Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

poniedziałek, 16 maja 2016

Spektrum czerni IV

     Spanie na kanapie być może nie było najlepszą formą wypoczynku, jednak mimo tego spałem jak zabity. Nie chciałem położyć w pokoju Ciela, tym bardziej w byłym Claude’a. Sądziłem, że wcale nie dam rady odpłynąć, ale po kilku godzinach się udało.
     Odpoczywałem dłużej niż zazwyczaj. Dużo dłużej. Ciel obudził wcześniej ode mnie. Miałem tego świadomość, jednak nie śpieszyło mi się wstawać z tego powodu. Słyszałem, że robi coś w kuchni. Wydawało mi się, że na mnie patrzy, ale to też zignorowałem.
     Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem stojący na stoliku do kawy kubek. Jego zawartość musiała być wciąż ciepła, ponieważ unosił się nad nim białawy obłoczek. Przeciągnąłem się i podrapałem po nagich plecach, z których zsunął się szlafrok. Trzeba niebywałego talentu, żeby praktycznie rozebrać się przez sen, ale przynajmniej to, co powinno pozostać zasłonięte, zasłoniętym pozostało.
     Podciągnąłem się leniwie do siadu. Włożyłem prawą rękę z powrotem do rękawa. Zignorowałem odkryte lewe ramię i znów zerknąłem na kubek.
     Kawa.
     Mimowolnie uniosłem lewą brew. Nie skomentowałem tego na głos ani w myślach. Spojrzałem za siebie, przechylając głowę przez podłokietnik kanapy. Ciel podnosił w tej chwili pościel zrzuconą ze swojego łóżka wczorajszego wieczoru. Po uczesanych włosach mogłem wnosić, że poranną toaletę ma już za sobą.
     Nie zamierzałem wypić tej kawy. Nie zaprzeczałem, że podchodziło to pod paranoję, ale jeśli mogłem nie zjeść lub nie wypić czegoś, co potencjalnie mogło mnie otruć, to tego nie robiłem. Nie posądzałem o to swojego współlokatora, ale nawyki przegłosowały chęć napicia się zaparzonej przez kogoś kawy.
     Podrapałem się po głowie, po czym wstałem, powstrzymując ziewanie. Chyba była już dziewiąta, może nawet dziesiąta.
     Przeszedłem wszerz apartamentu i zniknąłem w garderobie. Nie planowałem dzisiaj nigdzie wychodzić, dlatego nie stroiłem się zbytnio. Narzuciłem na siebie biały podkoszulek i szare, jeansowe rybaczki. Na zewnątrz było upalnie. Nie dostrzegałem żadnej, choćby najdrobniejszej chmurki.
      - Ktoś do ciebie dzwonił. - Usłyszałem, kiedy wyszedłem z niewielkiego pomieszczenia.
     Chłopak miał zakaz dotykania mojego telefonu i laptopa, jednak zwykle informował mnie o tym, że ktoś czegoś ode mnie chciał. Zwykle słyszałem dźwięki wydawane przez własną komórkę, ale wyjątkowo dzisiaj nie spałem czujnie tak jak zazwyczaj.
     Odszukałem wzrokiem miejsce, z którego mówił nastolatek. Stał przy witrynie w salonie, spoglądał na ludzi przechodzących w cieniu rzucanym przez budynki. Nie wychodził na balkon, z tego co zauważyłem, ale często przesiadywał przy oknach. Przynajmniej wiem, że nie ma lęku wysokości.
    W drodze do kuchni, gdzie zostawiłem wczoraj komórkę, zlustrowałem go szybko. Nie wyglądał na poruszonego tym, co stało się wczoraj. Nie wyglądał na taką zimną rybę, chyba że zaraził się ode mnie.
    Zanim sprawdziłem, kto się do mnie dobijał, zapaliłem papierosa. Musiałem zadowolić się zwykłymi lightami, bo moich nie mieli.
    Bard wysłał mi wiadomość o drugiej, że robota skończona. Poza tym dostałem jeszcze jednego smsa i informacje o nieodebranym połączeniu. Druga wiadomość była od nieznanego mi numeru z prośbą o spotkanie.
    Nie miałem wątpliwości co do tego, że to klient. Najbezpieczniejszą formą zawierania umów w tym interesie było umawianie się “na gębę”. W ten sposób zmniejszało się ryzyko przyłapania na nielegalnym interesie. Polityka prywatności skrzynek mailowych i tym podobnych wzbudzała wątpliwości przynajmniej u tych, którzy czasem używali szarych komórek.
     Znałem miejsce, do którego zostałem zaproszony. Jeden z bardziej eleganckich miejsc spotkań w tym mieście. Gościłem tam kilka razy i wiedziałem, że chadzają tam też handlarze narkotyków i organów. Niespecjalnie miałem ochotę na opuszczanie mieszkania, jednak wydawało mi się, że nikt nieobyty nie zaprosiłby mnie w tak nie byle jakie miejsce. Poproszono, bym się tam stawił o dziewiątej wieczorem, więc na zewnątrz nie będzie takiej patelni, jaka jest teraz i będę się mógł ubrać bardziej stosownie.
     Wiadomość była krótka i zwięzła, dlatego wydawało mi się, że będę miał do czynienia z mężczyzną. Ponadto rzadko spotykało się kobiety zainteresowane nielegalnym kupnem broni. Chyba trzeba będzie powiedzieć wszystkim, którzy dysponują moim numerem, żeby mówili znajomym, że trzeba dorzucać zdjęcia.
     Skoro już zostałem singlem, zacznę się rozglądać za jakąś ciekawą partią.
    Nie miałem zamiaru wchodzić w jakąkolwiek zobowiązującą relację. Na szczęście geje nie mieli problemu z zaakceptowaniem takiej formy kontaktów. Darmowy, bezpieczny seks. Bez miłości co prawda, ale nie można mieć wszystkiego.
     Rozsiadłem się z powrotem na fotelu, przeżuwając owsiane ciastko wyciągnięte z szafki. Ciel siedział w fotelu na przeciw i oczywiście wyglądał przez okno. Gdyby nie to, że zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że na mnie nie patrzy, poczułbym się ignorowany. W końcu praktycznie każdy, kogo mijałem na ulicy wgapiał się we mnie przynajmniej przez pięć sekund, ale akurat on wolał patrzeć za okno. Odrobinę frustrujące.

     - Wychodzisz?
    Mruknąłem potwierdzająco.
     - Długo cię nie będzie?
     - Nie wiem.
     - Rozumiem.
    Tyle przeciętnie trwała nasza rozmowa.
    Poprawiłem biały kołnierz koszuli. Krawat sobie odpuściłem. Choć lubiłem go nosić, to nie było potrzeby ubierać się aż tak oficjalnie.
    Odwróciłem się od lustra, żeby móc spojrzeć na chłopaka.
     - Nie chciałbyś mieć garnituru? - zapytałem, skoro udało mi się przyciągnąć jego uwagę.
    Dziś założył szarą koszulkę z wilkiem i krótkie spodenki. Nie najgorzej, jeśli chodzi o niewyjściowe rzeczy.
     - Nie.
     - A nie chcesz iść do fryzjera?
     - Nie.
    Jego włosy, choć uczesane i zadbane, zaczynały się wymykać spod kontroli według mnie.
     - O której wrócisz?
     - Pewnie późno. Nie śpisz dzisiaj w moim łóżku, wiesz o tym, nie?
    Skinął głową.
     - Świetnie.
   
     - Nie chciałbyś czegoś zjeść?
     - Nie dziękuję.
    Klienci nie mówili do mnie “pan”. Nie lubiłem tego, bo czułem się przez to staro.
     - Dobrze w takim razie przejdźmy do konkretów.
    Mężczyzna, który próbował się do mnie dodzwonić, okazał się Włochem. Mogłem przypuszczać, że niedawno skończył trzydzieści pięć lat. Miał niezbyt długie, jasnobrązowe włosy opadające palami na kark. Nie był zbyt barczysty, ale nadal bardziej ode mnie. Ciemnobrązowe oczy patrzyły na mnie z uwagą.
     - Chciałbym zdobyć Barrett M82 - powiedział po tym, jak rozejrzał się z uwagą. - Powiedziano mi, że załatwisz go najszybciej. - Nachylił się bardziej nad stolikiem.
    Mało kto przychodził do tego lokalu, by po prostu zagospodarować czas, większość siedzących tu w tej chwili osób zajmowała się robieniem większych i mniejszych interesów. Dwójka mężczyzn przy jednym stoliku nie wzbudzała więc zainteresowania.
    Zastanawiałem się, czy powinienem zapytać, po co mu taki karabin. Raczej nie zamierzał celować w pojazdy lekko opancerzone, w grę wchodziło najprawdopodobniej sprzątnięcie kogoś. Nie poprosił o konsultacje, więc nie wysuwałem innych propozycji karabinów wyborowych. Skoro wiedział, po co przyszedł, nie wtrącałem się.
     - Jeśli chcesz się kogoś pozbyć, mogę załatwić ci snajpera. Nie zawodzi, nie zostawia śladów, a ty jesteś czysty.
     - Wolałbym to załatwić osobiście. Wybrać, mam nadzieję, że rozumiesz. - Skinąłem głową.
    Chciałem załatwić Mey-Rin robotę po znajomości. Łączyła nas luźna współpraca, odkąd zacząłem obracać pistoletami na ulicy.
     - Dam radę to skombinować, ale nie będzie to łatwe - mruknąłem. 
    To była zagrywka taktyczna, żeby zobaczyć ile delikwent jest gotów zapłacić.
    Usiekł wzrokiem od mojego spojrzenia. Ludzie nie lubili, kiedy się tak na nich patrzyłem. Przez to w środowisku niektórzy nazywali mnie Bazyliszkiem. Nie przeszkadzało mi to zbytnio. Z imienia znał mnie mało kto, wolałem pozostać jak najbardziej anonimowy.
    Przyjrzałem się mu jeszcze raz. Gdybym zobaczył go na ulicy, nie myślałbym o nim, jak o przyszłym zabójcy. Ludzie są nieprzewidywalni.
     - Przemycasz narkotyki do Włoszech? - zapytałem, na co on zaśmiał się nerwowo. - Nie mam zamiaru cię wydać, nie musisz się przejmować.
     - Tony Vanel z rodziny Ferro.
     - Miło poznać.
    Miałem nieprzyjemność spotkać jego brata, który kręcił się tutaj jeszcze kilka tygodni temu. Nie dostrzegałem podobieństwa pomiędzy nimi. Na...jak on miał? ... Azzurro?...w każdym razie na tamtego nie było można patrzeć. A Tony, oczywiście nie ufałem, że jest to prawdziwe imię, zapewne wzbudzał powszechne zainteresowanie kobiet na ulicy.
    Wyjąłem z zewnętrznej kieszeni letniej marynarki niewielki notes i długopis. Napisałem, co miałem załatwić i dla kogo.
     - Gdzie dostarczyć?
    Zaczynało mnie już nudzić przebywanie w tym miejscu. Chciałem wrócić do domu. Ponadto zaczęły mi dokuczać niezaspokojone potrzeby.
     - Dałbyś radę do domu?
     - Yhym... - Gdybym nie ja się tym zajmował, uznałbym to za czystą głupotę. - Adres?
    Czekałem z długopisem przyłożonym do niewielkiej kartki papieru, jednak minęła chwila zanim otrzymałem odpowiedź.
     - Może wolałbyś, żebym osobiście ci pokazał?
    Rozważałem te propozycję. Nie miałem pewności, że odebrałem ją we właściwy sposób. Uniosłem wzrok znad notesu. Po sugestywnym spojrzeniu wnioskowałem, że dobrze.
    Wodził zalotnie ręką wokół mojej szyi. Nie sypiałem z kimś nowo poznanym, ale dzięki temu mogłem uzyskać dostęp do włoskiego rynku i przy okazji zabawić się trochę.
     - Sądzisz, że dasz radę mnie zdominować? - mruknąłem, po czym wydałem z siebie nieplanowane, ironiczne prychnięcie  
     - Chcesz się przekonać?
    Z początku wydawał się nieśmiały, jednak teraz biła od niego pewność siebie. Zastanawiałem się, czy mnie zaspokoi. Szanse na to są całkiem duże.
     - Nie jestem chłoptasiem do towarzystwa - unikałem przeklinania w towarzystwie, dlatego posłużyłem się eufemizmem.
     - Wybacz, nie chciałem cię urazić. Myślałem, że może masz ochotę... nieważne, zapomnij.
    Miałem wrażenie, że rodzina wysłała go do Ameryki, żeby pozbyć się geja z widoku, ale mogłem się mylić.
     - Zbyt milutki jesteś, żeby tu mieszkać, ale jak chcesz. Może być fajnie.
    Lekko się zdziwił. Za moment siedziałem już w jego mercedesie.

    Zawsze sądziłem, że świetnie całujący Włosi, to tylko korzystny stereotyp. Tony szybko wepchnął mi język do ust. Nie chciałem tego, ale po chwili nie mogłem się od niego oderwać.
    Byłem nim zbyt zaabsorbowany, żeby rozglądać się po apartamencie. Wiedziałem tylko, że jest mniejszy od mojego i znajduje się na pierwszym piętrze wieżowca pomiędzy Hollywood a Downtown.
    Szedłem do tyłu i pozwoliłem prowadzić się, żeby nie musieć odrywać się od nowego “znajomego”. Na krwistoczerwonej kanapie wylądowałem pozbawiony marynarki. Dawałem się otwarcie dotykać. Nie pamiętam, żebym tak robił, kiedy byłem z Claduem.
    Westchnąłem, kiedy pocałunki przeniosły się z ust na szyję.
    Pora na odwzajemnianie pieszczot jeszcze nie nadeszła, ale czułem się cudownie rozluźniony. Najwyraźniej to dostrzegł, bo zobaczyłem w jego oczach błysk samozadowolenia.
    Wyjątkowo dzisiaj mi się nie śpieszyło. Wodziłem dłońmi po jego plecach, nim dobrałem się do guzików. Wplótł dłonie w moje włosy, po czym znów zajął się wargami. Tym razem nie opierałem się mu. Pocałunek był głęboki i pełen pasji.
     Gdy zaczął rozpinać moją białą koszulę, otarł się o mnie. Poczułem, jak bardzo jest twardy. Myśl, że działałem na niego tak podniecająco, dodatkowo mnie ekscytowała.
     - Na łóżku nie byłoby wygodniej? - zapytałem, powstrzymując westchnienie.
     - Masz rację.
    Uniósł mnie bez większych problemów i zaniósł do sypialni. Po drodze straciłem koszulę i buty. Przymknąłem oczy, gdy poczułem chłodną satynę na rozgrzanej skórze pleców. Przeciągnąłem się, nim ponownie poczułem usta Tony’ego. Miały dziwny smak, wydawało mi się, że są pokryte jakimś proszkiem. Po chwili zorientowałem się, co to jest, ale zlizałem z czułością biały, jak mogłem się domyślać, puder, zamiast się stawiać.
    Niecierpliwiłem się. Ciasna bielizna zaczęła mi przeszkadzać, a nie zapowiadało się, bym miał być niej prędko pozbawiony.
    Unieruchomił mi ręce nad głową, więc nawet gdybym chciał, nie dałbym rady ich ściągnąć.
    Nie zdołałem powstrzymać jęku, kiedy subtelnie podrażnił mnie kolanem. Napawał się nim przez chwilę. Nie zamierzałem się upraszać.
    Włoch miał bardzo sprawne place, które błądził po moim brzuchu. Mięśnie podrywały się, za każdym razem, gdy zahaczała o nie delikatna opuszka.
    Przyzwyczaiłem się do zwierzęcych stosunków, gdzie na czułości nie było czasu, dlatego stanowiło to sporą odmianę.
    Szarpnąłem się, zirytowany. Nie dałem rady wyzwolić się z niego uścisku, a planowałem przewrócić go na plecy i przejąć kontrolę.
     - Bierzesz mnie, czy wolisz bawić się dalej?
    Jak na życzenie rozpiął klamrę paska.

    Miałem problemy, by włożyć klucz w zamek. Czułem się wycieńczony, ale usatysfakcjonowany. Bardzo usatysfakcjonowany.
    Dziwnie wracać do domu w cudzej bieliźnie. Moje bokserki się zniszczyły. I nie chodzi o to, że ubrudziły się od preejekulatu i spermy. Tony je ze mnie po prostu zerwał. Gdybym nie chciał się przewietrzyć, by pozbyć się resztek odurzenia, to dałbym się mu odwieźć do domu i nie musiałbym pożyczać bielizny.
    Wszedłem do mieszkania, potykając się o własne, postawione przy progu buty. Zakląłem.
    W kuchni paliło się światło. Zajrzałem do niej. Ciel pewnie zapomniał zgasić światła.
    Poza tym w apartamencie było ciemno. Ciel musiał opuścić większość rolet, co wydało mi się dość dziwne.
    Przeszedłem do salonu. Zdjąłem z siebie lekko wygniecioną marynarkę, do której przyczepiły się farfocle z podłogi. Chciałem usiąść na fotelu, ale usłyszałem jakiś szmer.
    Obróciłem się. Zmysły miałem trochę przytłumione. Nie widziałem zbyt dobrze w ciemności. Byłem bliski uznania, że mi się wydawało, kiedy coś poruszyło się w cieniu. Zamierzałem coś powiedzieć, ale przeszkodził mi w tym trzask.
    Lewe ramię przeszył nagły ból. Złapałem się za nie odruchowo. Na białym materiale koszuli wykwitła plama krwi. Wpatrywałem się w ciepłą ciecz spływającą mi po palcach prawej dłoni. Nie była to rana, która mogła zwalić mnie z nóg, zwykłe draśnięcie.
    Zareagowałem dostatecznie szybko, żeby drugi strzał nie zdążył paść.
    Wyrwałem pistolet, z drobnej ręki
     - Ty niewdzięczny sukinsynu...

niedziela, 1 maja 2016

Spektrum czerni III

  Z dedykacją dla Haruki...
-----------------------------------------------------------------------------
   Od tygodnia mógłbym się chwalić znajomym, że mam w domu zwierzątko. Nie odczuwałem oczywiście takiej potrzeby, a owo stworzenie nie posiadało futerka, uroczych uszu czy ogona, ale zachowywało się dość podobnie. Na szczęście nie ujadało jak ratlerek, którego z nieznanych mi przyczyn mianowano psem.
      - Zdechłeś tam? - zapytałem i ponownie zapukałem w drzwi. Ciel podejrzanie długo korzystał z łazienki. Nie stanowiło to oczywiście problemu, bo korzystaliśmy z dwóch różnych, ale biorąc pod uwagę fakt, że zwykle przesiaduje w niej krócej, mogło mnie to zastanowić.
     Otrzymałem odpowiedź w postaci stęknięcia. Lepsze to niż bulgotanie spod wody. Oczywiście ustaliliśmy już to, że w tym domu panuje absolutny zakaz popełniania samobójstwa, a jeśli przyszłaby mu ochota na coś takiego, to ma wyjść. W praniu wyszły też inne zakazy. Na pierwszym miejscu oczywiście królował zakaz wchodzenia do mojej sypialni i gabinetu. W żadnym nie tolerowałem żadnego skażenia obcym zapachem ani dotykiem. 
      - Obiad jest na stole, gdybyś zgłodniał. Wychodzę.
     Zlustrowałem jego pokój, zanim z niego wyszedłem. Panował tu porządek. Co prawda Ciel dorobił się dopiero ubrań (swoją drogą zakupy z nim kosztowały mnie masę cierpliwości i następnym razem wolałbym mu dać swoją kartę, byleby tylko nie musieć z nim iść), więc nie musiał się specjalnie o to starać.
     Nie obawiałem się o to, że ucieknie. Zdziwiło mnie to, że nie przejawia żadnej ochoty wychodzenia na zewnątrz, ale wytłumaczyłem to sobie przebytą przez niego traumą. Nie widziałem w tym nic złego. Jego rany wygoiły się już praktycznie do końca, nabrał też kolorów, czyli innymi słowy zaczął wyglądać jak człowiek. Co nie zmieniało faktu, że według mnie i tak zachowywał się, jak strofowane zwierzę.
     Obecność nastolatka w domu w sumie mi nie przeszkadzała. Starał się minimalnie wchodzić mi w drogę, o nic nie pytał i nie sprawiał kłopotów. Zaspokajanie jego życiowych potrzeb w żaden sposób nie odbijało się na moim budżecie. Nie miałem powodu, by go trzymać, ale nie widziałem też żadnego, dla którego powinienem go wyrzucić. Przyglądałem się mu od czasu do czasu i w sumie poprawiał mi się wtedy nastrój. Działało to na tej samej zasadzie, co patrzenie na ładnie rozkwitający kwiatek.
     Wziąłem torbę z przygotowanymi rzeczami, którą zostawiłem w przedpokoju i wyszedłem. Wybierałem się na cotygodniowy trening tenisa. Odpuściłem go sobie tydzień temu, bo musiałem zająć się Cielem, ale teraz mogłem go zostawić samego. Kazałem mu nie wpuszczać nikogo i w razie czego nie odbierać telefonu.
     Wsadziłem klucze do kieszeni jeansów. Na zewnątrz panował straszny skwar. Gdyby nie zapach samochodowych spalin, całe miasto zapewne emanowałoby zapachem potu. W samo południe po ulicach kręciło się mało ludzi. Nawet opryszki i świry mniejszego i większego pokroju gdzieś się pochowali, bo nie było ich widać w zaułkach.
     Ponownie wróciłem myślami do Ciela. Wydawał się być dziwnym nastolatkiem. Zupełnie nie pasował do standardowego wizerunku dzieciaka dwudziestego pierwszego wieku. Głównie z tego powodu tak łatwo przychodziło mi przebywanie z nim. Młodzież często mnie irytowała, pozwalała sobie na za dużo według mnie. Poza tym pchała się w półświatek jak nienormalna. Najłatwiej było oczywiście wniknąć do handlu narkotykami, ale równie szybko można było z niego wylecieć. Wracając do Ciela, nie nudził się u mnie. Nie miał własnej komórki ani komputera, nie oglądał telewizji. Odcięcie od świata wydawało mu się całkowicie podobać.
     Nikt go nie szukał. Nie znalazłem żadnego ogłoszenia o zaginięciu, którego opis by mu odpowiadał, dlatego przestałem je przeglądać. Chłopak nie był zachwycony pomysłem zaprowadzenia go na komisariat i protestował przeciwko temu. Byłem w sumie dla niego kimś zupełnie obcym, dlatego jeśli czegoś nie wykombinuje może wyniknąć z tego niezłe zamieszanie. Ostatnimi dniami zajmowałem się pracą, dlatego zupełnie zapomniałem, że powinienem poszukać informacji na temat postępowania w takich wypadkach. Łącznik spieprzył robotę...
   
      - Nie wierzę, że znów przegrałem!
     Po trzech setach byłem już odrobinę zmęczony, ale w porównaniu do Trevora tryskałem energią. Ciekawiło mnie, po której przegranej ze mną wreszcie przestanie próbować ze mną wygrać. Nie grał źle, jednak nadal brakowało mu wyczucia, co oczywiście wykorzystywałem.
      - Co dzisiaj wygrałem? - zapytałem, zbliżając się w stronę siatki.
     Trevor położył się na plecach. Zakrył oczy ręką, żeby nie raziło go słońce i zaczął uspokajać oddech. Wydawał się być całkiem zadowolony z gry, chyba że to wyuczony uśmiech. Z tej odległości nie widziałem za dobrze.
     Mój stały przeciwnik był świeżo upieczonym zarządcą firmy z Doliny Krzemowej. Odziedziczył ją po ojcu, który niedawno mu zmarł. Na szczęście miał wystarczająco dużo oleju w głowie, żeby skończyć studia i rozeznać się w fachu, zanim ktoś go wycycka.
     Podszedłem do niego i wyciągnąłem rękę, by pomóc mu wstać. Standardowa procedura. Ustał na nogach i oparł się o mnie. Miał na to pozwolenie, nie daję się dotykać każdemu. Gdyby nie to, że sam jestem spocony, pewnie przeszkadzałoby mi jego wilgotne ramię wokół mojego karku.
      - Postawię ci drinka, co ty na to? - wydyszał, gdy schowaliśmy się w cieniu budynku szatni.
      - Dziś nie lody? - Lody należały do jednej z tych rzeczy, które mimo swojej słodyczy smakowały mi.
      - Lodziarnia jest dalej od baru. Mógłbym nie dojść - zaśmiał się krótko, poprawiając ciemnokasztanowe włosy.
     W przeciwieństwie do mnie Trevor uwielbiał się opalać i jego skóra miała przyjemny dla oka, śniady kolor. Jemu opalenizna pasowała.
      - Niech będzie, ale najpierw weź prysznic, bo wszyscy uciekną, jak wejdziemy.
      - Idziemy na drinka, nie na podryw - zwrócił mi uwagę półżartem-półserio.
      - Kto nie idzie, ten nie idzie. - Nie miałem najmniejszej ochoty na takie rzeczy, po prostu lubiłem się z nim droczyć. Poza tym idziemy do typowo heteryckiego miejsca, więc raczej nie trafia się tam nikt godny uwagi.
      - Też śmierdzisz - odgryzł mi się, gdy szliśmy w kierunku pryszniców.
      - Wąchasz mnie? - zapytałem, unosząc brew i uśmiechając się znacząco. Upewniłem się, że Trevor to dostrzegł. Był trochę niższy ode mnie, dlatego nie zawsze dostrzegał moją mimikę, jeśli akurat patrzył w inną stronę. Pozwalałem sobie na takie gierki, ponieważ czułem się przy nim swobodnie.
      - Wiesz, że nie lubię, jak z tego żartujesz. - Brązowe oczy zerknęły na mnie.
      - Nie przesadzaj. Każdy ma swoje dziwactwa. Ty wąchasz ludzi, a ja uważam ze seks jest obrzydliwy.
      - Dziwne jest to, że tak uważasz, a i tak się pieprzysz.
     Wzruszyłem ramionami. Taka była prawda. Nigdy nie umiałem obejść tej potrzeby, nawet jeśli mnie obrzydzała.
    
     Do mieszkania wróciłem później, niż planowałem. Zastałem je w tym samym stanie w jakim je zostawiłem. Ściągnąłem znoszone trampki i skierowałem się do kuchni. Odłożyłem torbę pod ścianę i nalałem sobie zimnej wody do wysokiej szklanki.
     Ciel, którego pokój znajdował się naprzeciwko kuchni, zawsze zamykał drzwi. Nie miałem nic do tego, jednak kazałem mu mieć zawsze odsłonięte okno od strony salonu. Czasem chował się w swojej łazience, kiedy widział, że na niego patrzę, ale poza tym nie skarżył się na ten dziwny nakaz. W ogóle się nie skarżył. Gdybym zaczął traktować go jak służącego, też pewnie by się nie poskarżył. Może tak już go wychowano.
     Wrzuciłem ubranie, w którym ćwiczyłem do kosza na pranie i usiadłem na swoim stałym miejscu w salonie. Jak można się domyślać, owym stałym miejscem był fotel, z którego mogłem obserwować chłopaka. Trochę jak terrarium z motylem
     Nie zwracał na mnie uwagi, ponieważ czytał książkę. Ewentualnie mnie ignorował albo przyzwyczaił się do tego, że na niego patrzę. Siedział na łóżku oparty o ścianę. Zastanawiało mnie, co o mnie myślał. Wydawał się być przerażony, gdy przypadkiem przyłapałem go na przeglądaniu moich książek. Nie przeszkadzało mi to, o czym od razu go poinformowałem, jednak nie uspokoiło go to do końca.
     Pewnie czytał jakiś kryminał albo thriller. Nie przypominam sobie, żeby cokolwiek z jakiegoś innego gatunku stało na tej półce.
     Westchnąłem z nieokreślonej przyczyny. Było za wcześnie, żeby kłaść się spać, jednak byłem już trochę zmęczony. Wypadałoby też przygotować jakąś kolację.
     Wróciłem do kuchni. Ciel zjadł to, co mu zostawiłem i pozmywał po sobie. Zawsze po sobie zmywał. Mogłem powiedzieć, że zawsze po sobie sprząta, chociaż nie wiedziałem w jakim stanie jest jego łazienka. Nie zaglądałem tam, odkąd ją zajął.
      Postanowiłem, że zrobię naleśniki. Ciel lubił naleśniki. Specjalnie dla niego kupiłem syrop klonowy.
      Po chwili zorientowałem się, o czym tak właściwie pomyślałem.
      Okay, gdybym miał kota, traktowałbym go tak samo. Tylko, że mam uczulenie i nie mam kota. Dlatego niańczę dzieciaka.
      Zapukałem do drzwi jego pokoju, kiedy skończyłem przygotowywać posiłek. Nie było żadnego odzewu. Otworzyłem drzwi bez pozwolenia.
      Zasnął...
      Nie żebym zdobył się na coś takiego, jak przykrycie kołdrą czy coś podobnego, ale zgasiłem światło. Spojrzałem na naleśniki. W sumie to nie byłem głodny. Wsadziłem je do lodówki. Poczułem się taki trochę...zignorowany.
      Z braku lepszego zajęcia poszedłem się wykąpać. Czułem się trochę brudny, pomimo że po treningu się umyłem. Rozebrałem się szybko i napuściłem do wanny ciepłej wody. Włączyłem radio. Nie obudziłoby Ciela, a mnie wieczorne audycje raczej nie irytowały.
       Przełożyłem go ponad siebie. Jest źle...
      Zanim zanurzyłem się w wodzie, zapaliłem papierosa. Obecność nieletnich najwyraźniej nie wpływa na mnie najlepiej. Zaciągnąłem się porządnie i wypuściłem dym nosem.
     Może po prostu nie chciałem, żeby ktoś miał tak samo spieprzone życie jak ja? Do dwudziestki siedziałem w bagnie po uszy. Mogłem powiedzieć, że dopiero dwa lata wstecz były w miarę normalne.
      Prezenter w radiu zaczął coś gadać o planach na wakacje, ale nie słuchałem go, za bardzo zaabsorbował mnie smak tytoniu. Rzuciłem niedopałek do popielniczki stojącej na umywalce. Odszukałem wzrokiem szampon na półce obok wanny. Wziąłem go do ręki. Coś mi nie pasowało. Przyjrzałem się półce dokładniej.
      Nie ma mojej pianki do golenia...
      Nie goliłem się często, ale od czasu do czasu jej potrzebowałem.
      Wszedł tu.
      Dobry humor przepadł. Nie lubiłem, gdy ktoś łamał postawione przeze mnie zasady, nieważne z jakiego powodu. Nie śpieszyłem się z wychodzeniem z kąpieli.
     Skarcę go, kiedy mi się będzie podobało.
     Umyłem włosy i zapaliłem jeszcze jednego papierosa. Wróciłem do palenia dwóch lub trzech po kolei. Ziewnąłem dość mało elegancko, ale nikt nie widział. Gdy spłukałem włosy, ktoś zadzwonił do drzwi. Pomyślałem, że sobie pójdzie i nie spieszyłem się z wycieraniem. Przeliczyłem się jednak, bo zadzwonił jeszcze raz.
     Zmarszczyłem brwi. Narzuciłem na niedokładnie wytarte ciało szlafrok, ignorując wodę kapiącą z włosów. Przemaszerowałem przez mieszkanie, zawiązując szlafrok i zostawiając za sobą mokre plamy.
     Otworzyłem drzwi, gotowy w razie czego sprzedać komuś lewy prosty za przeszkodzenie mi w najprzyjemniejszej czynności całego dnia.
       - Claude? Czego tu chcesz? - zapytałem. Zwykle dzwonił zanim postanowił się pojawić.
       - Liczyłem na cieplejsze przywitanie - nie silił się na uprzejmość.
      Chciał wejść do środka, ale zablokowałem mu przejście.
       - O co ci chodzi?
       - A tobie o co? - Spojrzałem mu wyzywająco w twarz. Nie miałem ochoty dawać się dzisiaj zdominować komukolwiek, a już w szczególności nie typowi na prochach.
       - O to co zwykle. - Złapał mnie talię i próbował pocałować, a raczej wepchnąć język do ust, ale się odsunąłem.
       - Nie wejdziesz dzisiaj - chciałem dodać "ani nigdy więcej", ale potem mógłbym tego pożałować.
       - Dlaczego?
      Czasem żałowałem, że nie zaćpał na tyle, żeby przestać rozumieć, co się dzieje.
       - Nie jestem sam.
      Zmrużył oczy, których źrenice były maksymalnie rozszerzone. Odchylił się trochę do tyłu.
       - A z kim? - Zanim zdążyłem powiedzieć, że to nie jego sprawa, pchnął mnie na ścianę i wtargnął do mieszkania.
      Zamroczyło mnie przez chwilę, ale szybko się pozbierałem. Claude rozglądał się po mieszkaniu w poszukiwaniu kogoś ważniejszego od niego. Sprawdził swój pokój i łazienkę, zanim wrócił się do salonu. Złapałem go za kołnierz kurtki. Był trochę silniejszy ode mnie, dlatego nie mogłem go po prostu wyrzucić za drzwi. Szarpaliśmy się, robiąc przy tym spory hałas. Na szczęście laptop nie ucierpiał.
      Niefortunnie Claude zauważył śpiącego Ciela. Pożałowałem, że zabroniłem mu zasłaniać tego okna. Złapałem go mocniej za ramiona, kiedy na jego twarzy mężczyzny odmalowała się konsternacja.
       - Kurwa, nie wierzę! Wolisz jakiegoś gówniarza ode mnie?!
      Poważnie się zdenerwował. Wyrwał mi się i pobiegł w stronę pokoju zajmowanego przez chłopca. Coś krzyczał niewyraźnie. Zanim wyrwałem się z oszołomienia był już przy drzwiach. Rzuciłem się za nim. Miałem nadzieję, że Ciel obudził się i zamknął w łazience.
       - Ty mały sukinsynu! - usłyszałem.
       Cholera!
       Reszty już nie słyszałem. Pole widzenia ograniczyło się do Claude'a, trzymającego Ciela w powietrzy za błękitną koszulę, którą kupiłem mu kilka dni temu. Instynktownie uderzyłem go w kark. Upadł na ziemię, chłopak na szczęście na łóżko.
       Ominąłem nieprzytomnego mężczyznę, po czym wziąłem roztrzęsionego chłopaka na ręce. Chyba nie wiedział, co się działo. Złapał się mnie mocno, ale dzięki temu prościej było mi go wynieść.
      Próbowałem posadzić go na kanapie, ale nie chciał mnie puścić.
       - Już dobrze. Zaraz wrócę. Już dobrze. - Gładziłem go po plecach bezwiednie, aż w końcu puścił.
      Wziąłem komórkę i zadzwoniłem do Barda, żeby posprzątał. Dojechał tutaj szybko.
       - To nie twój kochaś? - zapytał, kiedy pokazałem mu, kogo ma wywieźć w cholerę.
       - Już nie. - Włożyłem mu w łapę obiecaną zapłatę.
      Odprowadziłem go do wyjścia, a potem wróciłem do chłopaka. Schował się w rogu kanapy i podwinął kolana pod brodę. Wzrok miał nieobecny.
      - Hej? Już w porządku. - Pomachałem mu przed ręką przed twarzą, ale nie reagował. - Dać ci coś na uspokojenie? - Przyklęknąłem przed nim. - Przytulić cię?
     Tak spieprzyć...
     Ciężko było go złapać, ale nie protestował, kiedy znów go przenosiłem. Zaniesienie go do jego pokoju wydawało się złym pomysłem, a pokój, który zajmował Claude...cóż...
     Niechętnie położyłem go na sowim łóżku. Oddychał już spokojniej, ale nadal był wstrząśnięty. Skażono mój azyl, ale niech stracę. Przykryłem go cienką kołdrą i zamierzałem wyjść. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że lepiej zostanę.
      - Przepraszam.
     Do pokoju wpadały światła budzącego się nocnego miasta oraz promienie zachodzącego słońca.
      - On niuchał, prawda?
     Chłopak ścisnął pościel. Zamknął oczy, tak jakby oczekiwał, że na niego nakrzyczę.
      - Tak - odpowiedziałem. - Czemu pytasz?
      - Wolę myśleć, że normalni ludzie, mnie nie skrzywdzą.
     Nie chciałem mu niszczyć tej wizji, więc przemilczałem.
      - Nie musiałeś mnie tu przynosić, mogłem spać tam.
     Westchnąłem. Mógł powiedzieć o tym wcześniej.
      - Po prostu śpij.
     Chciałem wyjść, skoro już się w miarę uspokoił. Życzyłem dobrej nocy. Kiedy byłem już przy drzwiach, usłyszałem pytanie:
      - Zostaniesz ze mną?
     Wyszedłem. Nie chciałem zostać.