tak jak pozostałe książki o Sherlocku. Na treści akurat średnio mogłem się skupić, bo myśli błądziły mi gdzieś indziej niż przy dorożkarzu.
     Zbliżała się jedenasta. Pomyślałem, że to byłoby całkiem urocze, gdyby profesor Sebastian sypiał w weekendy do późna.
    Co ja bym dał, żeby móc mu nosić kawę do łóżka. Ciekawe, czy przeciągnąłby się rozkosznie przy pobudce, czy przewrócił na drugi bok z fochem, że ktokolwiek śmiał go obudzić. 
    Chciałbym poznać jego odruchy, nawyki i zachowania. Tak po prostu wiedzieć o nim jak najwięcej, ale kim ja jestem? Mogę sobie tylko pomarzyć.
    Naprawdę nigdy nie przejawiałem tak...hmm...bujnej wyobraźni, a teraz proszę. Mógłbym książkę napisać. Być może mój katecheta mógłby rozbudzić we mnie jeszcze jakieś inne talenty...?
    Mimowolnie uśmiechnąłem się na tę myśl.
    Telefon leżący na stoliku obok zawibrował. Wzdrygnąłem się lekko. Zostałem sam w domu, więc trochę się przestraszyłem. Sięgnąłem po niego.
    Ogarnęła mnie fala podekscytowania, kiedy zobaczyłem komunikat o wiadomości.
    "Dzień dobry" odczytałem w myślach głosem swojego nauczyciela.

      - Jesteś pewien, że odpisywanie to dobry pomysł?
      - Jasne - powiedział blady jak ściana, ale już najedzony, Rafael. - Najwyżej będziesz miał przypał, co ci szkodzi?
      - Sporo. Czemu ja właściwie się ciebie słucham? - zapytałem bardziej siebie, niż zgromadzonych.
      - Bo jestem starszy?
      - O miesiąc się nie liczy.
      - Po prostu jesteś głupi - stwierdził Arcadius, praktycznie mocząc nos w kawie. - Co się tak patrzysz? Na to wychodzi.
      - Właśnie wiem. - Przeczesałem lekko przetłuszczone włosy. - Ale jakby  nie patrzeć on jest najbardziej zadowolony z życia z naszej trójki.
      - Hmmm...podejrzane... - Zaczął się bujać na krześle.
      - Jajeczniczka zarąbista, ale chyba zaraz ją zwrócę.
      - Weź, nie obrzydzaj.
     Do dziś nie wiem, jakim cudem się przyjaźnimy. Arcadius też chyba tego nie rozumie w tej chwili, sądząc po jego wyrazie twarzy.
    Spojrzałem na swoją komórkę.
     - Pewny jesteś, że nie dałeś nikomu mojego numeru?
     - Jak bum-cyk-cyk - stwierdził, po czy dopił kawę, siorbiąc głośno. - Przecież byłem stale czujny.
     - Chyba nawalony. - Araciuds chrząknął znacząco.
     - Kompromis. Byłem czujnie nawalony. Ale nikomu nic nie dawałem.
    Z marnym skutkiem próbował zetrzeć plamę po kawie ze swojej koszulki z Królem Julianem.
    Podparłem głowę ręką. Nadal się porządnie nie obudziłem.
     - To objaw tęsknoty za kotem czy kac?
     - Ja bym ci powiedział, co to, ale dostałbym w twarz, Swoją drogą... celibat cię nie obowiązuje, co nie?
 
     Wgapiałem się w ekran już z kilkanaście minut.
     Odpisał mi... to znaczy, że przyzwolił mi na pisanie do niego? Woah. To super, nie? Chyba wie, co robi...Na pewno jest bardziej poczytalny ode mnie w tej chwili...
     Alleluja?
     Nie wiedziałem, czy miałem się z czego cieszyć, ale się cieszyłem. Po prostu. Z tego, że ktoś zaakceptował moją obecność. Przyzwolił na nią, może to lepsze określenie.
     Chciałem napisać coś jeszcze. Cokolwiek, byleby poczuć przeskakującą iskierkę zainteresowania.
     Powstrzymałem się.
     Jestem już i tak wystarczająco natrętny. Na razie muszę zadowolić się tym. 
     Gdybym wtedy mógł wyciągnąć z siebie trochę radości, pewnie bym to zrobił i schował ją do pudełka na gorsze czasy.
     Wreszcie coś nowego w moim życiu.
  
     Postawiłem Absurda na podłodze w przedpokoju. Wyglądał na zadowolonego. Podreptał do pokoju, zapewne po to, żeby zacząć wylegiwać się na swoim miejscu na kanapie.
     Ściągnąłem buty i odwiesiłem na wieszak płaszcz.
     Nic się nie zmieniło od czasu, gdy wyszedłem. Właściwie poczułem ukłucie smutku. Przyzwyczaiłem się do tego, że nikt na mnie nie czeka. W końcu mieszkałem sam, czego się miałem spodziewać?
     Nie zaplanowałem sobie nic na dzisiaj, więc teoretycznie dzień miałem wolny.
     Przysiadłem obok swojego kotka, który natychmiast wskoczył mi na kolana. Pogłaskałem go po małej, szarej główce. Ehh...chyba na serio zostanę kawalerem z kotem. 
      - Idziemy się zdrzemnąć? - Złapałem maleństwo za zadbane, czyściutkie łapki.
     Dzwoniący telefon, wybił mnie z rytmu, więc Absurd sam zdążył przemieścić się na łóżko, kiedy odbierałem.
      - Mogę zatrzymać te fajki, co ci wypadły u mnie w samochodzie? - Usłyszałem głos Rafaela, na którego po dzisiejszym przedpołudniu nie miałem już najmniejszej ochoty.
      - Tsaaa... ale mogłeś powiedzieć, że mi je po prostu wyciągnąłeś, kiedy nie patrzyłem.
      - Oj tam. Chyba zapomniałeś, kto ci załatwiał fajki, kiedy byłeś w liceum.
      - Dobra, już nie przypominaj.
     Rozłączyłem się. W drodze do sypialni zostawiłem komórkę na komodzie.
     Jak wstanę, to wstanę, jak nie, to nie.

     Dzisiaj jadłem obiad razem z ciocią Ann. Widać było po niej, że miała ciężki dzień, ale starała się ze mną rozmawiać. Pytała, co robiłem i w ogóle, jednak praktycznie zasypiała nad talerzem z zupą.
     Potem wzięła tylko szybki prysznic i położyła się spać. Teoretycznie miała być to drzemka, ale, jak to często bywało, nie wyszło jej. Ja siedziałem sobie w swoim pokoju. W sumie nic nie robiłem. Naszła mnie ochota, aby pójść na spacer, ale było już ciemno. Postanowiłem, że dotlenię się jutro.
     Pooglądałbym jakiś film, ale tak jakoś dziwnie samemu.
     Ciocia Ann zawsze komentowała filmy. Jak oglądała coś drugi raz, to komentarz co pięć minut gwarantowany. Nawet lubiłem ich słuchać, ale nawet ja uważałem "użyj różdżki Harry!" podczas oglądania innego filmu z Danielem Radcliffem za chamskie.
     Ehh...chyba jednak nie lubię sobót.

      - Martha no! Przestań wreszcie trajkotać! Jesteś gorsza ode mnie!
     Profesor Rofocale miał w poniedziałek wyjątkowo zły dzień. Na tyle, żeby się na kogoś zdenerwować, więc sprawa była całkiem poważna.
      - Nie będziesz siedzieć z Katt!
     Nasz wychowawca wyglądał strasznie, gdy się denerwował. Te cechę dzielił akurat ze swoim przyjacielem, z którym lekcja odbędzie się za kilka godzin.
      - Przesiądź się do... do...
     Zerknąłem na główną zainteresowaną. Martha była dość nietypową dziewczyną według mnie. Miała krótko ścięte, czarne włosy i praktyczny brak biustu. Podobno jej hobby było dziwne, ale nigdy nie dowiedziałem się, na czym tak właściwie polega.
      - ... do Phantomhive'a.
     Speszyłem, słysząc swoje nazwisko. Zamyśliłem się i nie wiedziałem o co chodzi, dopóki nie zobaczyłem stojącej nade mną skruszonej nastolatki. Przesunąłem się bardziej pod okno, żeby zrobić jej miejsce.
     Nie siedziałem z nikim od czwartej klasy podstawówki, więc nie wiedziałem, czy powinienem coś powiedzieć czy zrobić. Przemilczałem.
     Z Marthą nie siedziało się źle, więc nie będziemy sobie przeszkadzać dopóki się nie rozsiądziemy. Dziewczyna trzymała się swojej połowy ławki, nie dotykała moich rzeczy i nie zaczepiała mnie. Nie wiedziałem, czy po prostu jest jej głupio za gadanie, czy uznała mnie za kiepskiego towarzysza rozmów.
     Na religii dźgnęła mnie lekko długopisem w lewy bok, Zerknąłem na nią spod byka. Nikt nie odważył się naruszać mojej strefy osobistej. Podsunęła mi kartkę z zeszytu w kratkę. Przeczytałem to, co było na niej napisane.
      "Lubisz starszych facetów? Bo patrzysz się jak w obrazek..." 
     Zaskoczyło mnie to pytanie. Przyswoiłem jego znaczenie i zaczerwieniłem się wyraźnie.
      "Uznaję to za odpowiedź twierdzącą" napisała, gdy profesor Michaelis kreślił coś na tablicy. "Katecheci cię kręcą?"
     Przybrałem jeszcze głębszy odcień czerwieni i omal krzyknąłem w zaprzeczeniu.
      "Spoko, kibicuję wam od początku, tylko coś wam nie idzie" 
     Chciałem zapaść się pod ziemię, albo jeszcze głębiej. Myślałem, że tego po mnie nie widać!
      "Ktoś jeszcze wie?" napisałem na karteczce. Ręce tak mi się trzęsły, że strasznie bazgrałem.
      "Wątpię. Katt uważa to tylko za moją fanaberię, więc raczej nikt"
      Przynajmniej coś.
     Zerknąłem na nauczyciela, który właśnie zaczął o czymś opowiadać, ale nie byłem w temacie. Po rysunku na tablicy wnioskowałem, że coś o dekalogu. Ogarnęła mnie panika, gdy spojrzał na naszą dwójkę. Schowałem kartkę pod zeszyt, uznając dzisiejszą rozmowę za zakończoną. Starczy emocji.

     Rafael zrobił mi chyba najgorsze świństwo, jakie mógł. Świadomie czy nie, zrobił.
     Czy ona z nim flirtuje?! Na mojej lekcji?!
      - Phantomhive, dobrze się czujesz? - Pokiwał energicznie głową, odwracając czerwoną twarz.
     Przesadziłbym ją, gdybym mógł. Najchętniej do klasy obok.
     Oparłem się o biurko. W sumie mówiłem już, nie myśląc o tym, co mówię. Dwa lata w zawodzie a już takie odruchy.
     Jak on mnie teraz rozprasza! Albo ona! Teraz to sam już nie wiem!
     Trzeba było wziąć tabletki ze sobą, nie zostawiać ich w domu.
     Skończyłem swój wygląd i pozwoliłem się spakować trzeciakom. Uzupełniłem dziennik, zerkając ukradkowo na Phantomhive'a. Czerwień spełzła z jego twarzy, ale na policzkach pozostała jeszcze odrobina różu.
     Może jednak mam w torbie jakieś tabletki. Jakiekolwiek. 
     
    Wracając do domu, byłem przerażony. Zastanawiałem się skąd ona wie. Co będzie, jeśli się wygada. Przecież to takie głupie zakochać się we własnym nauczycielu. Dziś zrozumiałem, jak głupio to brzmi. Jak bardzo coś takiego nie wchodzi w grę.
     Beznadzieja. A miałem przedwczoraj taki dobry dzień.
     Do domu wróciłem, zanim ciocia wróciła z pracy. Miałem wrażenie, że popłaczę się, kiedy tylko przejdę przez próg, ale udało mi się powstrzymać. Co prawda kilka słonych kropel skapnęło na panele w moim pokoju, ale to się nie liczyło.
      - Gdybym był choć trochę starszy... - mruknąłem przeglądając się w ekranie laptopa. - Wyglądam na pierwszoklasistę. Albo jakbym w ogóle z podstawówki uciekł.
     Tragedia. Lepiej pójdę spać, bo faktycznie się załamię.
     Zdjąłem z siebie bluzę i jeansy, po czym wsunąłem się pod kołdrę. Pokój wydawał się być szary, przez światło wpadające prze okno.
     Ciekawe, jak wygląda sypialnia Sebastiana... na pewno jest ładna. Z dużym łóżkiem stojącym pośrodku. Albo mniejszym. Takim, żebym mógł spokojnie się do niego przytulić, pod pretekstem spadnięcia na podłogę.
     Ponownie pomsmutniałem.
     Ukończę gimnazjum, to mi przejdzie.
    
     Zawsze myślałem, że moja rutyna jest czymś, co porządkuje mi życie i pozwala trzymać je w ryzach, ale zaczynałem mieć jej trochę dość. Porozmawiam o tym z Lacroixem, może mi coś doradzi.
     Nakarmiłem kota i wyszedłem po zakupy. Gdyby nie wietrzna pogoda, pobiegałbym trochę. Do sklepu miałem około dwóch kilometrów. Wybrałem się głównie po papierosy. Reszte potrzebnych rzeczy udało mi się kupić w sobotę.
     Przeszedłem się po alejce ze słodyczami. Nie lubiłem słodkich rzeczy, ale gdzieś tutaj leżały zwykle miętówki.
     Karmę dla kota mam, dla siebie też. Coś jeszcze? Chyba nie.
     Przewietrzyłem się i zmarzłem trochę, ale poczułem się lepiej. Jak zwykle klucze w magiczny sposób przemieściły się z jednej kieszeni do drugiej.
     Od rana nic nie jadłem, ale nie odczuwałem głodu. To chyba jeden ze skutków ubocznych przyjmowanych tabletek. Westchnąłem. Miałem zacząć odżywiać się jak człowiek, ale przychodziło mi to z trudem. Zwłaszcza że przez nałóg średnio czułem smak czegokolwiek.
      - Zrobię kurczaka, to też sobie będziesz mógł zjeść, co ty na to?
     Odpowiedziało mi miauknięcie. W ogóle nie uważałem swojego konwersowania z kotem za dziwne. Moja mama rozmawiała z kwiatami i nikt się jej nie czepiał.

     Bałem się iść do szkoły następnego dnia. Obawiałem się, że Martha zacznie mnie szantażować, czy coś w tym stylu i zrobi się bardzo nieprzyjemnie. Wszystkie lekcje mieliśmy dziś mieć razem, żadnego wf czy podziału na grupy, więc od niej nie ucieknę. Zawsze mógłbym poprosić profesora Rafaela, żeby ją przesadził, ale...
      - Hejka - usłyszałem zaspany damski głos.
     Martha usiadła obok mnie na ławce. Przynajmniej w stosownej odległości. Skinąłem jej głową na powitanie, gapiąc się tępo w drzwi od klasy. W szkole nie było jeszcze praktycznie nikogo. Stres spotęgował poranny SMS, który wysłałem Sebastianowi, choć obiecałem, że nie będę tego robić w tygodniu.
      - Na serio się nie musisz tak spinać. Chętnie bym ci pomogła, gdybym mogła. Nadajesz się na ukesia jak nikt inny w tej szkole.
      - Na kogo? - zapytałem, słysząc nieznane słowo.
      - Na ukesia. Uke. Nie znasz? - Pokręciłem głową. - Strona bierna w związku gejowskim, mówi ci to coś?
      - Oczywiście, że nie! Nigdy nie byłem w związku!
      - Czyli jesteś gejem?
     To była podpucha, tak?
      - Właściwie to sam już nie wiem. Zwisa mi to i powiewa. - Skrzyżowałem ręce i zrobiłem urażoną minę, bo dałem się podpuścić.
      - Słodziak. Takie męskie tsundere.
     Nawet nie pytałem co oznacza to dziwne słowo.
      - To jak? Poczyniłeś już jakieś postępy? - dopytywała.
      - Postępy w czym?
      - Przecież wiesz. - Do budynku zaczęli wchodzić inni uczniowie i korytarze nie były już takie opustoszałe jak przed chwilą. - Chyba że wolisz, żebym powiedziała to na głos... - Wyszczerzyła zęby.
     - Nic nie mów - uciąłem szybko. - Gdzie zgubiłaś Katt?
     - Katt rozłożyła grypa, więc aktualnie przyczepiam się do ciebie. Nie będziesz miał mi tego za złe, prawda? - Wyczuwam szantaż...
     - Mam inny wybór?
     - Nie. Ale musisz mi wszystko od początku opowiedzieć.
    W sumie miałem na to ochotę. Może to głupie, ale wygadanie się mogło mi pomóc w jakimś stopniu. Martha mogła by mi coś doradzić z kobiecego punktu widzenia. Opcja zapytania cioci nie wchodziła w grę.