Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!

Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 29 czerwca 2016

Spektrum czerni VI

     Przyglądałem się, jak powoli cień w sypialni zostaje zastąpiony przez światło słoneczne. Wślizgiwało się przez odsłonięte okno i już dłuższą chwilę pełzało po łóżku. Jasna skóra niewielkiej osoby wydawała się błyszczeć, zupełnie jakby była z muślinu lub atlasu. Przynajmniej te jej skrawki, które wychylałby się spod materiału kołdry i piżamy.
     Ciel spał blisko mnie. Powiedziałbym, że zdecydowanie za blisko. Nie dotykał mnie jednak, tak jak umówiliśmy się w nocy. Choć wtedy zasypiał po przeciwnej stronie łóżka, a ja nie sądziłem, że przesunie się na jego środek.
     Wpatrywałem się w z wolna unoszące się w rytm spokojnego oddechu żebra. Siedziałem, opierając się plecami o ścianę, dlatego mogłem się mu poprzyglądać bez przeszkód. Leżał plecami w moją stronę. Było mi lekko szkoda, że nie mogłem przyjrzeć się jego łopatkom, choć nie do końca rozumiałem dlaczego. Wzdrygnąłem się, kiedy przechylił lekko głowę. Włosy opadły mu na oczy.      Nie obudził się. Ręce skierowane w stronę skraju łóżka, próbowały coś chwycić, ale za moment poprzestały.
     Zastanawiałem się, jakim sposobem może spać tak spokojnie. Pozostawał zupełnie nieświadomy, kiedy teoretycznie mogłem zrobić z nim wszystko, na co akurat miałbym ochotę.
     Z wolna postawiłem stopy na chłodnych, ciemnych panelach. Nie byłem pewien, czy chciałbym być pierwszą osobą, którą zobaczę po otworzeniu oczu. Jak tak o tym myślałem, nie przypominałem sobie sytuacji, w której ktoś mógłby bezpośrednio patrzeć, jak się budzę. Rzadko kto ze mną spał. Ostatnio tylko Claude, ale to dlatego że doprowadzał mnie czasem do tragicznego stanu wycieńczenia, więc musiałem przy nim zostać, nie mając siły, by wstać z łóżka i iść spać do siebie. Nigdy nie pieprzyłem się z nikim we własnej sypialni i pod tym względem nic nie miało się zmienić.
     Zostawiając otwarte drzwi, wyszedłem zjeść jakieś śniadanie zanim wyjdę. Niespecjalnie miałem ochotę przygotować coś sensownego, dlatego zdecydowałem się na omlet. Rano raczej nie bywałem głodny, dlatego często nie jadałem nic do pory lunchu.
     Podczas szukania składników, doszedłem do wniosku, że musiałbym wybrać się na zakupy. Może popołudniem albo wieczorem.
     Delektując się smakiem mocnej kawy, zastanawiałem się, czy rano zawsze w apartamencie było tak cicho. Nie, zanim pojawił się tutaj Ciel, słuchałem porannych audycji radiowych. Nawet jeśli nie lubiłem przytłaczającego entuzjazmu, którymi one emanowały, a wakacyjne reklamy denerwowały mnie, to w jakiś sposób pomagały mi doprowadzić się do stanu używalności. Nadawały tempo nijakiemu porankowi.
     Włożyłem brudne naczynia do zlewu i z kubkiem kawy w ręku poszedłem do garderoby.  Nie szukałem ubrań na trening zbyt długo. Przeważnie odkładałem je w jedno miejsce. Ciel nie zajmował się porządkowaniem garderoby, dlatego wszystko zostało na swoich miejscach. Garnitury na lewo, rzeczy na co dzień na prawo.
     Planowałem przebiec się do kortu tenisowego i z powrotem, dlatego zmieniłem torbę na mniejszy plecak, z którym prościej będzie się poruszać. Włożyłem do niego butelkę wody i portfel. Zanim ubrałem buty, wróciłem się do sypialni po komórkę. Zirytowałem się, widząc chłopaka zwiniętego w kulkę na lewej połowie łóżka... Nie trzeba chyba tłumaczyć, że to moja połowa...

      - Trevor, no! Weź go w końcu ograj, bo za bardzo się panoszy!
      - Zamknij się!
     Trevor, rozproszony przez krzyki przyglądającego się grze Teddy'ego, źle odbił piłkę. Akurat przed końcem trzeciego seta. Gdyby nie to prawdopodobnie skończyłoby się na remisie.
      - Ted, jak mogłeś?! - zirytowany szatyn zbiegł z gorącego jak patelnia kortu i momentalnie znalazł się przy lekko zdezorientowanym krzykaczu. Zaraz potem wspomniany został solidnie zdzielony rakietą tenisową w łeb. - Tyyy!
      - Urocze - mruknąłem, przyglądając się im.
     Teddy, nie wiedziałem jak właściwie ma na imię, może nie grał zbyt dobrze, ale za to szybko biegał. Dlatego udało mu się uniknąć uduszenia.
     Kiedy dzieciarnia ganiała się dookoła, usiadłem w cieniu na ławce. Jakaś grupka licealistek lub studentek, coraz trudniej było je odróżniać, grała w tenisa na korcie za zielonym ogrodzeniem.  Zapatrzyłem się na nie, przez co zapomniałem podłożyć któremuś z biegających nogi, żeby zakończyć tę dziecinadę. Grały lekko nieudolnie, choć musiałem przyznać, że były całkiem zgrabne. Pewnie zaraz przyjdzie do nich ten przygłupi kark, który od niedawna udaje tutaj trenera.
      - Podoba ci się ta cnotka w rybaczkach? - Trevor zaprzestał ganiać Teda i usiadł obok mnie, dysząc ciężko.
      - Hmmm? Powtórz, chyba źle usłyszałem.
      - No patrzysz w jej stronę.
     Przetworzyłem powoli usłyszane informacje, a następnie parsknąłem mieszanką irytacji i niedowierzenia.
      - Słyszysz siebie? Chyba umknął ci pewien szczegół.
      - Ale patrz. Czarne krótkie włosy, szeroka w ramionach, wysoka ~...
     Blondyn wyszczerzył się idiotycznie, ukazując świeżo wybielone zęby.
      - Albo się zamkniesz albo będziesz zbierać wybite kły połamanymi rękami...
     Obserwowałem kątem oka jego reakcję. Przez chwilę chyba wziął groźbę całkiem serio i  odrobinę odsunął się przezornie. Zastanawiał się, czy odpowiedzieć mi cokolwiek, aż w końcu wypalił:
      - Chyba cię dopadł syndrom niedopchnięcia.
     Spojrzałem na niego spod byka, co ostatecznie skłoniło go do uciszenia się. Potem zakomunikowałem mu, że wracam do siebie. Napiłem się wody, zanim po raz kolejny zacząłem kilkukilometrowy bieg.

     Kiedy otworzyłem drzwi mieszkania, pot praktycznie spływał ze mnie wąskimi stróżkami. Odetchnąłem z ulgą, gdy zatopiłem się w cudownym chłodzie. Oparłem się ręką o ścianę przedpokoju, zostawiając na niej wilgotny ślad dłoni. Uspokoiłem oddech, a potem zdjąłem z siebie plecak, który przywarł do mokrych pleców.
     Dopiero gdy ściągnąłem buty, zauważyłem, że radio gra dość głośno. Kurde, jakaś piosenka z dwa tysiące któregoś. Z jakiejś europejskiej dziury... mniejsza z tym.
     Miałem zamiar iść prosto do łazienki, ale gdy wyszedłem zza rogu zaliczyłem zderzenie z Cielem ciągnącym za sobą odkurzacz. Na kilka sekund jego przydługa grzywka przykleiła się mojej spoconej piersi.
      - Bleee! Śmierdzisz! - Chłopak odsunął się błyskawicznie, niemal przewracając o ciągnięty za sobą odkurzacz.
      - Zdarza się najlepszym - odpowiedziałem, a następnie obszedłem go nonszalanckim krokiem. - Wrzuć do prania. - Lekko rzuciłem mu przepoconą koszulkę na głowę w geście odwetu. - Tylko żeby nic jej nie zafarbowało.
      - Zastanowię się - odburknął, gdy znikałem za drzwiami łazienki.
     Od kafelków bił jeszcze przyjemniejszy chłód. Zrzuciłem z siebie spodenki razem z bielizną i wskoczyłem pod prysznic. Wyjątkowo w takich chwilach przedkładałem go nad wannę, ponieważ szybciej pozbywałem się w ten sposób nieprzyjemnego poczucia lepkości. Dość długo stałem bezczynnie, pozwalając swobodnie spływać wodzie po swoim ciele. Odgarnąłem włosy przylepione do czoła, żeby nie szukać szamponu na ślepo. 
     Radio, które grało w całym domu, najwyraźniej nastawiło się na hity sprzed dziesięciu lat. Praktycznie każdy pokój miał wmontowaną w ścianę radiową instalację, dlatego mogłem słuchać tego samego co zajmujący się sprzątaniem Ciel... a niestety miałem za daleko, żeby ją wyłączyć.
     Żeby tylko nie puścili Timberlake'a ... Okay, reklama kosmetyków z letniej linii może być...
     Z łazienki wyszedłem umyty i wypachniony, ale przede wszystkim głodny, na dodatek zmęczony. Dlatego zamiast zabrać się za przygotowywanie czegoś do zjedzenia, ubrałem się, a potem uwaliłem na kanapie. Wyciągnąłem szyję, żeby zobaczyć, co robi moja nieoficjalna, chłopięca pokojówka. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w jego odsłonięte zgrabne nogi, kiedy akurat zajmował się myciem podłogi w kuchni.
     Miałem zawołać go, żeby zapytać, czy chciałby ze mną jechać na zakupy, ale zamiast tego zacząłem dość bezpardonowo gapić się na jego tyłek. Zdecydowanie wypadałoby kupić mu więcej jeansowych szortów, bo wyglądał w nich zaskakująco dobrze.
     Wyszło na to, że zapytałem go dopiero, gdy skończył.
      - A muszę? - zapytał niepewnie.
      - Trochę - mruknąłem, niezbyt zadowolony z jego odpowiedzi.
      - W takim razie pojadę. - Nie był zachwycony tym pomysłem, ale na niego przystał. - Tylko się przebiorę.
      - Pójdę już do garażu. Trafisz tam?
      - A nie mógłbyś poczekać? To zajmie mi moment.
     Nie dając mi szansy na odpowiedź, zniknął w swoim pokoju.
     A mogłem zainwestować w zeberki albo papużki, kiedy był czas...

     Chłopak w hipermarkecie nie oddalał się ode mnie na krok. Przechodziliśmy pomiędzy półkami po kolei z pominięciem alejek, po których nie było sensu się rozglądać. Ze sprzętem ogrodniczym, z rowerami...Trzeba było kupić jedzenie, proszek do prania (Ciel marudził, że się skończył), płyn do naczyń, kawę, moje fajki...
     Nastolatek zdążył wpakować do koszyka pieczywo, musli, płatki kukurydziane, makaron, precle, mąkę i cukier, jakąś herbatę, kawę, którą mi podpijał, zgrzewkę soku pomarańczowego, cztery kartony mleka, od groma mandarynek, kilo trzydzieści jabłek, paczkę orzechów. Nie powstrzymywałem go przed wybieraniem tego, co chciał. Wkurzyłem się, kiedy zaczął pytać o każdą możliwą rzecz, więc stanęło na tym, że może brać, co zapragnie. Zacząłem żałować tej decyzji, kiedy stanął pomiędzy półkami ze słodyczami... Po szóstej czekoladzie przestałem zwracać uwagę na to, co ściąga z półek. Przez pobyt u mnie najwidoczniej był na czekoladowym odwyku, bo czekoladę u mnie znaleźć można było co najwyżej w jogurcie. Kiedy o tym pomyślałem, rozglądaliśmy się właśnie za jogurtami. Ciel wziął sobie deser waniliowy.
     Szliśmy dalej pomiędzy lodówkami. Jak zdążyłem zauważyć na szarej koszulce nastolatka zaczęły odznaczać się dwa, niewielkie punkty. Uśmiechnąłem się mimowolnie na taką reakcję na zimno. Na szczęście nikogo naprzeciwko nas nie było, dlatego nikt też nie widział tego podejrzanego wygięcia warg.
     Ogólnie rzecz biorąc po sklepie kręciło się niewielu ludzi. Zapewne dlatego, że większość z nich przesiadywała teraz w pracy. Galerię, w której aktualnie się znajdowaliśmy wypełniały w większej części nastolatki, które najwyraźniej nie miały w wakacje nic lepszego do robienia od pałętania się po sklepach.
      - Co na obiad? Kaczka? - zapytałem, próbując odszukać ją wśród innego mięsa.
      - Obojętnie - odmruknął, gasząc moją ambicję przygotowania czegoś pożywnego i smacznego.
Wyciągnąłem to, co było trzeba i poszliśmy dalej. Zamyśliłem się nad czymś mało konkretnym i przez chwilę przestałem zwracać uwagę na otocznie. Dla sprostowania przez dłuższą chwilę. Kiedy otrząsnąłem się z całkiem przyjemnego stanu nieświadomości, musiałem się zorientować, gdzie w ogóle poszedłem. Wylądowałem pomiędzy wieszakami z koszulkami damskimi.
     Rozejrzałem się wokół siebie i doszedłem do raczej niezbyt optymistycznych wniosków.
     Primo, zgubiłem dzieciaka.
     Secundo, koszmarne bluzki w panterkę najwyraźniej wróciły do mody.
     A teraz wracając do problemu numer jeden... Gdzie ta mała łajza się podziała... ?
     Wróciłem na główną alejkę, która dzieliła całą sklepową halę na dwie połowy. Znowu się rozejrzałem. Ani śladu Ciela.
     Hmm... może mówił, że idzie do toalety, a ja oczywiście tego nie zauważyłem. Ewentualnie jakiś psychol go do niej zaciągnął, żeby obciąć mu włosy, wyprowadzić z galerii, a potem sprzedać w całości lub w częściach... Albo po prostu gdzieś się tu kręci.
     Zakładając najbardziej optymistyczny wariant, zacząłem błądzić między półkami w poszukiwaniu swojej zguby. Nie śpieszyło mi się zbytnio, jeśli się zgubił to pewnie teraz sam mnie szuka. Prędzej czy później na siebie wpadniemy.

     Drugi raz wracałem się po swoich śladach. Zaczynałem się trochę denerwować. Chłopak przepadł jak kamień w wodę. Zaraz po zakupach mieliśmy iść na obiad. Wyjątkowo byłem w stanie przystać na taką opcję, ponieważ Ciel zjadł tylko śniadanie, a znając go, powinien być już głodny. Mam nadzieję, że nie podjada pistacji z działu z owocami, w którym szukałem go już trzy razy.
     Zastanawiałem się, czy by tego nie zgłosić ochronie, ale postanowiłem jeszcze trochę sam go poszukać. Poszedłem do części, w której dzisiaj akurat jeszcze mnie nie było. Nie wiedziałem już, gdzie indziej miałbym go szukać. Zaglądałem nawet do przebieralni stojących w dziale z ubraniami.
     W alejce ze sprzętem ogrodniczym nastolatka nie było. Nie znalazłem go przy artykułach papierniczych, nie chował się też pomiędzy oponami. Zaczynałem powątpiewać w to, czy go sam znajdę, aż, chcąc nie chcąc, nie zahaczyłem o półki wypełnione zabawkami. 
     Przystanąłem przy koszu z pluszowymi misiami. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy tak właściwie osoba przyglądająca się czemuś na półce, jest Cielem. Spodziewałbym się go raczej w dziale z elektroniką niż z zabawkami.
     Wydawał się być na tyle zafascynowany oglądanymi przedmiotami, że mnie nie zauważył. Patrzyłem, jak przechadza się wzdłuż regału, na którego widok można było dostać ataku epilepsji. Nie wiedziałem, jak powinienem zareagować. Nie byłem pewien, czy nie pozwoliłem mu tutaj przyjść i po prostu biegałem jak kot z pęcherzem, próbując go znaleźć, podczas gdy w ogóle się nie zgubił. Po chwili namysłu stwierdziłem, że najlepiej zwyczajnie do niego podejdę. W sumie mogliśmy już chyba wychodzić.
     Chrząknąłem, żeby uświadomić chłopaka o swojej obecności. Obejrzał się, żeby na mnie spojrzeć.
      - Coś ty taki zblazowany? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą.
      - Jaki? Czekaj, ktoś jeszcze używa takiego słowa? - Poczułem się głupio, bo nie potrafiłem sobie przypomnieć, co owo słowo oznacza.
     Nastolatek westchnął, ignorując moje zmieszanie, i wrócił do przyglądania się ustawionym na półkach produktom. Podążyłem za jego wzorkiem.
     Ciel dość intensywnie wpatrywał się w dużego, pluszowego psa, którego przednie łapy zwisały z krawędzi najwyższej półki. Spojrzał na mnie, znów na psa i znów na mnie. Nie potrzeba było zdolności telepatycznych, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
      - Chcesz z nim spać? Jest większy od ciebie...
      - Nie tylko ja sypiam z większymi od siebie - wciął mi się w zdanie.
     Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, ile jeszcze razy ktoś mi "łaskawie" przypomni o Claudzie.

     Po mojej prawej stronie trzasnęły drzwi. Miałem przypomnieć Cielowi, że nie cierpię, kiedy ktoś mi trzaska drzwiami od samochodu, ale zrezygnowałem. Powoli zaczynałem już być zmęczony dniem dzisiejszym, a jeszcze planowałem zabrać chłopaka do fryzjera. Wątpiłem, żeby był zachwycony tym pomysłem, dlatego nic mu o tym nie wspomniałem.
     Włączyłem klimatyzację. Nad miastem zebrały się chmury, ale nadal było cholernie gorąco. Urok nagrzanego asfaltu. Liczyłem na to, że dzisiaj również będzie padać i zrobi się choć odrobinę chłodniej. 
     Na szczęście ulice nie były przesadnie zatłoczone, bo wyrobiliśmy się przed godzinami szczytu. Stanie w korku w czterdziestu stopniach, to nic fajnego. O ile jeździło się dość przyjemnie, to znalezienie miejsca parkingowego nie poszło już tak gładko. Nie narzekałem na brak umiejętności zaparkowania samochodu równolegle, ale jak jakiś patałach mi przytrze lakier, to się... nieważne...
     Ciel wysiadł od strony chodnika i zaczął rozglądać się po okolicy. Znajdowaliśmy się na granicy z chińską dzielnicą, więc kontrast pomiędzy jedną stroną ulicy a drugą stanowił dość ciekawy widok. Puknąłem chłopaka w ramię, żeby przestał gapić się na namalowanego na szyldzie czerwono-złotego smoka i poszedł we wskazanym przeze mnie kierunku. Wydawał się być zawiedziony, że oddalamy się od zapachu jedzenia, które biło od Chinatown.
      - Nie idziemy na chińszczyznę? - zapytał, podążając za mną.
      - Za moment możemy pójść. - Chociaż miałem większą ochotę na włoską kuchnię.
     Doszedłem pod zakład fryzjerski, do którego zwykle chodziłem. Dekoracja na witrynie zdążyła się zmienić od mojej ostatniej wizyty. Harper zmieniała ją średnio sześć razy w roku i średnio sześć razy w roku Audrey denerwowała się, że zrobiła to bez jej wiedzy. Harper i Audrey królowały niepodzielnie  w tym przybytku. Audrey jako manicurzystka a nie fryzjerka.
     Pchnąłem drzwi, na których umieszczono godziny otwarcia wypisane beznadziejnie różową czcionką, przy czym rozległ się irytujący dźwięk tego durnego, staroświeckiego dzwonka, którego jeszcze siłą nie ściągnąłem ze ściany.
     Chłopak wślizgnął się za mną. Wyglądał, jakby już się domyślił, po co tu przyszliśmy. Rozejrzał się po podłużnym pomieszczeniu.
      - Kogo moje oczy widzą~ - usłyszałem, a po chwili pojawiła się przy mnie Audrey.
     Jak zwykle nienagannie ubrana businesswoman kazała mi się rozsiąść na kanapie obitej brązową skórą. Ona zajmowała się tutaj wystrojem wnętrza, który na szczęście praktycznie się nie zmieniał. Ciel wzbudził w niej nieskrywane zainteresowanie, dlatego też od razu zaczęła wypytywać o setkę spraw, co w moim mniemaniu było akurat mało profesjonalnym zachowaniem z jej strony. Po momencie przestałem chociażby próbować zrozumieć, o co pyta.
     Rozpiąłem dwa górne guziki koszuli, zanim Ciel stwierdził, że jest adoptowany. Powstrzymałem się od głośnego i przewidywalnie niecenzuralnego zapytania, co on w ogóle śmiał powiedzieć i przyjąłem do wiadomości, że tymczasowo taka będzie oficjalna wersja.
     Audrey prawie popsuł się jej perfekcyjnie zrobiony koński ogon, kiedy zaczęła ekscytować się jeszcze bardziej. Harper wystawiła kasztanową głowę ponad półściankę, za którą pracowała. Obie z sióstr(wspomniałem, że to siostry?) nie grzeszyły wzrostem, były mniej więcej wzrostu Ciela. Skinęła mi głową, a potem znów zmierzyła wzrokiem podekscytowaną bliźniaczkę (chyba wypadałoby napomknąć, że to bliźniaczki). Nie komentując tego w żaden sposób, zajęła się z powrotem swoim zajęciem, cokolwiek w tej chwili robiła.
      - Do rzeczy - przerwałem kobiecie, która nakręciła się jak katarynka. - Harper musi obsłużyć chłopaka, bo niedługo jego włosy zaczną żyć własnym życiem.
      - Rozumiem. Jak cię obciąć? - zapytała. - Czy może powinnam zapytać ciebie? - zwróciła się do mnie.
     Zanim nastolatek zdążył stwierdzić, że w ogóle nie chcę żeby ktoś go strzygł, bo po jego wyrazie twarzy wnosiłem, że ma na to wyraźną ochotę, przedstawiłem kobiecie, jakbym to widział.
      - Da się zrobić. Chodź. - Pociągnęła Ciela za sobą.
     Leniwie wstałem z kanapy. Nie zamierzałem dopuścić, że Harper zrobiła mu na głowie jeszcze większy bałagan, niż miał teraz, dlatego poszedłem za nimi. Minąłem się z jakąś kobietą, która najwyraźniej pofarbowała sobie przed chwilą włosy na czerwono i zamierzała wyjść. Zmierzyła mnie raczej mało przyjemnym spojrzeniem. Prychnęła, kiedy znalazła się za moimi plecami.
     A tej o co się rozeszło?
     Zignorowałem ją, stwierdziłem, że nigdy nie zrozumiem kobiet, i poszedłem dalej. Bliźniaczki zdążyły posadzić chłopaka na fryzjerskim fotelu. Najwyraźniej nie trzeba będzie użyć pasów w celu unieruchamiania go.
     Zdziwiłem się, widząc jego odbicie w lustrze. Wyglądał na przerażonego.

      - Zadowolony? - zapytał mnie z wyrzutem, przeglądając się w szybie.
     Harper skróciła mu to, co trzeba. Tam gdzie było można zostawiła trochę dłuższe i jeszcze wygoliła mu trochę włosów nad lewym uchem. Tak podobno teraz jest w modzie.
      - A ty jesteś zadowolony? - Wskazałem na ogromnego psa, którego za sobą taszczył.
     Rasa nieznana, rzekomo spaniel.
     Zostawiliśmy siebie bez odpowiedzi. Nalałem sobie szklankę zimnej wody. Przy okazji rozważyłem ponowny prysznic. Na razie stanęło na tym, że ściągnąłem koszulę. Powiesiłem ją niedbale na okiennej klamce. Bo przecież do kosza na pranie było tak daleko... rozleniwiłem się...
     Ciel wziął na plecy pluszaka większego od siebie i poczłapał z nim do swojego pokoju, usiłując na mnie nie patrzeć. Uśmiechnąłem się lekko. Nadal lubiłem wzbudzać zainteresowanie.
     Rozsiadłem się w fotelu. Wyciągnąłem nogi w stronę okna, a dłoniom pozwoliłem bezwładnie zwisać. A przynamniej jednej, bo w lewej nadal trzymałem szklankę. Przymknąłem oczy.
      - Idealnie.
     Przed dłuższą chwilę delektowałem się cudowną ciszą. Zastanawiałem się, czy nie położyć się spać. W tak błogim stanie może udałoby mi się usnąć bez większych problemów.
     Wzdrygnąłem się, kiedy ktoś, nie trudno było się domyślić kto, położył mi dłonie na ramionach. Prawie upuściłem przy tym szklankę. Nie potrafiłem zlekceważyć palców sunących w górę mojej szyi, a nie chciało mi się zbytnio otwierać oczu.
      - Idź sobie - mruknąłem, chcąc odgonić od siebie nastolatka.
     Nic nie powiedział, ale też nie ruszył się z miejsca, ani nie zabrał swoich rąk. Po chwili wznowiły one swoją wędrówkę po moim ciele. Ty razem ich dotyk był dużo bardziej pewny siebie.
      - Powiedziałem, że masz sobie iść - powtórzyłem dobitniej.
     Ucisk drobnych palców, który jeszcze przed chwilą czułem na ramionach, zniknął. Chłopak jednak nie odszedł, tak jak mu kazałem. Stał nade mną, zapewne patrząc, jak powoli zaczynają marszczyć mi się brwi. Jeszcze mi się przez niego zrobi zmarszczka pomiędzy nimi...
      - Już mnie nie chcesz? - wypalił.
      - Co? - Niechętnie otworzyłem oczy. - Co to ma do rzeczy?
     Odwróciłem się, żeby móc go zobaczyć. Odsunął się. Głowę pochylił tak, że nie mogłem dostrzec jego zasłoniętej przez włosy twarzy.
      - O co ci chodzi? - zapytałem znowu, ale i tym razem mi nie odpowiedział.
     Odłożyłem szklankę na podłogę i wstałem, żeby do niego podejść. Odsuwał się jeszcze bardziej, aż w końcu wpadł na ścianę, po której osunął się na podłogę. Schował głowę pomiędzy kolana. Usłyszałem, że łka. Nie wiedziałem, czy powinienem podchodzić do niego czy też nie. Z drugiej strony nie mogłem go przecież tak zostawić. To chyba oznacza, że jeszcze jakieś tam sumienie mam.
     Przyklęknąłem przy nim, kładąc mu powoli dłoń na włosach. Odsunąłem delikatnie na bok grzywkę, której nie dał sobie przyciąć. Zerknął na mnie kątem oka. Nie próbował uciekać. Ponownie odwrócił zaszklony wzrok. Najwyraźniej zrozumiał, że oczekuję na jakieś wyjaśnienie, bo po chwili powiedział:
     - Nie chcę znów zostać sprzedany.
     Po jego policzkach zaczynało płynąć coraz to więcej i więcej niewielkich kropelek. Nie usłyszałem z jego strony już nic więcej, dlatego byłem zmuszony dopowiedzieć sobie resztę. Domyślałem się, że zachowywał się w stosunku do mnie tak a nie inaczej, bo już ktoś go wykorzystywał. Potem zapewne mu się znudził i trafił do kogoś innego. Na razie nie znajdywałem innego wyjaśnienia.
     Zanim zdążyłem znaleźć odpowiednie słowa, żeby go uspokoić, dodać mu otuchy czy cokolwiek innego, rzucił mi się na szyję i przez łzy wyszeptał do ucha.
      - Jeśli mnie teraz wyrzucisz... - mówił zbyt cicho i niewyraźnie, dlatego go nie zrozumiałem - ... nigdy nie otworzył mi drzwi.

piątek, 10 czerwca 2016

Spektrum czerni V

      - Yhym... - mruknąłem, całkiem zadowolony z widoków. - Koszulkę też ściągnij.
     Lewy kącik ust mimowolnie uniósł mi się w górę, kiedy oczom ukazała się nieskalana opalenizną skóra. Zmierzyłem wzrokiem każdy skrawek jego ciała, które zaczęło już rumienić się w niektórych miejscach.
     To miała być tylko kara za to, że wszedł do pokoju, do którego zabroniłem mu wchodzić. Problem w tym, że zaczynało mi się to nawet podobać. A przynajmniej bawić. Nie ma co ukrywać, że to nie wróżyło chłopakowi niczego dobrego.
     Zacząłem zastanawiać się, co tak właściwie powinienem teraz zrobić z Cielem. W gruncie rzeczy złość już mi przeszła, choć ból pozostał. Siedziałem wygodnie w fotelu, wyginając w dłoniach pejcz, który chłopak sam mi przyniósł. Mimo że sam zawędrował z ciekawości do byłego pokoju Claude'a, nie chciał tam wrócić z powrotem.
     Czułem jak z wolna wpływająca po ramieniu krew zaczyna krzepnąć. Kula ledwie mnie drasnęła - widocznie młody nie miał doświadczenia w strzelaniu - więc krwi nie było dużo i nie musiałem przejmować się jej utratą - bardziej martwiła mnie dziura w suficie. Większa jej część wsiąknęła w rękaw białej koszuli. Lubiłem ją, szkoda, że się zniszczyła.
      - Nie odwracaj się - powstrzymałem go, przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. Był niemal uroczo zawstydzony.
     Przez kolejną dłuższą chwilę napawałem się jego wyglądem. Raczej nie byłem amatorem kwaśnych jabłek, jednak musiałem przyznać, że Ciel mógł wydawać się dość atrakcyjny. Zwłaszcza z mojego obecnego punktu widzenia. Nie był zbyt wysoki, a jego szczupła sylwetka tylko podkreślała wygląd porcelanowej lalki. Chociaż nigdy nie widziałem w sklepie z antykami porcelanowej lalki bez ubrania.
      - Prze-przepraszam. - Niezamierzanie uśmiechnąłem się trochę szerzej, gdy zobaczyłem jak w jego oczach gromadzą się łezki.
     Próbował sklecić jeszcze jakieś zdanie, lecz z jego ust wydobywały się tylko pojedyncze, nieskładne sylaby.
      - Shhhh... - uciszyłem go, wyciągają przy tym dłoń z pejczem w jego stronę. Wzdrygnął się, gdy końcówką zabawki przejechałem po jego prawym przedramieniu.
     Dostrzegałem, że jest mu chłodno. A także to, jak bardzo jest zażenowany. Czułem, że chętnie by uciekł, gdyby tylko mógł. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, próbując zasłonić swoje przyrodzenie. W sumie nie interesowało mnie ono za bardzo. Raczej napawałem się jego innymi reakcjami, które chcąc nie chcąc nadal w znacznej mierze pozostawały dziecięce.
     Poczułem ochotę, by ułożyć dłonie na lekko odznaczającej się chłopięcej talii. Zastanawiałem się, czy przestraszyłby się tego. Tak samo wzbudzały ciekawość możliwe grymasy, które przybrałaby jego twarz, gdybym zaczął szeptać mu różne zbereźne rzeczy.
      - Dzieci nie powinny bawić się bronią, myślałem, że o tym wiesz... - Przejechałem pejczem wzdłuż jego płaskiego brzucha. Wyrwało mi się dość nieeleganckie parsknięcie, ale nie potrafiłem inaczej zareagować na cichutki pisk, który z siebie wydał. - Możesz spróbować się teraz wytłumaczyć - rzuciłem, przyglądając się drobnym, zadbanym dłoniom.
     Planowałem go upokorzyć. Tak żeby zapamiętał. Oczywiście nie zamierzałem go zgwałcić, ale chętnie posłuchałbym krzyków, które ewentualnie mogłoby wywołać uderzenie pejcza w nieokrytą skórę.
      - B-b-bałem się - wychrypiał - że coś mi zrobisz.
     Zamyśliłem się przez moment. Faktycznie teraz miałem zamiar to zrobić, jednak nie miałem pojęcia, skąd wziął ten pomysł. Przez cały jego pobyt w tym miejscu, ledwo go tknąłem. Może po prostu miał paranoję. Tylko paranoików nic nie upoważnia do strzelania do ludzi!
      - Co z tym teraz zrobimy? - rzuciłem spojrzenie w stronę swojego zranionego ramienia. - Oczekuję, że należycie zrekompensujesz mi uszczerbek na zdrowiu - mruknąłem, lustrując kątem oka jego wystające żebra oraz podbrzusze. Powstrzymałem się od komentarza na widok erekcji nastolatka.
     Myślałem, że się boi, ale od strachu raczej nie staje. Pod warunkiem że strach kogoś nie podnieca.
     W świetle pośpiesznie zapalonej lampy, mogłem dostrzec wykwitające na jego policzkach rumienie. Ciekawiło mnie, co tak właściwie zrobi. Możliwe że zrobił to specjalnie, by coś osiągnąć...
     Chłopak uklęknął powoli. Wsunął się gładko pomiędzy moje kolana. Prawą ręką pogładził mnie po piszczelu. Głowę miał spuszczoną, więc nie mogłem zobaczyć wyrazu jego niedojrzałej twarzy. Drgnąłem nieznacznie, gdy musnął policzkiem wewnętrzną stronę mojego uda. Przez cienki materiał spodni wyczuwałem ciepło jego zawstydzenia.
     Chwyciłem niezbyt mocno szare kosmyki. Pociągnąłem jego głowę do góry. W wyrazie jego twarzy nie zagościła pewność siebie, jednak wydawało mi się, że doskonale widział, co ma zamiar zrobić.
     Nie do końca się tego spodziewałem, ale wizja takich przeprosin wydawała się niezgorsza. Nie miałem nic przeciwko temu, nawet jeśli już dzisiaj się zaspokoiłem.

      - Tato? - Dobiegł mnie stłumiony przez ścianę z pleksiglasu głos. - Tato!
     Nie wiedziałem, co mu się przestawiło w mózgu po tamtej nocy, że zaczął tak do mnie mówić. Nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało, ale takie niczym nieuzasadnione zachowanie mogło być krępujące. Poza tym raczej nikt nie zaspokaja seksualnie własnego ojca. Z własnej woli, wypadałoby to podkreślić. Nie zmuszałem go do tego ani też do niczego, nie licząc obowiązków, które mu przydzieliłem. Skoro zostałem jego "rodzicem", jakoś wzdrygałem się na dźwięk tego słowa", to mogłem mu przydzielać różne zadania. On nie oponował, ja nie musiałem sprzątać - układ idealny.
     - Taaatooo! - wywróciłem oczami, nie podnosząc wzroku znad laptopa stojącego na półprzezroczystym biurku. - Jestem głodny.
     Nie liczyłem nawet na to, że nastolatek zostawi w spokoju ten biedny pleksiglas, do którego się przykleił, i odejdzie od mojego gabinetu. Właśnie przez takie zachowania zdecydowałem, że nigdy nie będę mieć dzieci. Z nim nie było jeszcze tak źle, bo słuchał się mnie - wyjątki jak dotychczas nie wydarzyły się ponownie - i potrafił się sam ogarnąć, ale gotowanie pozostawało moją domeną. Po pierwsze - Ciel był w tym beznadziejny, po drugie - nadal nie jadałem czegokolwiek, jeśli nie miałem pewności, że nie jest zatrute.
     Wstałem od biurka i nieśpiesznie zbliżyłem się do drzwi. Leniwie złapałem za klamkę.
     Chłopak zachowywał się jak nienakarmiony kot, kiedy zaczynał głodnieć. Wcale nie zdarzało mi się często zapominać o tym, że wypadałoby coś przygotować do zjedzenia. Rano zwykle robił sobie coś samemu, wieczorem również, ale jeśli chodzi o obiady, Ciel zdawał się na mnie. Nigdy nie pochwalał ani nie krytykował moich kulinarnych umiejętności. Nie powiedział też, co jadałby chętniej.
      - Nie mógłbyś sobie czegoś zamówić? Mam ważną sprawę.
     Nadął policzki, patrząc na mnie z dołu. Czasami, tak jak w tej chwili, wchodziliśmy w potyczki na spojrzenia. W sumie nie zdarzyło się jeszcze, żebym w nich przegrał, więc tak jak się spodziewałem po kilkunastu sekundach Ciel spuścił wzrok zrezygnowany.
      - Dobra - burknął i odszedł jakby obrażony.
     Wróciłem do pracy, nie przejmując się nim zbytnio. Niedawno zrobił sobie wykaz restauracji z dostawą, które go interesowały. Nadal nie chciał wychodzić na zewnątrz bez absolutnej potrzeby, nie licząc próby wyjścia na balkon. Pomyślałem, że to pewnie wina tego okręgu, który mu wycięto na plecach. O innych rzeczach nic nie wiedziałem, ale podejrzewam, że powodów jego przesiadywania w mieszkaniu było więcej. Pewnie letni skwar i niechęć do opalenizny zaliczały się do ich grona.
 
     Kiedy skończyłem umawiać się ze złotnikiem, opuściłem gabinet. Popołudniowe słońce całkiem przyjemnie wygrzało mi plecy, dlatego trochę szkoda było mi ruszać się z miejsca.
     Ciel rozłożył się w salonie razem ze swoim obiadem. W pomieszczeniu wyraźnie czuć było chińszczyzną. Zerknąłem na stolik do kawy, na którym stały różnego rozmiaru i koloru pudełka z jedzeniem. Chłopak zerknął na mnie znad kubka wypełnionego makaronem. Z ust zwisała mu pojedyncza blada nitka.
      - Chcesz trochę? - zapytał, kiedy przełknął to, co miał w ustach.
     Odpowiedziałem mu milczeniem i poszedłem szukać zapalniczki, które nagminnie mi ginęły. Potem znajdowałem je w jakiś dziwnych miejscach. Ostatnio wyciągnąłem dwie spod materaca w sypialni, chociaż raczej tam nie paliłem.
     Czerwona zapalniczka czekała na mnie obok wysokiej szklanki z mrożoną kawą. Zignorowałem napój. Ciel nie przyjmował do wiadomości, że nie zamierzałem ani pić ani jeść czegokolwiek, co on zrobi, podczas gdy nie będę patrzeć.
     Zapaliłem papierosa i spojrzałem na zegarek. Piętnasta pięć. Zawsze o tej porze Ciel robił mi coś zimnego w sumie bez wyraźnego powodu. Nawet mnie o tym nie informował, więc wydawało mi się to dość dziwne. Nigdy nie wiedziałem, co mu chodziło po głowie. Ostatnio zastanawiałem się, czy aby na pewno wszystko u niego dobrze z psychiką, ale nie zauważyłem nic specjalnie niepokojącego. Poza tym że uparł się, żeby mnie zaspokajać... przydałoby się zachować resztki moralności...
      Z drugiej strony zastanawiałem się też, jakim cudem on może się tak obżerać. Wiadomo, że nie przytyje się dziesięciu kilko w ciągu dwóch tygodni, ale gdzie on mieści tyle jedzenia? Nie żebym mu żałował czy coś... nie no tasiemca to raczej nie ma... nieważne, nie chcę tego wiedzieć...
      Przysiadłem na stoliku barowym, który stał przy kuchennej wysepce. Próbowałem sobie przypomnieć, czy tak właściwie pozwoliłem Cielowi jeść w salonie czy też nie. Ostatnim razem poplamił fotel i dywan...
     Wstałem i niemalże biegiem wróciłem do gabinetu. Stałem przez dłuższą chwilę w bezruchu, oddychając możliwie jak najwolniej. Zamknąłem oczy. Po chwili poczułem zupełną pustkę w głowie.
     Dobrze. Już o nim nie myślę. Jest dobrze. 
     Zaciągnąłem się dymem, zanim usiadłem na krześle. Obróciłem się tak, żeby móc wyjrzeć przez drzwi balkonowe. Z gabinetu można było wyjść na niewielki balkon. Czasem było to nawet przyjemne, ale akurat czas ten nie przypadał na czerwiec.
      - Szlag by to...

     Pomimo garści tabletek nasennych nie mogłem zasnąć. Szalała burza. Choć błyski piorunów były niemalże niezauważalne pośród świateł Los Angeles, a grzmoty i bębnienie deszczu wyciszały dźwiękoszczelne ściany, czułem się niekomfortowo. Tak jakbym miał zaraz zwymiotować. Tabletki się do tego przyczyniły, ale powód był inny, tylko nie potrafiłem go odszukać.
      Byłem naprawdę zmęczony i chciało mi się spać. Z każdą chwilą bardziej frustrowało mnie to, że nie byłem w stanie po prostu się "wyłączyć". Podobno przeciętnie człowiek zasypia w ciągu siedmiu minut...bzdura.
      Wyciągnąłem rękę w stronę szafki nocnej, żeby wziąć z niej komórkę.Wieczorem pisał Tony, pytał się czy wszystko będzie na czas. W sumie nie była to jedyna rzecz, o którą pytał, ale zignorowałem pozostałą część wiadomości, udając, że nie znam włoskiego.
      Za pięć w pół do drugiej...świetnie...
      Zwlokłem się z łóżka, pociągając za sobą brązowe prześcieradło. Cichy dźwięk stawiania stóp na panelach towarzyszył mi w drodze do łazienki. Zacząłem się zastanawiać, czy zrobiłoby mi się lżej, gdybym zwymiotował. Ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu, chyba że będę naprawdę zdesperowany.
     Nalałem do wanny gorącej wody, która miała stanowić odmianę dla zwykle otaczającego mnie chłodu. Nie przestałem tak nagle go lubić, nie o to chodziło.
     Po raz któryś z kolei przemknęło mi przez głowę wyobrażenie tego, co stałoby się gdybym się utopił... cóż... raczej nieprędko ktoś by mnie znalazł. Zwłoki rozkładają się w wodzie szybciej? Nieważne.
     Zanurzyłem się w gorącej wodzie po sam nos. Niemalże parzyła skórę, jednak dla mnie było to dość przyjemne. Czułem, jak rozluźniają mi się mięśnie pleców oraz ramion. Cudowne doznanie.
     Oczy zaczęły mi się przymykać i chyba nawet na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Zanim jednak zdążyłem się nacieszyć błogim stanem, w którym się znajdowałem, usłyszałem pukanie do drzwi. Z początki nieśmiałe, potem coraz głośniejsze.
     Nie zamykałem drzwi do łazienki. Przyzwyczaiłem się, że przez większość czasu jestem sam, więc taka potrzeba zwykle się nie pojawiała. Westchnąłem, wspominając czasy, kiedy każdy metr kwadratowy należał wyłącznie do mnie.
      - Czego?! - powiedziałem trochę ostrzej niż planowałem.
     Nie usłyszałem odpowiedzi. Myślałem, ze chłopak sobie poszedł.
      - Też nie możesz zasnąć?
     Ciel znajdował się za drzwiami sypiali, więc nie słyszałem go perfekcyjnie.
      - Mogę spać z tobą?
      - Nie.
     Znowu cisza. Minęło jakieś pięć czy dziesięć minut zanim nastolatek odezwał się ponownie.
      - Mogę pomóc ci zasnąć?
      - Kąpię się - odpowiedziałem. Nasłuchiwałem kroków, ale nie odszedł. W gruncie rzeczy nie powiedziałem "nie", a powinienem. Nie przemyślałem tego.
     Wyszedłem z wanny, po czym wytarłem się pośpiesznie ręcznikiem. Lekko zmoczyłem sobie końcówki włosów, które teraz łaskotały mnie w kark.
      Nie kwapiąc się, żeby założyć szlafrok, podszedłem do drzwi, a następnie je otworzyłem. Ciel dotychczas opierał się o nie, siedząc na podłodze. Przechylił się lekko w tył, gdy stracił oparcie, ale się nie przewrócił.
       - Do siebie. - Spojrzał na mnie z dołu z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. - Idź. Do. Siebie - powtórzyłem dobitniej.
     Spuścił wzrok, ale nie ruszył się z miejsca. Westchnąłem ciężko, próbując się opanować. Przed czymś. Nie wiem przed czym. Ale lepiej żebym tego nie robił.
     Zostawiłem go w otwartym przejściu, a sam zniknąłem w łazience. Założyłem szary, cieki szlafrok, którego śliski materiał przypominał ten, z jakiego wykonano większość moich pościeli. Zawiązałem go niezbyt dokładnie. Nastolatek nie ruszył się z miejsca. Przystanąłem. Rozważałem przez moment, czy nie wyraziłem się dość jasno, ale w końcu zignorowałem to.
     Usiadłem na łóżku, wyciągając nogi w stronę odsłoniętego okna. Wpatrywałem się w bliżej nieokreślony punkt. W elewacji wieżowca naprzeciwko odbijała się masa świateł tworzących większe i mniejsze, kolorowe plamy.
     Ziewnąłem. Położyłem plecy na łóżku. Włosy ułożyły się wokół mojej głowy, zapewne tworząc przy tym ciemną "aureolę". Gdyby były odrobinę dłuższe pewnie bardziej przypominałaby czarną pajęczynę.
     Ciel nie był najlepszy w skradaniu się, dlatego nie udałoby mu się mnie podejść, nawet gdyby bardzo się starał.
      - Zanim podejdziesz na dwa metry, upewnij się, że masz ze sobą papierosy.
      - Mam - odpowiedział, nachylając się nad moją głową.
     Był ubrany w swoją granatową piżamę. Do wyglądania jak dziecko brakowało mu tylko pluszowego zwierzęcia.
     Wyciągnąłem rękę w jego stronę. Położył na mojej dłoni niewielki kartonik, zawadzając o nią palcami.
      - Jeśli się pocisz, to wylatujesz.
      - Okay.
     Poczułem jak materac ugina się nieznacznie pod jego znikomym ciężarem.
---------------------------------------------------
Cóż... koniec roku szkolnego, a ja jestem zdechlakiem ;-; ...
Ogólnie w następnych rozdziałach postaram się trochę poeksperymentować ze scenami wiadomymi. W końcu muszę nauczyć się je jakość porządnie pisać, tymczasem unikam ich, jak tylko mogę. Jakby komuś to przeszkadzało to może zgłosić sprzeciw. Postaram się poprawić, bo mam wrażenie, że ogólnie nastąpił regres, jeśli chodzi o moje pisanie. Wybaczcie.

czwartek, 2 czerwca 2016

Nauczyciel VII

     Wpatrywałem się dłuższą chwilę w ekran komórki, który zresztą zdążył wygasnąć. Nie do końca pojmowałem zaistniałą wtedy sytuację. Wydawała się tak bardzo absurdalna, że nic dziwnego, że nie wpadłem na to wcześniej. Nie żebym poświęcał temu masę uwagi, po prostu... myślałem, że to tylko chwilowe.
    Odwiesiłem trzymany w lewej ręce płaszcz na wieszak i powoli schowałem niewielkie urządzenie do kieszeni. Poprawiłem nerwowo włosy i wziąłem głęboki oddech, siląc się na to, żeby przyswoić całe zdarzenie.
     Jakim cudem mogłem nie wziąć Ciela pod uwagę? Przecież Rafael zadzwonił na numer jego ciotki, kiedy nawalił się jak szpadel! Wszystko przez niego jak zwykle. Brawo dla mnie, nie zauważyłem, że przez cały czas wymieniałem wiadomości z nastolatkiem, którego dodatkowo uczę. 
     Zakląłem. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu i mogłem sobie na to pozwolić.
     Dobra. Trzeba to zakończyć. Jest na korytarzu na dole, więc to nie będzie problem. 
     Zostawiłem swoje rzeczy i wyszedłem, nie fatygując się, by zamknąć drzwi od pokoju nauczycielskiego. Zszedłem na parter budynku i rozejrzałem się po nim. Ciel siedział na ławce pod oknem, przy którym stał przed chwilą. Z konsternacją wpatrywał się we własną komórkę. Skierował wzrok na mnie, gdy zauważył moją obecność. Skinął głową, wyglądając na zbitego z pantałyku.
     Tak właściwie co powinienem mu powiedzieć? Nie gniewam się na niego ani nic, jestem po prostu zaskoczony. Może nie muszę tego komentować? Teraz już trochę za późno na tę opcję. Poza tym nie byłoby właściwym pozwalanie na tego typu spoufalania.
      Podszedłem do niego nieśpiesznie, dając sobie jeszcze trochę czasu na zastanowienie. Wstał z ławki, gdy stanąłem przy nim. Wziąłem głęboki oddech i zapytałem, skąd mam mój numer. Na początku wyglądał, jakby nie rozumiał pytania, ale po dłuższej chwili udzielił mi odpowiedzi, której się spodziewałem. Spuścił nos na kwintę, nim zdążyłem zadać następne pytanie.
      - Po co to zrobiłeś? - zapytałem.
      Miałem co do tego chłopaka mieszane uczucia. Niby nie był nikim specjalnym, nie irytował mnie, a zwykle denerwowało mnie to, że nie potrafiłem domyśleć się, co nim kieruje. Pewnie nikt tak naprawdę tego nie potrafił, ale mniejsza z tym.
      - Nie wiem - odpowiedział i spuścił głowę.
     Nie do końca tego się spodziewałem. Miałem wrażenie, że zacznie się wypierać albo coś podobnego, ale po prostu się przyznał. Choć i to zrobił w taki dziwny sposób. Jakby był na to przygotowany, ale nie do końca.
      - Przepraszam pana. To się już więcej nie powtórzy - zapewnił mnie.
      - W takim razie w porządku.

     Odszedł. Cichy stukot jego kroków był nienaturalnie głośny w pustym korytarzu.
     Chciałem powiedzieć cokolwiek, ale okazało się, że nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystkie inne rzeczy, które cisnęły mi się na usta, nie powinny ich nigdy opuścić. Zabawa się skończyła. Pewnie to nawet lepiej.
     Myślałem, że na to przyzwala, ale po prostu nie wiedział, z kim pisze. Nie pytał, więc myślałem, że to w porządku. W sumie to dobrze, że nie robiłem sobie zbyt wielkich nadziei. Dzięki temu mniej boli.
     To była nieprawda. Bolało. Nawet bardziej, niż bym się spodziewał. I dużo bardziej, niż bym chciał. Dodatkowo zrobiło mi się okropnie smutno i najchętniej zapadłbym się pod ziemię. Z powodu braku takiej możliwości wróciłem do szatni. Ubrałem szalik, czapkę i znienawidzoną kurtkę.
     Wyszedłem z budynku. Moja obecność nie robiła w sumie nikomu większej różnicy, dlatego wolałem po prostu zejść profesorowi Michaelisowi z oczu i pójść do domu. I najlepiej w nim już zostać.
     Po drodze poślizgnąłem się i uderzyłem w chodnik. Nie uszkodziłem się zbyt mocno, ale dość niefortunnie zdarłem skórę na policzku. Pewnie miałem chusteczki w torbie, ale postanowiłem to ignorować, dopóki nie dojdę do domu. Pieczenie, które odczuwałem wydawało się być niczym w porównaniu do... do czego? Czy ja miałem jakiekolwiek prawo do tego, żeby się smucić, bo zostałem odrzucony? Nawet nie zostałem odrzucony. W sumie nie docierało do mnie to, co się stało, ale na pewno krótka, utrzymująca mój dobry humor, relacja się skończyła. Skończyła się, zanim dobrze się zaczęła.
     Powstrzymywałem się od płakania, ponieważ płacz na mrozie wydawał się złym pomysłem. Osobiście nie traktowałem tego jako słabość. Dla mnie była to forma rozładowania napięcia. Niektórzy rzucają talerzami, inni drą papier, a ja płaczę. Starałem się robić to tak, żeby nikomu nie zawadzać i żeby te bardziej empatyczne osoby nie próbowały mnie pocieszać.
     Otworzyłem drzwi swoim kluczem. Ciocia już pojechała do szpitala, dlatego miałem cały dom dla siebie. Zrzuciłem z ramienia torbę i znów się rozebrałem. Powlokłem się do kuchni, żeby zrobić herbatę, która rozgrzałaby mnie choć odrobinę. Nalałem wody do czajnika elektrycznego, a potem poszedłem obejrzeć się w lustrze.
     Wyglądałem trochę gorzej, niż przewidywałem. Zadrapanie nie krwawiło mocno, ale było ubrudzone chodnikową mazią. Wytarłem je mokrym ręcznikiem, który wrzuciłem potem do prania.
      Nastawiłem się na niemyślenie. Niemyślenie czasem pomagało w opadnięciu emocji. Nie roztrząsało się bezsensownie pewnych kwestii, tylko dawało się im przeminąć. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepsza metoda radzenia sobie z życiowymi problemami, ale u mnie się sprawdzała, a chyba nie miałem siły próbować innych. Na pewno nie w tym momencie.
      Zamelinowałem się w swoim pokoju, zaciągając do niego torbę z książkami. Usiadłem na łóżku i oparłem plecy o ścianę. Trzymałem kubek z gorącą herbatą w dłoniach schowanych w rękawy niebieskiej bluzy, dzięki czemu unikałem oparzenia.
     Pomyślałem o tym, że powinienem się cieszyć z tego, że katecheta nie zrobił z tego afery i podejrzewam, że nie będzie mi tego wypominać w przyszłości. Ominą mnie problemy, jednak już nigdy nie spojrzę mu w twarz, tego mogłem być pewien. Wiedziałem, że to, co robiłem, było bezsensowne i nie powinno mieć miejsca, ale... czułem się wtedy, jakbym bym dla kogoś ważny. Dla kogoś innego niż ciocia Ann... Być może dlatego upiekła mi się kara. Przecież nie chciałem źle.
     Kiedy wypiłem do końca napar z kubka, położyłem się na wznak. Wyciągnąłem z kieszeni bluzy komórkę. Przejrzałem wiadomości, które zdążyłem z nim wymienić. Nie zamierzałem ich usuwać. Tworzyły w końcu dobre wspomnienia, które skończyły się dość smutno, ale to nie zmieniało faktu, że były dobre.
     Przekręciłem się na bok tak, że twarz miałem przy ścianie. Czułem się dziwnie z tym, że podchodziłem do tego tak spokojnie. Oczywiście byłem przygnębiony, ale nie histeryzowałem, co mnie zdziwiło.
     Przyłożyłem lekko grzbiet dłoni do skaleczonego policzka, a potem go obejrzałem. Nie krwawiłem, ale mogłem spodziewać się okazałego strupa. Przeraziła mnie myśl, że grozi mi nowa blizna na twarzy, dlatego zerwałem się z łóżka i szybko znalazłem się w łazience. Szperałem chwilę w szafce obok prysznica, aż w końcu znalazłem apteczkę. Wyciągnąłem wodę utlenioną. Strasznie piekło, gdy przemywałem zadrapanie. Zakleiłem je potem największym plastrem jaki znalazłem.
     Spojrzałem w lustro. Ostrożnie uniosłem grzywkę w górę. Blizna na moim prawym oku zdążyła już zblednąć, więc może gdyby nałożyć na nią trochę tapety, to nie byłaby taka widoczna. Jednak sztuczne oko utkwione w miejscu naturalnej gałki ocznej nie sprawiało według mnie przyjemnego wrażenia.
     Puściłem włosy, które opadły z powrotem na swoje miejsce. Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy wyglądam szpetnie. Nikt nie mówił mi, że jestem ładny. Nawet ciocia Ann. Nie miało to wielkiego znaczenia, pewnie i tak bym nie uwierzył.
     Wróciłem do pokoju. Zrobiło się w nim ciemniej, bo na zewnątrz się zachmurzyło. Ułożyłem się znów na łóżku i starałem się myśleć o przyjemnych rzeczach, które odciągnęłyby moją uwagę od wydarzeń z poranka.
   
     Ciepła, duża dłoń przeczesywała z czułością moje włosy. Moja głowa leżała na czyichś kolanach. Słyszałem spokojny, głęboki oddech, któremu towarzyszyły przyjemne dla ucha pomruki przywołujące na myśl kocie mruczenie. Zwinne palce pociągnęły mnie zaczepnie za odsłonięty płatek ucha, a potem pogładziły po policzku.
     Czyja to ręka? 
     Otworzyłem oczy, ale bałem się spojrzeć w górę. Przed sobą widziałem tylko bezkresną ciemność.
     Wyciągnąłem rękę w przestrzeń nade mną z nadzieją, że będę miał okazję dotknąć tej dłoni. Nie poczułem jednak skóry, ale śliski, chłodny materiał. Próbowałem zacisnąć na nim palce, ale za każdym razem mi się wymykał.
     Odwróciłem głowę zirytowany, żeby zobaczyć kto się tak ze mną przekomarza, ale nie zobaczyłem nic poza pustą przestrzenią. Rozglądałem się spanikowany, ale nie dostrzegłem nic poza ciemnością.
      - Proszę pana? - rzuciłem w pustkę. - Proszę pana?

     Otworzyłem szeroko oczy i wbiłem wzrok w sufit. Oddychałem płytko i szybko. Na czole zebrało się kilka kropel potu.
     Musiałem zasnąć, uświadomiłem sobie.
     Przymknąłem z powrotem oczy, już spokojniejszy. Na ślepo odszukałem komórkę i sprawdziłem na niej godzinę. Nie spałem długo. Powiedziałbym nawet, że zbyt krótko, by zdążyło mi się cokolwiek przyśnić.

      Do domu wróciłem później niż zazwyczaj. Głównie dlatego że rozmawiałem z Rafaelem o Phantomhive'ie. Raczej nie wziął na poważnie mojej sugestii, że powinien z nim porozmawiać. Cała sytuacja wydawała się go bawić. Stwierdził też, że można się tego było spodziewać. Nie rozumiałem, co dokładnie przez to rozumiał, ale kiedy zobaczyłem jego sugestywny uśmieszek, uznałem, że wolę nie wiedzieć. 
     Ledwo zdążyłem zjeść szybki obiad, a znów musiałem wychodzić. Miałem mówioną z wizytę z Lacroix. Przez pół dnia zastanawiałem się, czy nie poprosić Arcadiusa o podwiezienie. Teoretycznie miał po drodze i nie byłby to dla niego duży problem. Stwierdziłem jednak, że nie mogę tak do końca życia i zdecydowałem się w końcu wsiąść do auta. 
     Kilkanaście miesięcy unikałem siadania za kółkiem. Prawie zderzyłem się z pociągiem, bo jakiś idiota we mnie wjechał. Na przejeździe kolejowym!  
     Ściągnąłem kluczyki z półki wiszącej przy wejściu do garażu. Podrzuciłem je w dłoni parę razy, wsłuchując się brzdęk metalu, a następnie otworzyłem znajdujące się po mojej prawej drzwi. 
      W garażu czuć było głównie olej i benzynę. Nigdy nie przeszkadzał mi taki zapach, nawet go lubiłem. Ciężko dbać o samochód, kiedy się nim nie jeździ, ale starałem się utrzymać go w dobrym stanie. Odszukałem włącznik na ścianie. Pomieszczenie zalało mdławe światło. Zapatrzyłem się w połyskujący subtelnie platynowy lakier. Nie pamiętam, jak dokładnie nazywał się ten kolor, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. 
      Odetchnąłem głęboko i usiadłem na miejscu kierowcy. Dłuższą chwilę się z nim oswajałem... Pogładziłem z czułością, z jaką traktuje się samochód, kierownicę. Ustawiłem lusterko, z którego zwisała bordowa dziesiątka różańca.

      Ciocia nic nie powiedziała, gdy zobaczyła mnie w domu przed telewizorem. Z jakichś powodów wróciła wcześniej niż zwykle, ale nie miałem ochoty pytać, a ona nie powiedziała nic sama. Wydawała się być przygnębiona, więc, żeby nie smucić jej jeszcze bardziej, zszedłem jej z oczu i znów zaszyłem się w pokoju. I tak nie puszczali nic ciekawego. 
     Usiadłem przy biurku. Krzesło zaskrzypiało lekko pod moim ciężarem. Otworzyłem laptopa. Pojawił się przede mną ekran logowania, wpisałem hasło. Nie miałem pomysłu na to, czym powinienem się zająć. Pewnie pobłądzę w jakiejś otchłani internetu przez resztę dnia. 
     Martha próbowała się do mnie dodzwonić. Po którymś razie z kolei, napisałem jej, że jestem chory i w najbliższym czasie na pewno mnie nie będzie. Życzyła mi zdrowia i stwierdziła, że już nie będzie przeszkadzać. 
     Zajrzałem na stronę o filmach, na którą wchodziłem, kiedy chciałem znaleźć coś ciekawego do obejrzenia. Obejrzałem już chyba całą najlepszą setkę, więc ciężko było mi znaleźć coś, co by mnie zadowalało. Przejrzałem aktualności. Trochę nowości weszło do kin. Może ciocia chciałaby się ze mną wybrać. Mogę się poświęcić i iść z nią na jakiś film akcji. Ciocia Ann uwielbiała filmy akcji...
      Po kilkunastu minutach poszukiwań westchnąłem zrezygnowany. Nie mogłem znaleźć nic ciekawego dla siebie. Horrorów nie oglądałem, dlatego nawet te najlepsze mnie nie interesowały. Wyprostowałem plecy i podrapałem się po głowie. 
      Pomyślałem, że zapytam się Marthy, czy zna coś godnego polecenia. Pojęła to, że mi się nudzi. Z ekranu komórki odczytałem jednak, że się na kinematografii europejskiej oraz amerykańskiej w ogóle nie zna. Skrzywiłem się na tą wieść. 
      "A na jakiej się znasz?'
      "Na azjatyckiej oczywiście. No ale na anime to najlepiej, tylko nie jestem pewna, czy to się pod kinematografię łapie"
      W gruncie rzeczy sam nie wiedziałem. Anime pozostawało dla mnie innym, niezrozumiałym światem i nie wiedziałem o nim zupełnie nic. 
      Może tam znalazłbym coś nowego... tam też są chyba jakieś interesujące gatunki, więc... 
     Porównałem sobie to w myślach do filmu animowanego, chociaż byłem świadom tego, że to nie jest to samo.
     
      - Wydaje mi się, że jest coraz lepiej. 
     Skinąłem głową z wolna. Nadal nie czułem się w pełni swobodnie, wygadując się przed kimś ze swoich problemów, obaw i tym podobnych, ale zawsze wszyscy mówili, że to normalne. Sam tłumaczyłem sobie, że to wystrój gabinetu mojego psychiatry tak mnie przytłacza. 
     Było tu biało. Bardzo biało, gdzieniegdzie odrobinę szaro. Na szczęście kolory te nie raziły w oczy, ale mimo to sprawiały tak sterylne wrażenie, że po przekroczeniu drzwi miało się wrażenie natychmiastowego wylądowania w psychiatryku. Sam Lacroix wpasowywałby się w ten wystrój idealnie, gdyby nie brązowy sweter i czarne spodnie. Osiwiał już dawno, mimo że nie był wcale stary. Usłyszałem, że to z powodu syna narkomana i wywoływanych przez niego zmartwień, ale nikogo nigdy nie zapytałem, czy to prawda. 
     Przestał analizować jakieś zapiski w notatniku i spojrzał na mnie znad swoich szkieł. Jego jasnoniebieskie spojrzenie wywoływało ciarki nawet u jego stałych "bywalców". Mimo dość... chłodnego wyglądu miał całkiem sympatyczne usposobienie. Wydawało mi się, że to jego żona, która była psychologiem dziecięcym, zaraziła go odrobinę swoją aurą. 
      Mruknął z nieznanych mi przyczyn. 
       - Jest jeszcze coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć? - Francis Lacroix, tak brzmiało jego pełne imię i nazwisko, należał do osób, które potrafią zadawać pytania, które brzmiały jak stwierdzenia. 
      Spojrzałem na swoje dłonie. Lubiłem wpatrywać się w coś znajomego, kiedy się zastanawiałem nad czymś potencjalnie ważnym. Rękawiczki stanowiły tutaj chyba najbliższy mi obiekt.
       - Właściwie... jest pewien chłopiec... - nadal musiałem się silić na to, żeby zwracać się do mężczyzny "doktorze" czy "profesorze". Z pewnych przyczyn znałem go od czasów szkolnych, mimo że nalegał, bym tak do niego nie mówił, uparcie trzymałem się tego do końca studiów.
      Przeniosłem na niego wzrok, żeby obserwować jego reakcje. Rzadko otwarcie wyrażał emocje, raczej nic go już nie dziwiło. Dostrzegłem jednak, że lekko uniósł brwi. Speszyłem się trochę. Przecież mógł pomyśleć o czymś niestosownym. Powinienem zacząć inaczej.
      - Chodzi o to, że on pisze do mnie smsy - powiedziałem, choć pewnie nie rozwiało to wszystkich podejrzeń lekarza. 
      - Jakie? - zapytał.
      Dość długo zastanawiałem się nad odpowiedzią. SMSy mają jakieś swoje rodzaje? Nie było mi o tym nic wiadomo. Po namyśle odpowiedziałem, że po prostu pyta się, co robię, czasem życzy mi miłego dnia albo dobrej nocy. 
      Lacroix potarł się po rzadkim zaroście. Zwykle tak robił, gdy nie do końca wiedział, co odpowiedzieć.
       - Mam rozumieć, że znasz tego chłopca? - skinąłem głową. - Krępuje cię to, że do ciebie pisuje?
       - Jest moim uczniem, więc chyba powinno. 
       - Rozumiem... - mruknął. - Rozmawiałeś z nim o tym? Czy poza tym, że wysyła do ciebie wiadomości próbuje nawiązać jakiś inny kontakt?
       - Rozmawiałem z nim dzisiaj rano. Zaraz po tym, jak zorientowałem się, kto do mnie pisze. Wcześniej nie wziąłem go pod uwagę. Przeprosił i powiedział, że już więcej tego nie zrobi - odpowiedziałem. - I nie próbował nawiązywać żadnego kontaktu. On raczej nie nawiązuje go z nikim - dodałem, bo mogło to mieć jakieś znaczenie. 
       - Myślę, że to nic groźnego. Młodzieńcze zagubienie, po prostu padło na ciebie. Jeśli zrobi to znowu po prostu porozmawiaj z rodzicami. Z tym na pewno sobie poradzisz. - Uśmiechnął się pokrzepiająco.
      On nie ma rodziców, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos. 
 ---------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał być wcześniej, ale mój laptop stwierdził, że to doskonała okazja, do strzelenia focha, dlatego jest opóźnienie. Wybaczcie.